Kołtuniak: Wybory na Ukrainie a sprawa polska

10 sierpnia 2018, 12:00 Bezpieczeństwo

Powoli staje się jasne, że o ile Rosja nie może raczej liczyć na zwycięstwo jawnie prorosyjskiego kandydata w wyborach 2019 roku podejmie próbę ich wykorzystania do destabilizacji lub skompromitowania Ukrainy. Polska nie powinna w tym pomagać przez niewłaściwą politykę – pisze Łukasz Kołtuniak, współpracownik BiznesAlert.pl.

Siedziba Wierchownej Rady, rządu ukraińskiego. Fot. Rząd Ukrainy
Siedziba Wierchownej Rady, rządu ukraińskiego. Fot. Rząd Ukrainy

Wybory jak loteria

Prezydent Petro Poroszenko mimo dobrej oceny jego działań na arenie międzynarodowej jest na Ukrainie mocno niepopularny. Najbardziej niepokojący z punktu widzenia władz Ukrainy jest ogromny elektorat negatywny, około 50 procent społeczeństwa deklaruje, że nigdy nie odda głosu na obecnego prezydenta. Ukraińcy uważają, że po Euromajdanie ekipa Partii Regionów została zastąpiona „Partią Regionów soft”, wskazując na utrzymanie wielu praktyk korupcyjnych starego systemu. Poroszenko, który obiecywał „że będziemy żyć po nowemu” musi tłumaczyć się z licznych przypadków zabójstw aktywistów, zwłaszcza we wschodniej części kraju. Jednocześnie jednak wielu analityków zwraca uwagę na reformy, jak na przykład nowe prawo zamówień publicznych, czy tez stworzenie pod naciskiem UE i Rady Europy Sądu Antykorupcyjnego (fakt, że w mocno okrojonej, w stosunku do europejskich rekomendacji formie). Dość dobrze postrzegane jest międzynarodowe zaangażowanie Poroszenki. W stosunku do 2014 roku niepodległość Ukrainy okrzepła, tendencje irredentystyczne we wschodniej części kraju są o wiele słabsze.

Jednak wsparcie administracji dla Poroszenki może nie zapewnić mu reelekcji. Jedyny otwarcie prorosyjski kandydat Jurij Bojko nie ma większych szans na wygranie wyborów. Bojko to kandydat Bloku Opozycyjnego czyli w prostej linii spadkobiercy Partii Regionów. Może liczyć na stabilne poparcie we wschodniej części kraju. Byłby jednak wygodnym kontrkandydatem dla Poroszenki, gdyż startując w drugiej rundzie przeciwko Bojce prezydent mógłby odwołać się do rosyjskiego zagrożenia.

Dlatego raczej nie wydaje się, by Rosja mogła łudzić się co do zwycięstwa postregionała, nie wydaje się wręcz by taki był jej cel. Czynnik, który zapewne spróbuje wykorzystać Moskwa, to postępująca radykalizacja pewnych części społeczeństwa. Zwycięstwo kandydata jak Oleh Laszko czy przewijających się w sondażach komików telewizyjnych lub gwiazd pop mogłoby doprowadzić do destabilizacji ukraińskiej sceny politycznej. Scenariusz taki nie jest nieprawdopodobny, gdyż zwłaszcza na zachodzie kraju, rośnie dążenie do wyboru prezydenta, który poprzez rządy silnej reki doprowadzi do zakończenia wojny oraz reform. Niestety nie możemy wykluczyć, że taki kandydat będzie….wspierany przez Moskwę. Obecnie liderką sondaży jest Julia Tymoszenko, która także jest oskarżana o niejasne związki z Rosja. Tymoszenko zdaje się jednak gwarantować utrzymanie relatywnej stabilności. Na Ukrainie rośnie dążenie do wyłonienia „ukraińskiego Macrona. Bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie o to, czy zwycięstwo takiego kandydata będzie możliwe w warunkach obecnego systemu politycznego.

Polska musi mieć świadomość, że niepodległość Ukrainy nie jest faktem danym raz na zawsze i reset z Rosją kosztem Kijowa nie może wchodzić w rachubę. Gdy w 2009 roku pojawiły się dążenia do odprężenia z Rosja ze strony rządu polskiego, opozycjoniści wyznaczyli sojusz polsko- ukraiński jako pryncypium, które nie może być naruszone przez żaden reset. Nawet zmiany w polityce państw UE nie mogą odciągnąć Polski od wsparcia dla Kijowa, Tbilisi czy Kiszyniowa. Poza tym w warunkach napiętych relacji Zachodu i Rosji, Polska ma pole, by wrócić do polityki wschodniej opartej na dojrzałym prometeizmie, a jednocześnie zyskuje realne szanse wpływu na politykę wschodnia UE i kształtowanie jej w kierunku powstrzymywania Rosji przed ekspansją w Europie.

Z polskiego punktu widzenia katastrofalne byłoby wsparcie dla polityków takich, jak Matteo Salvini czy Wiktor Orban kosztem relacji z Kijowem. Mimo kontrowersyjnej polityki historycznej władz Ukrainy, Wiktor Orban blokując jej akcesje do NATO, zdaje się grać ramię w ramię z Kremlem. Pamiętając o starym polsko-węgierskim partnerstwie musimy mieć na uwadze, że obecnie ścisły związek z Węgrami miałby charakter samobójczy. Wspieranie stanowiska tego kraju zamykałoby nam drogę nie tylko do utrzymania partnerstwa z Kijowem, ale też budowy Trojmorza. Węgry coraz bardziej otwarcie podnoszą rewizjonistyczne roszczenia, np. wobec Rumunii, na razie bez pretensji terytorialnych. Rząd Fideszu jest skrajnie niepopularny właśnie w naszym regionie, musimy o tym pamiętać.

Destabilizacja na horyzoncie

Warto też pamiętać, że Ukraina nie walczy dziś o taką, czy inna politykę historyczną, ale właśnie o przetrwanie. Rosja nie jest w stanie Ukrainy okupować. Nie pozwoli na to ogromna mobilizacja ukraińskiego społeczeństwa. Może jednak doprowadzić do całkowitej destabilizacji tego kraju, sami Ukraińcy często przyznają za obawiają się nawet scenariusza syryjskiego. Nie powinniśmy rozważać resetu z Rosją, gdyż ciężko sobie wyobrazić by ona nie zażądała jako warunków brzegowych dwóch kwestii: odpuszczenia wsparcia dla Ukrainy i rezygnacji z dywersyfikacji dostaw surowców. Żaden z tych warunków nie jest dla Polski możliwy do spełnienia.

Natomiast jeśli Ukraina okrzepnie, połączenie projektu Trójmorza i starej linii polityki wschodniej stworzyłoby dla Polski ogromne możliwości. Ciężko znaleźć argumenty przeciwko kompatybilności tych dwóch założeń naszej polityki.