Wójcik: Ropa, siły specjalne Gazpromu i nowe Imperium Osmańskie

7 sierpnia 2015, 08:52 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Władimir Putin (L) i Recep Tayyip Erdogan (P)

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Błyskawiczne są efekty wspólnego planu Stanów Zjednoczonych i Turcji zniszczenia sił Państwa islamskiego w północnej Syrii. Jednak Waszyngton nie takie planował. Ankara okazała się zainteresowana nie atakami na fanatyków, ale likwidacją problemu kurdyjskiego, co może zmienić mapę surowców paliwowych na Bliskim Wschodzie.   

Coraz bliżej jest ostateczny termin powołania nowego rządu w Turcji. Jeśli do tego czasu to się nie uda – w listopadzie muszą się odbyć ponowne wybory. Prezydent Recep T. Erdogan postawił, jak się zdaje, wszystko na jedną kartę – jego partia Sprawiedliwości i Rozwoju ( tur. skrót AKP) musi zdobyć bezwzględną większość parlamentarną. To z kolei jest konieczne, aby uchwalić zmianę konstytucji wprowadzającą system prezydencki w Turcji. Wiele wskazuje, że to się Erdoganowi powiedzie, a najważniejszym elementem tej wewnętrznej rozgrywki jest ponowny wybuch konfliktu z mniejszością kurdyjską. W 2013 r. Unia Europejska i Stany Zjednoczone przekonały Erdogana do negocjacji z najsilniejszą partią kurdyjską PKK, (do dziś uznawaną przez UE, USA i Turcję za organizację terrorystyczną) i udało się dzięki tym negocjacjom doprowadzić do normalizacji między Ankarą a Kurdami. Tyle, że jak wiadomo, legalizacja dążeń mniejszości kurdyjskiej dała 80 mandatów prokurdyjskiej Partii Ludowej w czerwcowych wyborach 2015 r. I tych mandatów zabrakło partii Erdogana do uzyskania bezwzględnej większości.

Jego celem jest zbudowanie mocarstwa regionalnego, ale według modelu orientalnego, tymczasem porozumienie z 2013 r. prowadziło wprost do realizacji stworzenia turecko-kurdyjskiej federacji, czyli powołania kurdyjskiego regionu autonomicznego. Kurdyjska mniejszość w Turcji to 13 proc. ludności kraju.  Logicznie ujmując, pozwoliłoby to Turcji także na przyłączenie kurdyjskich terenów w północnej Syrii i północnym Iraku, z ogromnymi złożami ropy i gazu w obecnym Iraku północnym, w Kirkuku i Mosulu oraz wprawdzie niewielkie, ale też znaczące złoża w Syrii. Kurdowie mieliby za to zjednoczony i samodzielny, choć nie niepodległy, Kurdystan, liczący ok. 25 mln obywateli. Jakby mogła wyglądać w praktyce taka autonomia, pokazuje dzisiejszy zamożny i stabilny Autonomiczny Region Kurdyjski w Iraku. Pozornie dla Turcji to również świetna perspektywa – zwłaszcza powrót na część terytorium dawnego Imperium Otomańskiego i przejęcie bodaj najatrakcyjniejszych bliskowschodnich zasobów ropy i gazu poza Iranem i Arabią Saudyjską. Wszystko pokojową drogą. Takie państwo byłoby największą potęgą w regionie i szachowałoby Iran, gdzie 18 proc. populacji to tureccy Azerowie, a 10 proc. to Kurdowie. Ale tu się odezwał turecki islamizm i nacjonalizm, ożyły nawet złowrogie „Szare Wilki” i okazało się, że lepiej szybko wycofać się z praw przyznanych kurdyjskiej mniejszości. To dla Turcji prawdopodobnie droga do islamizacji, być może konkurencyjnej dla oferty Państwa Islamskiego.

Dwa państwa fanatyczne w jednym regionie to za dużo, Ankara wydawać by się mogła naturalnym wrogiem Państwa Islamskiego.  W tę pułapkę złapała się administracja Białego Domu. Za możliwość korzystania przez samoloty amerykańskie z bazy lotniczej w Incirlik, po cichu przymknęła oczy na złamanie przez Erdogana porozumienia podpisanego z PKK we wrześniu 2013 r. Baza w Incirlik jest położona blisko granicy z Syrią i lotnictwo USA już korzysta z niej do ataków na siły PI w Syrii. Ankara, zaś ma wolną rękę w pacyfikacji swojej mniejszości kurdyjskiej, co od dwóch tygodni aktywnie wykorzystuje. Tyle, że PKK dysponuje bardzo sprawnymi oddziałami wojskowymi, które nie tylko już dokonują zamachów na tureckie obiekty i siły wojskowe, ale zaczęły niszczyć rurociągi transportujące ropę i gaz do Turcji. Wprawdzie od 1 sierpnia władze wprowadziły ochronę całej infrastruktury przesyłowej na swoim terenie, ale ochrona już trzykrotnie okazała się nieszczelna i Kurdowie uszkodzili kilka rur, m.in. rurociąg biegnący z Iranu. Ostatni zaatakowany został ropociąg Kirkuk – Ceyhan, należący do Autonomicznego Regionu Kurdystańskiego, co spowodowało dla Erbilu starty 350 mln dol. PKK stwierdziła wczoraj, że nie wiedziała, że rurociąg pompuje ropę kurdyjską. Ataki na rurociągi mogą uniemożliwić realizację wszelkich projektów tranzytowych w sektorze paliwowo-gazowym przez Turcję. Na razie Iran przestrzegł Ankarę, że jeśli nie będzie zapewnione bezpieczeństwo infrastruktury przesyłowej, rozważy „podjęcie odpowiednich kroków.” Ale na liście zagrożonych jest rosyjski Blue Stream i Gazprom rozważa wsparcie swoich służb dla zabezpieczenia gazociągów Ankarze, gdyż „są najlepiej przystosowane do zapobiegania atakom terrorystów na infrastrukturę sektora gazowego”.  Taka swoista bratnia pomoc?

Czytaj także: Zamachy na rurociągi ściągają na Kurdów gniew Turcji (RAPORT)

Jeśli konflikt turecki z kurdyjską mniejszością pójdzie nadal w tym kierunku – powstanie problem, co z bezpieczeństwem budowy Gazociągu Transanatolijskiego (TANAP) kluczowego dla uruchomienia dostaw kaspijskich do Europy. Co z projektowanym drugim irańskim rurociągiem? Czy warto inwestować w kraju o tak wysokim zagrożeniu terrorystycznym i czy nadal będzie realny projekt Południowego Korytarza Gazowego?  I naturalnie – te same pytania odnoszą się do rosyjskiego projektu Turkish Stream.