Wójcik: Ceną ropy zaczynają rządzić emocje. Liberalizacja eksportu uratuje rewolucję łupkową

16 marca 2015, 08:00 Energetyka

KOMENTARZ

Magazyny naftowe Cushing, Oklahoma z lotu ptaka.

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Analizując obecnie poziom i ruchy cen ropy łatwo o poznawczy dysonans. Nie wiadomo, czy ten najważniejszy surowiec energetyczny jest tylko tani czy już bardzo tani, czy będzie nadal taniał, czy właśnie zaczyna wracać do poziomu cen opłacalnych? W pułapkę wpadają najbardziej znane instytucje bankowe i finansowe. Zyskują traderzy.

Merrill Lynch zaktualizował swoje prognozy cen ropy WTI na koniec pierwszego kwartału do poziomu 45 dol. za baryłkę, a na koniec drugiego kwartału do 41 dol.. W przypadku ropy Brent bank spodziewa się 55 dol. za baryłkę na koniec pierwszego kwartału i 48 dol. w trzy miesiące później. Jednak nie wiadomo, dlaczego Merrill Lynch prognozuje na koniec tego roku cenę ropy Brent na poziomie 61 dolarów za baryłkę, a ropę WTI na poziomie 57 dol., co oznacza, że spread zmniejszy się z ok. 10 dol. w pierwszym kwartale roku do zaledwie 4 dolarów w ostatnim.

Przypomnę, Merrill Lynch, podobnie jak wiele innych banków, przewidywał, że na koniec pierwszego kwartału 2015 roku ropa Brent może kosztować 31 dol. za baryłkę. Także Goldman Sachs przyznaje, że nie spodziewał się, iż popyt na ropę tak prędko znów zacznie rosnąć. Wbrew oczekiwaniom jego ekspertów. Wśród powodów wzrostu Goldman Sachs wymienia kilka: sankcje wobec rosyjskich producentów, wyjątkowo ostra zima w Ameryce Północnej, ataki na pola naftowe na Bliskim Wschodzie. Nie wyklucza też nowych geopolitycznych powodów. Na tej podstawie bank wycofuje się z poprzedniej prognozy wg., której w 2015 r. średnia cena ropy WTI wyniesie 40 dol. za baryłkę, a wzrost rozpocznie się dopiero w 2016 r. do poziomu 65 dol. za baryłkę. Ropa Brent miała spaść do 42 dol., aby w 2016 r. ponownie wzrosnąć średnio do 70 dol. za baryłkę.

Wobec tak zmiennych prognoz trzeba jeszcze postawić pytanie: Ile naprawdę kosztuje ropa naftowa? Bo coraz częściej jej cena wydaje się zależeć nie tylko od czystych kryteriów rynkowych popytu i podaży, ale od geopolityki i histerycznych reakcji giełdowych. Można zrozumieć natychmiastowe podbicie ceny Brent po kolejnej informacji o zagrożeniu wydobycia i eksportu w targanej wojną domową Libii i niepomyślnych wiadomości z wojny w Iraku. Jednak nie rynek, lecz panika dyktuje reakcję nowojorskiej giełdy 10 marca, kiedy ropa WTI w ciągu pól godziny tanieje o ponad 3 proc do 47,35 dol. za baryłkę po informacji o kolejnym tygodniowym wzroście rezerw ropy w Stanach Zjednoczonych. Później nastąpiło nieduże odbicie do 47,8 dol. Trzeba tu podkreślić, że jeśli przy amerykańskiej ropie mówimy o światowych cenach, to z pewnym nadużyciem. Ropa WTI jest ograniczona do rynku USA, ustawowe przepisy zabraniają jej eksportu, przez co z gry światowej wyłączona jest giełda w Nowym Jorku.

W tej grze jest natomiast rynek Stanów Zjednoczonych i rozgrywka naftowa USA – OPEC toczy się właśnie w dużej mierze nie o Azję, co o pieniądze amerykańskich zasobnych klientów. Saudyjczykom chodzi o wygaszenie rewolucji łupkowej i opanowanie na powrót rynku USA.

Do połowy czerwca ub.r. ceny ropy i tej na rynkach światowych i tej na rynku USA, czyli WTI, szybowały w górę. Był moment, kiedy spread wynosił ok. 1,5 dolara. Analitycy z czołowych banków inwestycyjnych i firm konsultingowych oceniali optymistycznie perspektywy światowej równowagi popytu i podaży w sektorze. Załamanie cen i uzasadnienie jej nadpodażą było zaskoczeniem. Podobnie jak postawienie przez OPEC zarzutu, że nadpodaż spowodowała rewolucja łupkowa w USA.

