Wiśniewski: Nowelizacji ustawy o OZE brakuje logiki

6 czerwca 2016, 07:30 Energetyka

KOMENTARZ

Turbiny wiatrowe w Austrii

Grzegorz Wiśniewski

Instytut Energetyki Odnawialnej

Posiedzenia sejmowej Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa poświęcone rozpatrzeniu projektu nowelizacji ustawy o OZE budzić mogą wręcz zażenowanie. Śledzący tę debatę blogier Wolność energetyczna  opisał przykładowe niespójności w projekcie nowej regulacji, uniemożliwiające (co skrupulatnie udokumentował) prowadzenie w Sejmie racjonalnej debaty, nie wspominając o legilsacji. Trudno nawet mieć pretensję do posłów, bo jak ją prowadzić, jeżeli do końca nie wiadomo nawet o co autorom przedłożenia (autorem jest Ministerstwo Energii – ME) chodzi lub gdy nie potrafią tego posłom wyjaśnić. W projekcie regulacji, która ma charakter gospodarczy, nie wiadomo nawet kto, ile i z jakiego tytułu otrzymuje (i czy faktycznie otrzymuje) korzyść ekonomiczną, co podlega opodatkowaniu i kto za co płaci. Jak zatem można taki projekt procedować i nad nim głosować? 

Zgodnie z uzasadnieniem do nowelizacji, zaproponowany system „opustowy” (przykład nowomowy, chodzi o niesymetryczny barter) ma doprowadzić do szerokiego rozwoju prosumeryzmu. Minister Andrzej Piotrowski odpowiadając na pytania posłów w czasie pierwszego czytania projektu zmian w ustawie przyznał, że nie policzył opłacalności inwestycji prosumenckich w proponowanym systemie opustowym, ale  dodał,  że prosumenci mają realizować swoje inwestycje z pobudek ekologicznych (licząc się ze stratami), a nie ekonomicznych. Z kolei Pani Poseł Anna Zalewska występując w imieniu klubu zapowiedziała, że „PiS jest za ty tym co daje wolności: za prosumentem, za mikro i małymi  instalacjami, za różnorodnością”. IEO w swojej opinii  wykazał (str.10 opinii), że  nawet proste okresy zwrotu nakładów (bez dyskonta) na inwestycje prosumenckie wynoszą ponad 50 lat, a projekt zmian niszczy różnorodność technologiczną. Z mętnymi propozycjami  ekonomicznymi męczą się środowiska instalatorów starając się znaleźć jakąś szansę na ewentualną niszę, gdzie ewentualna inwestycja prosumencka mogłaby się opłacać, ale kwadratura koła nie przynosi efektów i nie może przynieść. Podchwytliwe zadanie postawione im przez ME nie ma bowiem rozwiązania, przynajmniej wtedy gdy stosuje się zwykłą teorię ekonomii i zwykłą arytmetykę, a nie logikę odwróconą.

Na brak logiki w materiale nad jakim obecnie pracuje Sejm oraz w komentarzach do tego materiału ze strony ME zwracają uwagę prawnicy. Zdaniem Wojciecha Kukuły ME chce, aby Polska zrealizowała unijny cel OZE jak najmniejszym kosztem i w tym celu różnymi środkami eliminuje z systemu elektrownie wiatrowe dla których (maksymalna) cena referencyjna miała wynosić 385 zł/MWh, a jednocześnie wspierać zamierza biogazownie dla których (zgodnie z poprawkę popartą przez ME) cena referencyjna nie mogłaby być niższa niż 550 zł/MWh. Nie chodzi tu o brak zasadności we wspieraniu biogazowni, ale o trzeszczącą z powodu braku logiki uzasadnienie, które wskazuje także na chęć preferowania tzw. źródeł „stabilnych”. Gdyby rozumieć że chodzi o koszty bilansowania źródeł niestabilnych to w przypadku energetyki wiatrowej wynoszą ok. 15 zł/MWh, a różnica w cenach ma wynosić co najmniej 165 zł/MWh.  Zwykła logika i arytmetyka w takich sytuacjach zawodzą.
Magiczne słowa „stabilność” (kolejny przykład nowomowy) występuje wielokrotnie w uzasadnieniu do projektu nowelizacji. IEO w swojej ocenie projektu pisze, że kryterium „stabilności” jest niezdefiniowane, ale pod tym hasłem projekt najbardziej promuje, coś odwrotnego – technologię faktycznie najbardziej niestabilną, awaryjną i nieprzewidywalną, czyli współspalanie biomasy z węglem w elektrowniach systemowych.

