Zalewski: Międzymorze – między marzeniem a  złudzeniem

31 sierpnia 2015, 09:04 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Korytarz Północ-Południe łączący kraje wyszehradzkie z Korytarzem Południowym. Grafika: wjakobik.com

Paweł Zalewski

Polityk Platformy Obywatelskiej

W ostatnim czasie za sprawą prezydenta Andrzeja Dudy wróciła idea Międzymorza. Jej istotą jest powstanie grupy państw obejmującej obszar od Bałtyku po Morze Czarne o wspólnej tożsamości politycznej na tyle silnej, że stanowiłaby ona podstawowy punkt odniesienia w ich polityce zagranicznej, także w ramach NATO i Unii Europejskiej. Idea Międzymorza nie jest nowa i sięga korzeniami do XV wieku i państw Jagiellonów,  a w miarę współczesnych kształtów nabrała w okresie międzywojennym, kiedy to stanowiła istotny cel polityki zagranicznej II RP.

Podstawą tożsamości klasycznej idei Międzymorza jest niewątpliwie położenie mających tworzyć tę strukturę państw pomiędzy dwiema potęgami – Niemcami i Rosją. Obecnie zaś głównym napędem dla tworzenia wspólnej tożsamości jest przede wszystkim kryzys ukraiński spowodowany agresywną polityką Rosji.

Czy rzeczywiście idea Międzymorza morze stanowić skuteczną odpowiedź na wyzwania współczesności? Doświadczenie historyczne skłania nas ku temu, by zająć stanowisko co najmniej sceptyczne.

Przede wszystkim, obecnemu wcieleniu idei Międzymorza brakuje precyzji. Które dokładnie państwa miałyby wejść w skład ewentualnej nowopowstałej organizacji (nie mówimy o stopniu jej formalizacji)? Naturalnym punktem odniesienia wydaje się być Grupa Wyszehradzka. Kto jeszcze – państwa bałtyckie, Bułgaria, Rumunia? Czy do grona Międzymorza zaprosimy też kogoś spoza NATO/UE (na myśl przychodzi Ukraina)? Już same te pytania pokazują, jak bardzo struktury integracyjne, w których uczestniczymy, a w szczególności NATO, warunkują nasze realne możliwości. Czy zaryzykujemy podważenie jedności w ramach NATO? Czy rzeczywiście rozważamy wyjście z zobowiązaniami sojuszniczymi poza ramy NATO?

Istnienie wspólnoty interesów w ramach hipotetycznego Międzymorza także nie jest oczywiste. W okresie międzywojennym obecne państwa Grupy Wyszehradzkiej (mimo obecnie oczywistej wspólnoty interesów politycznych)  w rzeczywistości konkurowały miedzy sobą o zachodni kapitał i rynek zbytu. Warto przypomnieć, że także po 1989 r. ani Węgry, ani Czechy, ani Słowacja nie kwapiły się do ścisłej współpracy z Polską, a solidarność w procesie przystąpienia do euroatlantyckich struktur integracyjnych była w dużej mierze wymuszona przez NATO i UE, które wolały załatwiać sprawy rozszerzenia „pakietowo”. A o tym, że współcześnie Grupa Wyszehradzka przeżywa prawdziwy kryzys napisano niemało. A przecież jeżeli wyjdziemy poza to grono, spotkamy się z jeszcze większą różnicą zdań, interesów i polityk. Czy państwa bałtyckie rzeczywiście są żywotnie zainteresowane losem naszych południowych sąsiadów?

Podsumowując, idea Międzymorza jako stałego sojuszu powołanego zwiększyć bezpieczeństwo Europy Środkowej, wydaje się być obecnie bardzo sztuczna, a już
z pewnością nie pomoże w rozwiązaniu kryzysu ukraińskiego. We współczesnych stosunkach międzynarodowych problemy mogą być rozwiązywane w oparciu o swoistą zasadę proporcjonalności. Problemy małe, lokalne mogą być rozwiązane przez państwa małe. Problemy duże – przez państwa o odpowiednio dużym potencjale. Kryzys ukraiński jest poza wszelkimi wątpliwościami problemem o znaczeniu globalnym, który nie może być rozwiązany bez udziału mocarstw. W Europie Środkowej jedynie Polska aspiruje do tego, aby stać się równoprawnym graczem w negocjacjach dotyczących wojny na Ukrainie. Wszystko jednak wskazuje na to, że nie jesteśmy w stanie stworzyć w tym zakresie stałej koalicji naszym regionie.

Musimy działać realistycznie, co oznacza tworzenie doraźnych koalicji nie wychodząc poza ramy struktur bezpieczeństwa, których częścią jesteśmy.