KOMENTARZ
Tomasz F. Krawczyk
Ekspert ds. polityki i prawa europejskiego, niemcoznawca
Niemiecka socjaldemokracja na manowcach Ostpolitik. Jak zmusić kanclerz Angelę Merkel, by przerwała milczenie?
Ostatnie tygodnie przynosiły nam kolejne informacje o postępach rosyjskich i niemieckich podmiotów zaangażowanych w budowę Nord Stream II oraz kolejne wywiady dwóch najważniejszych przedstawicieli SPD w rządzie federalnym – wicekanclerza i ministra gospodarki Sigmara Gabriela oraz ministra spraw zagranicznych Franka-Waltera Steinmeiera. Wszystko to tworzy wyjątkowo ponury obraz, jeśli do tego dołożymy jeszcze milczenie kanclerz Angeli Merkel, ale do tego powrócimy później.
Koncerny zaangażowane w budowę drugiej nitki Nord Streamu informują nas co rusz o kolejnych krokach i swojej wielkiej determinacji ukończenia projektu budowy do końca 2019 r., powtarzając niczym mantrę, że mamy do czynienia z li tylko gospodarczym projektem, który ma – zastanawia jak można tak kpić w żywe oczy – zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne Europy. Już tylko te dwa stwierdzenia się wykluczają, ponieważ jeśli projekt Nord Stream 2 wpływa na architekturę bezpieczeństwa energetycznego Europy – przyjmijmy wbrew oczywistym faktom na moment, że nawet pozytywnie –, to z swojej istoty jest nie tylko projektem gospodarczym, ale politycznym o zasięgu europejskim. Poza tym, pojedyncza inwestycja w infrastrukturę energetyczną, która kosztuje blisko 10 mld euro, zarówno w państwie demokratycznym jak i autorytarnym są dla władzy państwowej projektem nie tylko szczególnego zainteresowania, ale też szczególnego znaczenia. Każde inne stwierdzenie jest obrazą inteligencji partnerów europejskich.
Kwestia Nord Streamu jest jednak tylko jedną z wielu, jeśli chodzi o stosunki Niemcy – Europa Środkowo-Wschodnia – Rosja, bo w takim trójkącie należy je rozpatrywać, jeśli brać członkostwo Polski i innych partnerów z regionu w Unii Europejskiej i NATO na poważnie. Dwóch najważniejszych socjaldemokratów próbuje właśnie przygotować niemiecką i europejską opinię publiczną na zmianę polityki wobec Rosji. Zarówno minister Gabriel jak i minister Steinmeier z determinacją powtarzają, że sankcje nie są środkiem samym w sobie i należy się zastanowić nad ich sensem w obecnej sytuacji lub też jak w przypadku Sigmara Gabriela wprost deklarują, że sankcje powinny zostać przynajmniej poluzowane. I jeśli w przypadku przewodniczącego SPD i wicekanclerza można to zrzucić na dość uproszczoną wizję Ostpolitik, którą się ten wierny uczeń Gerharda Schrödera posługuje, to jednak w przypadku Steinmeiera mamy bardzo dokładnie przemyślaną wizję, w której ponowne otwarcie się na Rosję wydaje się wręcz koniecznością. Dlatego też na niej powinniśmy się skupić, a nie bieżących działaniach polityka, który stara się mieć chociaż poparcie niemieckich przedsiębiorców, skoro własna partia coraz bardziej się od niego odwraca.
Frank-Walter Steinmeier rozpoczął swoje wczorajsze przemówienie na tzw. „Poczdamskich Spotkaniach”, organizowanych przez Forum Niemiecko-Rosyjskie, od – jego zdaniem – oczywistych kamieni węgielnych obecnej polityki wschodniej Niemiec. Są nimi z jednej strony stwierdzenie Willy`ego Brandta z lat 60-tych, że „Rosja jest naszym największym europejskim sąsiadem”, a z drugiej wypowiedź Egona Bahra, ojca polityki wschodniej socjaldemokratów, że „Ameryka jest niezbędna. Rosja jest nie do ruszenia” [tłumaczenie własne autora]. Może i w latach 60-tych było to prawda, choć i już wówczas Ostpolitik SPD miała wielu krytyków, nie tylko w Niemczech. Jednak czynić z tego fundament aktualnych stosunków z Rosją jest minięciem się z rzeczywistością geopolityczną, która na skutek działań Rosji przeszła jeden z największych wstrząsów od czasów zakończenia Zimnej Wojny a nie tylko – jak chce Steinmeier – wystawiona została na działanie sił odśrodkowych. Tak sformułowany fundament niemieckiej polityki wschodniej wydaje się nie brać pod uwagę cały region Europy Środkowej-Wschodniej. Dzisiaj, 17 lat po przyjęciu państw regionu do NATO i 12 lat po rozszerzeniu UE, fundament polityki niemieckiej powinien wyglądać zdecydowanie inaczej. Trawestując wypowiedź Brandta i Bahra można by było oczekiwać, że diagnoza będzie brzmiała następująco: „Transatlantyckie partnerstwo i solidarna Unia Europejska są niezbędne. Znaczenie Rosji i jej wpływ geopolityczny może tylko ona sama podważyć. Polityka RFN wobec Rosji nie może pomniejszać bezpieczeństwo państw Europy Środkowo-Wschodniej.”