To są tylko wybrane przykłady, gdzie przy analizie projektu zmian w ustawie o OZE logika okazuje się nieprzydatna. Ale warto zwrócić uwagę, że legislacyjną nowomowę, czyli zastępwanie  powszechnie zrozumianych wyrazów sztucznymi, tylko z pozoru poprawnymi,  które jednak ogłupiają obywateli oraz dezorientują samych adresatów regulacji. Obok „stabilności” i „opustu” (obecnie z tego terminu ME się wycofuje, ale nie z tego co on faktycznie oznacza – transfer środków od prosumenta do zakładu energetycznego)  w projekcie zmian w ustawie i w uzasadnieniu jest więcej  niezdefiniowanych wytrychów językowych, które uniemożliwiają zrozumienia istoty sprawy i wywołują efekt wieży Babel –braku możliwości prowadzenia racjonalnej dyskusji i porozumienia, zresztą nie tylko w Sejmie. Największe zamieszanie pojęciowe wywołują błędnie wprowadzone do ustawy pojęcia „prosumenta” i „klastra”.

Wg definicji w projekcie nowelizacji „prosument” to odbiorca końcowy wytwarzający energię elektryczną z OZE  w mikroinstalacji w celu jej zużycia na potrzeby własne, niezwiązane z wykonywaną działalnością (gospodarczą). Jak wykazano wcześniej „prosument” ma prawo tylko tracić na inwestycji, ale dlaczego nie może zużyć energii w swojej małej firmie skoro te właśnie płacą w Polsce najwięcej za energię i maja płacić jeszcze więcej z uwagi na podnoszenie własne tą ustaw opłaty przejściowej?  Dlaczego ma zużywać energię tylko na własne potrzeby, gdy w Polsce potrzeba energii elektrycznej, a najbardziej tej prosumenckiej w szczytach zapotrzebowania? Propozycja ME odciąga prosumenta od sieci, zamiast włączać go w sieć i dzięki temu poprawiać efektywność ekonomiczną inwestycji i obniżać wysokość wymaganego wsparcie dla OZE. Nie ma w tym logiki i dlatego żaden inny kraj prawnie nie zamyka prosumenta  w zaciszu domowym.
Zdumiewa definicja klastra i budzi wątpliwości potrzeba jej tworzenia. Klaster energii – to wg autorów nowelizacji – cywilnoprawne porozumienie dotyczące wytwarzania i równoważenia zapotrzebowania lub obrotu energią z OZE lub z innych źródeł lub paliw, w ramach jednej sieci dystrybucyjnej na danym obszarze.  Klaster ma barć udział w aukcjach na dostawę energii do sieci (jedyny instrument wsparcia jaki proponuje ustawa o OZE).  Skoro w aukcjach chodzi o sprzedaż po określonej cenie (pod groźbą kary za niedostarczenie) zadeklarowanej ilości wytworzonej energii do sieci (zazwyczaj całości, bo cena odbioru będzie wyższa niż cena energii z sieci), to dlaczego różne podmioty miałybytworzyć klaster, który ma „równoważyć zapotrzebowanie własne”? Autorzy tego nie wyjaśniają (faktycznie trudno by było).  Skąd zatem ta koncepcja, która powoduje zamieszanie? Domyślać się tylko można, że w tej nowomowie chodzi o spółdzielnie energetyczne, choć nie ma zapotrzebowania społecznego na tworzenie klastrów/spółdzielni, a przynajmniej nie widać w Polsce dużych mas społecznych wołających „my chcemy OZE w klastrach” (wiele osób i firm chce naprawdę mieć OZE).  Jak tworzyć w Polsce spółdzielnie energetyczne skoro OZE nie uzyskały w Polsce tzw. grid partity” (zrównania kosztów energii z OZE z cenami energii, bez kosztów stałych, z sieci)  i nie ma nadwyżki finansowej jaką spółdzielcy mogliby się podzielić? Gdy do tego momentu za 5-10 lat dojdziemy, spółdzielnie  powstaną spontanicznie, oddolnie. Podobnie jak w przypadku prosumenta klastry maja się w jak największym stopniu same się bilansować, czyli jak najmniej korzystać z sieci, gdyjednocześnie spółki operatorskie prowadzą olbrzymie inwestycje sieciowe, a system potrzebuje energii. To tylko przykłady niespójności, a wręcz nieprzezwyciężalnych sprzeczności w projekcie regulacji  źle świadczą i o koncepcji ustawy i jakość pracy polskich legislatorów.

Panowało przekonanie,  że niska jakość regulacji w OZE wynika nie tyle z niechęci ile z niewiedzy administracji i polityków. W tym celu organizuje się np. konferencje międzynarodowe i wyjazdy polityków do krajów „wiodących w OZE”. I rzeczywiście politycy chętnie jeżdżą do Niemiec, Danii, Szwecji i przejmują niektóre idee oraz wprowadzają do polskiego prawa. Niestety robią to dość rzadko, ale przypadkowo, zapominając że nie wszystko, a w zasadzie nic nie jest transferowalne i  replikowalne wprost. Poza geografią Polskę i ww. kraje dzieli bowiem czas – lata zapóźnienia w zakresie rozwoju szeroko rozumianego rynku OZE – szeroko bo wcale nie chodzi o „procenty udziałów” energii z OZE w bilansach krajowych  (tu jednym ze światowych liderów jest spalający biomasę Bangladesz). Prof. Zbigniew Styczyński, znawca niemieckiego przełomu w energetyce w swoim najnowszym artykule  „Transformacja systemu elektroenergetycznego w Niemczech” pokazuje jak potężnąpracę społeczną, technologiczną, gospodarczą Niemcy wykonali w tym zakresie od 1980 roku i że pewnych etapów nie da się „przeskoczyć” i że na pierwsze widoczne efekty regulacji trzeba czekać 10-20 lat.

