Szymański: Polska za te błędy zapłaci najwięcej. O nowym pakiecie klimatycznym

24 października 2014, 11:26 Energetyka

KOMENTARZ

Konrad Szymański,

Polityk Prawa i Sprawiedliwości

Polska na klimatyczny szczyt europejski jechała z ambitnymi zapowiedziami. Premier Kopacz powtarzała, że nie zgodzi się na politykę klimatyczną, która przyniesie dodatkowe obciążenia dla polskiej gospodarki i wzrost cen energii.

W podpisanych przez Polskę konkluzjach Rady Europejskiej nie ma żadnych gwarancji ani w sprawie obciążeń dla przemysłu, ani w sprawie cen energii.

Mamy za to znane już dobrze mechanizmy kompensacyjne – obietnicę darmowych uprawnień i fundusze na modernizację energetyki. Propaganda rządowa przelicza te zapisy na okrągłe miliardy, które mają trafić do Polski (odpowiednio 31 i 7,5 mld złotych). Jednak konkluzje o miliardach, w szczególności „miliardach złotych” milczą.

W konkluzjach RE jest mowa o darmowych uprawnieniach, których ilość nie powinna przekraczać 40% dla państw, których PKB na mieszkańca nie przekracza 60% PKB UE.

To faktycznie koncesja na rzecz Europy Środkowej, ale – mimo magii wielkich liczb – jest to niewspółmierne do kosztów, jakie wygeneruje nowa polityka klimatyczna. Przeliczanie tego zapisu na miliardy złotych zakłada określoną cenę uprawnień po roku 2020. A więc mamy element wróżbiarstwa. Co więcej zakłada, że cena ta będzie ok. 3-krotnie wyższa niż jest dziś.

Są ku temu przesłanki. W tych samych konkluzjach Rady Polska przełknęła współczynnik redukcji uprawnień z rynku aukcyjnego na poziomie 2,2% rocznie. A więc mamy nie tylko podwojony cel redukcji CO2 (40%), ale wyraźnie pomniejszony zasób uprawnień na rynku. Można mówić o podwójnym zaostrzeniu polityki klimatycznej. Powstaje pytanie jaką ofertę ma rząd dla tych, którzy darmowych uprawnień nie dostaną?

Przystając na zapis o 60% PKB na mieszkańca, polski rząd uznał, że do roku 2030 będziemy stali w miejscu, jeśli chodzi o rozwój. Zapis jest wyjątkowo nieostry. Wszak już dziś jesteśmy powyżej tej granicy (68% PKB UE per capita w 2013). Tylko uwzględniając poziom cen i kurs wymiany jesteśmy wciąż objęci tym mechanizmem (53% PKB UE per capita w 2013).

Pieniądze na modernizację energetyki będą zarządzane przez Europejski Bank Inwestycyjny. Tym samym Rada i sama UE przestaje być adresatem jakichkolwiek reklamacji na wypadek, gdyby Polsce nie udawało się wykorzystywać tych „7,5 miliarda złotych”, jakie obiecuje rząd. Kryteria przyznawania tych środków to znów 60% PKB UE per capita.

Polska zgodziła się na redukcję emisji CO2 poza ETS (30%). Cel ten zapewne będzie zróżnicowany, ale do tej pory Polska nie przewidywała żadnej możliwości redukcji w rolnictwie, budownictwie i transporcie.

Nie ma gwarancji, że ten mdły kompromis będzie utrzymany przez naszych unijnych partnerów. Kompromis z 2008 roku został przynajmniej dwukrotnie naruszony przez Komisję Europejską kosztem naszego kraju. Raz w przypadku tzw. benchmarków, kiedy KE wprowadziła odniesienia porównawcze do emisji właściwych dla spalania gazu (2-krotnie niższe niż węgla). Drugi raz, kiedy to interwencyjnie – w celu zawyżenia ceny – zdjęła z rynku ok. 1 mld uprawnień.

Konkluzje RE zawierają zapisy, które już dziś mówią o przeglądzie tzw. benchmarków. w pkt 2.4 czytamy, że „wzorce porównawcze (benchmarki) dla przydziału bezpłatnych uprawnień będą poddawane przeglądowi stosownie do przeglądu technologicznego w odnośnych sektorach pzemysłu.”. To jest rodzaj zmian, który odbywa się na poziomie aktów wykonawczych Komisji, bez jakiejkolwiek kontroli parlamentarnej, czy rządowej. Także klauzula przeglądowa, która zakłada dostosowanie polityki europejskiej do wyników globalnej konferencji klimatycznej w listopadzie 2015 będzie interpretowana na różne sposoby w samej UE. Uznanie, że będzie ona automatycznie wsparciem dla stanowiska Polski jest dziś bezpodstawne.

UE powtarza stare błędy w polityce klimatycznej. Złe doświadczenia ostatnich lat nie nauczyły Brukseli niczego. Kolejny raz to Polska zapłaci za te błędy najwięcej.