Wrócę do pytań: ile naprawdę obecnie kosztuje ropa Brent, a ile WTI? W spokojnych czasach przedkryzysowych stosunkowo łatwo było odpowiedzieć. Wprawdzie w każdym niemal miejscu na ziemi ropa miała inną cenę, ale niewielkie różnice były oczywistym wynikiem kosztów transportu oraz jakości surowca. W owych czasach różnica między dwoma najważniejszymi światowymi wskaźnikami cen ropy, czyli West Texas Intermediate (WTI) oraz Brent wynosiła najwyżej kilka dolarów. Marka WTI oznacza ropę wydobywaną w USA i magazynowaną w Cushing w stanie Oklahoma. Z tego centralnie położonego miejsca transportowana jest rurociągami do przerabiających ją rafinerii położonych w różnych częściach USA. Do Cushing trafia ropa wydobywana na kontynencie amerykańskim, w Zatoce Meksykańskiej oraz z importu odpowiadająca parametrom WTI.

Lekka ropa WTI, nazywana też „sweet” (słodką) zawiera bardzo niewiele siarki. Z kolei ropa nazywana Brent, wydobywana jest z Morza Północnego i choć stanowi jedynie 2 proc. światowego wydobycia, jej cena jest wskaźnikiem ceny dla dwóch trzecich światowych obrotów ropą naftową. Ropa Brent zawiera więcej siarki niż WTI, koszty jej przerobu są więc wyższe i dlatego dłuższy czas była tańsza, ze względu na mniejszą atrakcyjność. Nieraz znacznie tańsza. Długie lata najważniejszym rynkiem ropy były USA, popytu nie zaspakajała krajowa produkcja, konieczny był import przede wszystkim z Półwyspu Arabskiego. Koszt transportu ropy tankowcem przez Atlantyk i różnica w koszcie przerobu gorszej ropy importowanej stanowiły górne ograniczenie spreadu WTI/Brent. Ropa w Oklahomie czy Nowym Jorku zwykle nie była droższa niż 6 dolarów od ropy Brent na giełdzie londyńskiej.

Co w takim razie sprawiło, że w tej chwili to ropa Brent jest droższa od WTI i zdarzyło się, że ta różnica wynosiła 13 dol. na baryłce? Choć muszę przypomnieć, że w czasie przedostatniego kryzysu światowego różnica w cenie ropy amerykańskiej i europejskiej wynosiła 16 dol. na korzyść tej ostatniej (a zdarzył się nawet spread 22 dol.) . Rzecz w tym, że popyt na ropę i jej pochodne w USA spadł drastycznie w latach ówczesnego kryzysu, a Arabia Saudyjska ograniczyła wydobycie śrubując ceny.

Przed kryzysem eksport ropy WTI był praktycznie niemożliwy. Ropę z Cushing w Oklahomie wysłać jest bardzo trudno, istniejąca sieć transportu ropy nie jest zupełnie przystosowana do przesyłu na wybrzeże. Gdy projektowano rury nie myślano o tym, że koncerny USA będą mogły eksportować ropę, przeciwnie, prawo Stanów Zjednoczonych praktycznie zablokowało możliwość eksportu wobec zagrożenia deficytem paliw (np. w przypadku ograniczenia sprzedaży przez kraje OPEC). Wobec wyczerpywania się krajowych zasobów nastawiano się na rosnący import ropy, podobnie jak i gazu, na co liczyli zwłaszcza Rosjanie. Interes państwowy USA podyktował inną koncepcję polityki bezpieczeństwa energetycznego, która doprowadziła do rewolucji łupkowej. A tu już zaczęły decydować nie tylko prawa rynku, ale i geopolityka, bo na atrakcyjnym rynku amerykańskim coraz mniej jest miejsca na gaz i ropę z importu. Państwom eksportującym węglowodory zależy na zduszeniu rewolucji łupkowej. Przy wykorzystaniu sprzyjających okoliczności: łatwej do pobudzenia histerii giełdowej i wciąż obowiązujących w Stanach Zjednoczonych przepisów o zakazie eksportu ropy i gazu.