Problem zaczyna się wtedy, gdy polscy politycy zobaczą fragment systemu, np. że Niemcy obniżają taryfy FiT, bo wtedy maja argument żeby ich w ogóle w Polsce nie wprowadzać, a jak Niemcy wprowadzają próbne aukcje OZE w jednym koszyku technologicznym, to politycy w Polsce idą dalej i wprowadzają „totalny” system aukcyjny. Dzieje się to bez zważania na różnice w rozwoju, na różnice w cenach energii elektrycznej dla gospodarstw domowych w obu krajach (polskie gospodarstwo domowe  płaci 2 razy więcej za energię, ale niemiecka firma płaci za nią mniej niż polskie MŚP), bez patrzenia na to, że wraz z rozwojem tamtejszego rynku kompletne instalacje w Niemczech stały się średnio 30% tańsze niż w Polsce. Paradoksem logicznym jest to, że politycy skwapliwie wprowadzaj regulacje wyprzedzające nawet unijne zalecenia zmniejszania intensywność wsparcia w OZE, tak jakby Polska była już światowym liderem, a jednocześnie walczą o derogacje dla sektorów schyłkowych w energetyce, aby podtrzymać zapóźnienie technologiczne naszego kraju. Brak tzw. „relewancji czasowo-przestrzennej” i kolejna okazja do nieudanego transferu rozwiązań może pojawić się także wtedy, gdy czytający doniesienie o tym,  że wiceminister Andrzej Piotrowski odwiedził szwedzkie klastry pomyśli, że w Polsce warto zrobić druga Szwecję, gdy tymczasem tamtejsze klastry nie maja nic wspólnego z tymi z projektu ustawy o OZE, a Szwedzi nie takimi ustawami tworzyli klastry (huby technologiczne).

Nie wiadomo na ile w podejmowanych już od 2012 roku i nieudanych bo jeszcze nieuzasadnionych relacjami cen próbach transferu koncepcji spółdzielni energetycznych do Polski zaważył brak świadomości istnienia ograniczeń w replikowalności wprost rozwiązań zagranicznych. Przychodzi na myśl przykład jednej z największych wpadek słynnego antropologa Jamesa Frazera.  Frazer obserwując, że ludzie w różnych plemionach mają podobne rytuały, w których uderzają w ziemię kamieniami, uznał że rytuały te miałyby oznaczać biczowanie ziemi, karanie jej za to, że nie dała np. odpowiednich plonów. Jest to przytaczane przez logików jako przykład tworzenia teorii, w którym twórcy wydaje się, że objaśnienie zjawiska polega na podaniu niesprzecznej z obserwowanymi faktami interpretacji. Tymczasem jedyne co Frazer mógł sensownie w tym przypadku powiedzieć, jest to, że w wielu różnych plemionach ich członkowie uderzają kamieniami o ziemię. Wszystko inne było nadużyciem intelektualnym lub brakiem świadomości złożoności problemu, nawet w przypadku osoby tego formatu co Frezer.

Polskę czeka długa, ciężka droga do dobrych regulacji w OZE. Obecne sejmowe prace nad projektem nowelizacji ustawy o OZE o nieodgadnionej  w wielu miejscach logice nie rokują nadziei na szczęśliwe zakończenie. Taka sytuacja w Polsce się niestety powtarza. Zarówno zgłoszona przez Ministerstwo Gospodarki, w afekcie (w odruchu zemsty na prosumentach), poprzednia próba nowelizacji z maja ub.r.  jak i obecna nowelizacja autorstwa  Ministerstwa Energii  (nie wiadomo z jakich pobudek zainicjowana) zwyczajnie nie miały i wiele wskazuje ze nie mają sensu. Niepotrzebnie wywołują zamęt logiczny, językowy, prawniczy, komunikacyjny, czynią prawo i debatę prawną nieznośnymi,nawarstwiają i tak już olbrzymie problemy w sektorze OZE. Napisaliśmy za dużo niepotrzebnych projektów nowelizacji. Wisława Szymborska na pytanie dlaczego napisała tak mało wierszy w długim życiu  odpowiedziała: „bo mam w domu kosz na sieci”. Nieprzemyślana koncepcja ostatniego projektu uniemożliwia jej skuteczne poprawienie przed końcem czerwca, a więc do czasu odwieszenia wejścia w życie obecnych przepisów. Z trojga złego byłoby najlepiej gdyby od  lipca weszła w życie niedoskonała, ale mająca znamiona logiki ustawa o OZE uchwalona w lutym ub. roku, zresztą z mądrym poparciem posłów  PiS