Stępiński: Ucieczka niemieckich koncernów energetycznych z państw nadbałtyckich w kontekście kryzysu krymskiego oraz relacji Niemiec z Rosją

11 kwietnia 2014, 11:43 Gaz. Energetyka gazowa

KOMENTARZ

Piotr Stępiński

BiznesAlert.pl

Ostatnie wydarzenia na arenie międzynarodowej ogniskują wokół interwencji Rosji na Krymie oraz niespokojnej sytuacji na Ukrainie. Ilekroć w mediach mowa o obu państwach jak mantra powraca kwestia bezpieczeństwa energetycznego. W tym kontekście zarówno dziennikarze oraz eksperci zastanawiają się jak dywersyfikować źródła surowców energetycznych a z drugiej strony analizują rodzaje sankcji jakich należy użyć wobec wschodniego sąsiada celem reorientacji jego poczynań.

Wśród szeroko prowadzonego dyskursu bez większego rozgłosu przeszła kwestia ostatnich wyników finansowych dwóch największych, niemieckich koncernów energetycznych – RWE oraz E.ON. Na początku marca, pierwszy raz w ponad 60-letniej historii RWE zanotował stratę wynoszącą 2,8 mld euro. Tydzień później drugi potentat niemieckiej energetyki E.ON poinformował o zysku za 2013 roku, który wyniósł 9,3 mld euro. Oznaczało to spadek w stosunku do 2012 roku o blisko 15%. Zdaniem analityków Ośrodka Studiów Wschodnich przyczyną takiego stanu rzeczy jest spadek na zapotrzebowanie energii w UE w wyniku kryzysu gospodarczego oraz rozwój OZE, które wypierają z rynku tradycyjne źródła energii. Wobec zaistniałej sytuacji szefowie koncernów nie widząc perspektyw na zmianę koniunktury będą szukali rozwiązań mających na celu redukcję zadłużenia w przypadku E.ON sięgającego 32 mld a RWE 31 mld euro. Co więcej E.ON zapowiedział zamknięcie elektrowni konwencjonalnych o mocy 13 GW czyli ok. ¼ wszystkich swoich elektrowni w Europie. Podobną ścieżką będzie podążało RWE mające zamiar zamknąć elektrownie gazowe oraz węglowe w Niemczech oraz Holandii.

Wyżej opisaną sytuację należy rozpatrywać przez pryzmat czynnika politycznego oraz ekonomicznego. Ciekawym case study wydają się państwa nadbałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia). O ile w przypadku Estonii i prowadzonej tam liberalizacji rynku energetycznego niemieckie koncerny nie wycofują swoich udziałów o tyle sytuacja u łotewskiego sąsiada jest zgoła odmienna. Od zeszłego roku kiedy to władze w Rydze zaczęły wcielać w życie zapisy III pakietu energetycznego, interesy Gazpromu zostały w znaczący sposób uderzone. Pakiet wymusza na rosyjskim koncernie, tak samo jak w przypadku Litwy, odsprzedanie swoich udziałów oraz rozdzielenie działalności dostawczej, transportowej oraz handlowej. Warto podkreślić, iż w przypadku Wilna dokonano podziału Lietuvos Dujos na 34% własności Gazpromu, 37% E.ON  oraz 17% litewskiego skarbu państwa.

W związku z wcześniej wspomnianą złą sytuacją finansową koncern E.ON postanowił zbyć 47,23% udziałów w łotewskim Latvijas Gaze. Nie dziwi więc fakt, iż Gazprom postanowił stanąć do walki o udziały E.ON  ponieważ po ich zakupie posiadałby 71,23% udziałów w jedynym na Łotwie operatorze. Spółka ta posiada sieć gazociągów o długości blisko 1200 km oraz dostarcza gaz do ponad 400 tysięcy odbiorców na Łotwie, Litwie, Estonii oraz Rosji. Wydaje się, że dla Gazpromu największe znaczenie w przypadku finalizacji transakcji miałaby kontrola nad podziemnym zbiornikiem Inchukalsnky, który obecnie może pomieścić ponad 2 mld m3 gazu a po rozbudowie 3,2 mld m3 co w pełni zaspokoiłoby łotewskie potrzeby a tym samym ograniczyły rolę Gazpromu. Władze w Rydze mając świadomość konsekwencji przejęcia akcji przez Rosjan postanowiły wykupić od niemieckiego E.ON udziały w Latvijas Gaze stając się jej największym udziałowcem.

O ile Łotwa została w pewien sposób przegrana przez Gazprom o tyle większe korzyści przyniósł mu koncern RWE. Za 5,1 mld euro sprzedał on swoją spółkę RWE Dea dla powiązanego z Gazpromem funduszu LetterOne. Można by powiedzieć, że transakcja jak każda inna jednakże otworzyła ona przed rosyjskim koncernem nowe możliwości. RWE Dea wydobywa ropę i gaz na Morzu Północnym, posiada koncesje na poszukiwanie surowca w Polsce na terenie Podkarpacia a ponadto ma w swoim posiadaniu magazyny gazu w Bawarii. Jeżeli do tej transakcji dołożymy wymianę między BASF a Gazpromem to obraz dyskursu Europy wobec Rosji zaczyna się wydawać co raz bardziej jaskrawy. 23 grudnia ubiegłego roku obie spółki podpisały umowę o wymianie majątku. Na jej mocy firma Wintershall będąca częścią BASF oddała kontrolę na całym swoim odcinku dystrybucji gazu oraz magazynowania tego surowca w Niemczech. Co ciekawe Gazprom przejmie 50% udziałów w spółce Wingas odpowiadającej za handel gazem oraz mającej 20% udziałów w rodzimym rynku. Co nie udało się na Łotwie uda się w Niemczech. Gazprom będzie kontrolował największy w Europie zbiornik gazu w Rehden (pojemność 4,4 mld m3 – 20% wszystkich zapasów RFN) , zbiornik Jemgum w Dolnej Saksonii (pojemność 1 mld m3) oraz Haidach w Austrii (pojemność 2,6 mld m3). W zamian za to Wintershall otrzyma 25% udziałów w złożu Urengoi na Syberii.  Wykorzystując powyższą sytuację Gazprom :

  • Zmieni swój status na rynku niemieckim z dostawcy na pełnoprawnego uczestnika.
  • Będzie kontynuował swoją strategię ekspansję na zachód Europy.
  • Po cichu ominie Polskę, Ukrainę oraz Białoruś jeśli dodatkowo wybuduje kolejne nitki Nord Streamu. 

 

Jak widać polityka Niemiec względem Rosji przebiega dychotomicznie i jest prowadzona za równo przez sam Berlin jak i niemieckie spółki energetyczne. Nonsensem wydaje się z jednej strony nawoływanie do nałożenia sankcji a z drugiej umacnianie pozycji rosyjskiej spółki w Europie. O ile można mówić o usprawiedliwieniu dla rządu kanclerz Merkel to jedynym wydaje się świadomość jak wiele Berlin może stracić na nałożeniu sankcji na Rosję (wymiana handlowa oraz udział niemieckich spółek energetycznych w rosyjskie projekty infrastrukturalne).