Jednak sięgnięcie przez Steinmeiera, nie po raz pierwszy, do korzeni Ostpolitik jest mu potrzebne, aby pokazać że bez Rosji nie da się rozwiązać problemów geopolitycznych współczesnego świata, począwszy od Syrii, Libii i Iranu aż po spór o Górski Karabach (pytanie dlaczego ten konflikt akurat w tym czasie się rozmroził pozostawiam bez odpowiedzi), a sankcje stoją temu na przeszkodzie. W tej sytuacji kwestia sankcji wobec Federacji Rosyjskiej zostaje sprowadzona do substancjalnych kroków w kwestii realizacji porozumienia z Mińska. Jednak sankcje nie powinny jedynie służyć do zamrożenia kolejnego konfliktu na kontynencie – zresztą zagrożenie bardzo szybkiego rozmrożenia takiego konfliktu wskazuje sam min. Steinmeier -, ani też nawet do znalezienia kompromisowego rozwiązania dla integralnego ukraińskiego regionu Donbasu. Nie, sankcje muszą służyć temu, żeby Rosja zrozumiała, że jakiekolwiek naruszenie architektury geopolitycznej w Europie spotka się z zdecydowaną, trwałą i jednogłośną reakcją państw europejskich oraz że konsekwencje takiej odpowiedzi będą dla Rosji dotkliwe. To musi być prawdziwy cel sankcji i dopiero jak cała Unia Europejska uzna że został on zrealizowany – i oczywiście po realizacji wszystkich postanowień porozumienia mińskiego przez Rosję – możemy rozpocząć proces luzowania. Jednak – wbrew temu co twierdzi min. Steinmeier – utrzymanie sankcji z powyższych powodów nie wyklucza nawet ścisłej współpracy z Rosją w sprawie rozwiązywania konfliktów na świecie, bo jest to w fundamentalnym interesie samej Rosji. Czy ktoś na poważnie wyobraża sobie, że Rosja wycofuje się z rozmów o porozumienie z Iranem ze względu na sankcje UE?
I gdzie w tym wszystkim jest wielka nieobecna Angela Merkel? Obraz nieobecnej do ostatniej chwili kanclerz Merkel nie jest nowy. Powtarzał się on wielokrotnie w kryzysie strefy euro (uchodźczym, ukraińskim itd.), ale także w kryzysach wewnętrznych. Merkel woli odczekać aż problem tak narośnie, że wymaga natychmiastowej i ostatecznej decyzji, a strony sporu przedstawiły już wszystkie argumenty (dysponuje pełną wiedzą) i są na skraju sił (dysponuje niezbędnymi siłami, których – inaczej niż pozostali – nie zużyła na wcześniejsze dyskusje/negocjacje). Zatem musimy sobie zadać kilka pytań: czy sprawa już tak narosła, żeby Merkel interweniowała? Jeśli nie, to jak ją do tego zmusić? I czy byłaby skłonna zając pozycje w sprawach rosyjskich bliższe polskiej wizji?
Po pierwsze, po milczeniu kanclerz Merkel możemy uznać, że nie uważa żeby sprawa już wymagała jej interwencji. Po drugie, musimy o całym pakiecie rosyjskim rozmawiać, tzn. kwestia Nord Streamu nie może być oddzielną kwestią od całej problematyki rosyjskiej, i jeśli taki cały pakiet (sankcje, Ukraina, Nord Stream) będzie przedmiotem rozmów zarówno na szczycie NATO jak i UE, to może być moment, w którym Merkel będzie musiała się zająć problemem. Po trzecie, Merkel bez wahania odstąpi od linii Steinmeiera i nie po raz pierwszy byłaby gotowa działać wbrew rosyjskim interesom niemieckiego przemysłu, nie tylko ze względu na swoją nieufność wobec putinowskiej Rosji, ale także ze względu na swoją otwartość wobec Polski, a szczególnie wobec „takiej” Polski, która byłaby gotowa na otwartą i pragmatyczną współpracę.
Z realną i pragmatycznie prezentowaną agendą oraz z przeniesieniem rozmów pomiędzy Polską a Niemcami przede wszystkim na poziom Kanclerz-Premier (plus doradcy ds. europejskich) możemy przerwać milczenie Angeli Merkel i spróbować odwrócić niekorzystny dla Europy Środkowo-Wschodniej obecny trend niemieckiej polityki wschodniej oraz budować stabilną przyszłość UE.