Załamanie cen ropy na świecie jest oczywiście korzystne dla krajów importujących „czarne złoto” i dla konsumentów, choć pytanie, na jako długo. Po okresie zbyt taniej ropy z pewnością nastąpi odbicie – do jakiego poziomu i z jaką dynamiką? Na ile ponowny wzrost cen wyhamuje i tak bardzo niemrawy globalny wzrost gospodarczy?

Załamanie cen miało oczywiste negatywne skutki dla krajów produkujących i eksportujących ropę. Smuta gospodarcza Rosji spowodowana drastycznym spadkiem przychodów z ropy jest jednym z najczęściej omawianych tematów ekonomicznych w mediach i analizach ekspertów.

Niewiele wiadomo, jakie skutki wywołała tania i taniejąca ropa w arabskich państwach OPEC, w tym u głównego rozgrywającego wojnę energetyczną – w Arabii Saudyjskiej. Najnowsze wydarzenia z marca to korzystna wiadomość dla OPEC. Członkowie kartelu wyceniają swoją ropę względem międzynarodowego benchmarku, tj. ropy Brent, natomiast amerykańscy producenci ropy z łupków otrzymują płatności za ropę w oparciu o cenę ropy WTI. Cena ropy Brent wzrosła o 15 dol. za baryłkę w porównaniu z minimum ze stycznia, natomiast wzrost ceny WTI wyniósł mniej niż 6 dol. za baryłkę. Jednak ważna jest nie tylko cena, ale i rynki, na których można ropę sprzedać. Żeby je utrzymać – Saudi Aramco eksportował i prawdopodobnie eksportuje ropę do Azji i USA o 2 – 3 dolary taniej niż wynika z oparcia o cenę Brent. Dla producenta, który ponosi najniższe koszty wydobycia na świecie nie jest to znacząca strata, ale jednak przychód jest niższy. Tymczasem Rijad ma rosnące wydatki budżetowe. Duży wzrost demograficzny przy ścisłym stosowaniu szariatu i w warunkach koniecznego podnoszenia poziomu cywilizacyjnego wymaga coraz większych wydatków na infrastrukturę i na cele socjalne. Do tego dojdzie realizacja projektu elektrowni solarnych, najlepiej dostosowanych do warunków klimatycznych Półwyspu Arabskiego, ale jako inwestycja z pełnym wyposażeniem w infrastrukturę będą to ogromne koszty. Arabia Saudyjska dysponuje wielkimi rezerwami walutowymi w dolarach. Jednak ich wartość może znacznie stracić, jeśli – co dość prawdopodobne – FED dojdzie do wniosku, że bardzo już wywindowany kurs dolara należy obniżyć.

Najwięcej wiadomo o sytuacji w USA, gdzie taniejąca ropa jest obwiniana o spowolnienie wzrostu gospodarczego w IV kwartale ub. r do poziomu 2,2 proc. wobec 4,5 proc. w III kwartale. Spadek cen ropy w drugiej połowie 2014 r. i w pierwszych miesiącach 2015 r spowodował szczególnie dotkliwe zmniejszenie wpływów podatkowych w czterech stanach, największych producentach węglowodorów, które stały się w ostatnich latach lokomotywą napędzająca gospodarkę USA. Amerykański Urząd Informacji Energetyki ( US Energy Information Administration – EIA) podaje, że Teksas, Dakota Północna, Alaska, i Oklahoma mają bardzo uszczuplone dochody z podatków od dochodów koncernów naftowych. Mniejsze straty poniosła Kalifornia, gdzie wprawdzie wydobycie ropy jest większe niż w Alasce i Oklahomie, ale wysoko rozwinięte inne sektory gospodarki w pewnej części wyrównały straty. W stanie Teksas, gdzie w sierpniu ub.r. miesięczne wpływy podatkowe z sektora ropy i gazu wyniosły 0,583 mld dol., wpływy te spadły w styczniu b.r. o około 40 proc. – do 0,352 mld dol. EIA podkreśla jednocześnie, że w tym samym czasie produkcja ropy i kondensatu wzrosła w Teksasie od stycznia do grudnia 2014 r, odpowiednio z 88 mln baryłek do 107 mln baryłek dziennie.  Przy czym w III i IV kwartale ub.r. oraz w styczniu i lutym 2015 r. spadkowi cen nie towarzyszył spadek wydobycia, przeciwnie notowano nadal pewien wzrost.

Mniejszy procentowo ( o 21 proc.) spadek wpływów z podatków od sektora ropy i gazu nastąpił w Dakocie Północnej. W sierpniu 2014 r. wpływy te wyniosły 0,323 mld dol., gdy w grudniu tylko 0,254 mld. dol. Wydobycie w styczniu 2015 r. nadal rosło także w Dakocie Północnej.

Stan Alaska finansowo jest zależny prawie wyłącznie od dochodów z ropy, 90 proc. przychodów budżetu stanowego to podatki od wydobycia głównie ropy. Władze Alaski budżet na 2015 r. skonstruowały na prognozowanej cenie ropy 105 dol. za baryłkę. Prognoza okazała katastrofalnie chybiona – w styczniu 2015 roku wpływ z podatków tego sektora to tylko 26 mln dol. O połowę mniej niż zakładano na ten miesiąc..

Oklahoma uzyskała z podatków od produkcji ropy i gazu w sierpniu ub.r. 62 mln dol.. Spadek do stycznia 2015 r. wyniósł ok. 30 proc., czyli w pierwszym miesiącu b.r. stan Oklahoma miał z wpływów podatkowych od sektora ropy i gazu ok. 43 mln dol.

Teksaski wskaźnik naftowy (Teksas Petro Index – TPI) spadł w styczniu do poziomu 299,6, o siedem punktów niżej w porównaniu do grudnia 2014 r. TPI to złożony wskaźnik wyprzedzający koniunkturę lub dekoniunkturę sektora węglowodorów, opublikowany przez Teksaski Związek Producentów Energii (Texas Alliance of Energy Producers – TAEP). TPI zadebiutował w grudniu 2009 r., kiedy wyniósł 187,7 pkt. Drugim wyznacznikiem dekoniunktury jest spadek zatrudnienia w sektorze ropy i gazu. W Teksasie w styczniu b.r. zlikwidowano 3,3 tys. miejsc pracy ( w grudniu było ich 305 tys., po tym jak w ciągu minionego rok w Teksasie przybyło w sektorze 25 tys. stałych zatrudnionych.). Zdaniem teksaskiego ekonomisty Karra Inghma to jest prawdopodobnie początek spadku zatrudnienia, a Teksas może utracić dziesiątki tysięcy miejsc pracy.

Można jednak nie dopuścić do takiego scenariusza, jeśli Biały Dom zdecyduje się na rozsądną politykę konieczną dla utrzymania amerykańskiej rewolucji łupkowej – obfitości własnej taniej energii, bezpieczeństwa energetycznego i pobudzania przez sektor łupkowy wzrostu gospodarczego. Domaga się tego od administracji Obamy prezes i dyrektor generalny ExxonMobil Corp.,Rex W. Tillerson, który na pierwszym miejscu stawia postulat zniesienia zezwoleń na eksport ropy i gazu poza strefę wolnego handlu z USA. Czyli włączenie amerykańskich węglowodorów do wolnej gry na rynku globalnym, co jest specjalnie atrakcyjne w sytuacji, gdy sektor oferuje ropę WTI po najniższej cenie. Dodał do tego ostateczną akceptację Keystone XL, który umożliwi przesył ropy naftowej ze stanów z głębi kraju i z Kanady nie tylko do rafinerii na wybrzeżu, ale także do naftowych portów eksportowych. A także uproszczenie regulacji procedur poszukiwawczo-wydobywczych.

Tillerson zauważył, że sektor ropy i gazu przynosi ok. 30 proc. wzrostu gospodarczego w USA od 2008 r. Żądając zniesienia faktycznej blokady eksportu i umożliwienia koncernom amerykańskim wejścia na rynek globalny szef ExxonMobil wie, że ma rację. Wie to też cały sektor. Trzeba łączyć wydobycie i handel globalny.  Mimo spadku cen ropy wysokie przychody realizują trzy największe handlowe europejskie koncerny. BP, Shell i Total, choć są znane bardziej ze swoich złóż naftowych, rafinerii i stacji benzynowych, to są też największymi na świecie traderami ropy zapewniając codziennie ten surowiec i produkty rafineryjne na zaspokojenie popytu rynku w licznych krajach, m.in. w Japonii, Indiach, Niemczech, Francji, Włoszech, Hiszpanii i Holandii. Przy obecnym załamaniu cen ropy to działalność handlowa zapewniła tym trzem koncernom wysokie przychody.