icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Wołejko: Trump przyniesie chaos

KOMENTARZ

Piotr Wołejko

Ekspert ds. międzynarodowych

www.blogdyplomacja.pl

Załóżmy na chwilę, że w styczniu 2017 r. do Białego Domu wprowadza się Donald Trump. Wiem, wiem – jeszcze kilka miesięcy temu mało kto był w stanie wyobrazić sobie, że zdobędzie on nominację Partii Republikańskiej. Zdobył ją i to, jak mawia młodzież, na lajcie. Fakt, że nie obowiązują go żadne zasady i każde głupstwo, które powie bądź zrobi działa na jego korzyść, nakazuje poważnie zastanowić się nad wynikiem wyborów w listopadzie. Dlatego wróćmy do początku i zastanówmy się, jak będzie wyglądała polityka zagraniczna USA po ewentualnym zwycięstwie Donalda Trumpa?

Doktryna Trumpa?

Biznesmen, a raczej specjalista – ba, mistrz świata – w autopromocji, początkowo niespecjalnie często udzielał wypowiedzi na tematy zagraniczne. Skupiał się na dyskredytowaniu swoich konkurentów i, trzeba przyznać, był w tym niebywale skuteczny. Wystarczy przypomnieć frazę, którą zatopił Jeba Busha – było nie było reprezentanta rodziny, która dała Ameryce dwóch prezydentów. Trump powiedział, że Jeb Bush to „low energy candidate”, co zrozumie każdy nawet bez znajomości języka angielskiego. Jednak polityka zagraniczna, w szczególności globalnego mocarstwa jakim są Stany Zjednoczone, nie opiera się na tzw. one-linerach ani bon motach. O ile na egzaminie czy podczas rozmowy kwalifikacyjnej można zastosować zasadę „co nie wiem, to dowyglądam”, to w dyplomacji nie znajdzie zastosowania analogiczne „nawet jeśli czegoś  nie wiem, to przegadam rozmówcę i wyjdzie na moje”. Nie ma to żadnych szans. W dyplomacji liczy się konkret, który trzeba szczegółowo zdefiniować i jasno opisać. Owszem, blef jest narzędziem, za pomocą którego można osiągnąć swój cel, lecz blef nie może być celem sam w sobie.

Początkowa cisza w obszarze polityki zagranicznej została przerwana, gdy Trump był już niemal pewien nominacji, a później… ruszyła lawina. O ile wiedzieliśmy z wcześniejszych wypowiedzi, że sprawę nielegalnej imigracji z Meksyku rozwiąże budowa muru granicznego oraz deportacje; że należy czym prędzej rozwiązać NAFTA, bo szkodzi amerykańskiemu przemysłowi; że trudne sprawy można rozwiązać jednym telefonem… nie wiedzieliśmy, że NATO jest sojuszem warunkowym – czyli de facto nie jest w ogóle żadnym sojuszem; że Saddam i jego metody utrzymania się przy władzy były „spoko”; że należy poważnie zastanowić się nad uznaniem aneksji Krymu przez Rosję; że Rosja powinna… Wystarczy, nie będę kontynuował i zatrzymam się na kwestii publikacji wykradzionych e-maili Komitetu Partii Demokratycznej (DNC).

Wygląda na to, że Trump jest gotów zaaplikować amerykańskiej dyplomacji swoje własne zasady, czyli zacząć grać tak, jakby zasad nie było. Wartości nie są już ważne, a liczą się korzyści ekonomiczne. NATO będzie działało tylko wtedy, gdy Trump uzna, że zaatakowany członek sojuszu „wypełniał swoje zobowiązania”. Jest to pojęcie tak dalece niedookreślone, że – jak łatwo się domyślić – zawsze będzie istniała możliwość przymknięcia oka na agresję i zostawienia sojusznika na lodzie. Jeśli to nie stanowi zachęty dla różnych państw (tutaj wypada mrugnąć okiem do Rosji) do realizacji swoich mniej bądź bardziej śmiałych planów, to można chyba jeszcze tylko opublikować całostronicowe ogłoszenie w New York Timesie. Warto spojrzeć też na drugą część planety – na Pacyfik. Tam też „inne państwa” (czytaj: Chiny) otrzymują zachętę do postępowania wedle własnego uznania. A że taka zachęta wpisuje się w ich politykę, hulaj dusza!

Ok, NATO zostało sparaliżowane „logiką” Trumpa, ale co dalej? Trump cieszył się z Brexitu, zatem można spodziewać się, że będzie kibicował kolejnym ewentualnym secesjonistom z UE, działając w ten sposób przeciwko interesowi USA. Ameryka potrzebuje bowiem silnego partnera, a nie rozsypki w Europie. Jednak Trumpa niewiele to obchodzi, zapewne tego nie rozumie. Ma zamiar skupić się na Ameryce, na polityce wewnętrznej – wygłosił tyle obietnic, że potrzeba nie dwóch, a co najmniej czterech kadencji, żeby to wszystko zrealizować. Trump reprezentuje elektorat, który ma o świecie wiedzę absolutnie powierzchowną albo zupełnie zerową. Jeśli będzie zachowywał się tak, jak zapewniał na konwencji w Cleveland, czyli „będzie głosem” elektoratu, to Ameryka będzie izolować się od świata zewnętrznego. Tylko jak globalne mocarstwo miałoby izolować się od świata?

Ciemność widzę

Bardziej prawdopodobne są rzeczy nieprawdopodobne, czyli polityka prowadzona bez ładu i składu, bez żadnej spójności ani wizji. Polityka akcji i reakcji, chaosu i pomieszania z poplątaniem. Jeśli amerykańska dyplomacja stanie się choć w części taka, jaki jest Trump, zachowania Stanów Zjednoczonych będą absolutnie nieprzewidywalne. Co więcej, żadna umowa – nie mówiąc o ustnych ustaleniach, nawet tych z samym Trumpem – nie będzie ostateczna. Skoro Trump potrafił nie tylko jednego dnia, lecz nawet w jednym wystąpieniu zaprzeczyć sam sobie, to tak samo będzie zachowywał się podczas spotkań zagranicznych. A że na niczym innym Trumpowi nie zależy tak bardzo jak na brylowaniu w mediach oraz na uwielbieniu słuchaczy, można śmiało założyć, że prezydent Trump nie będzie uchylał się od wypowiedzi na tematy międzynarodowe.

Realistyczna teoria stosunków międzynarodowych zakłada, że na świecie panuje anarchia i poszczególne państwa robią wszystko, aby w warunkach chaosu zapewnić sobie dobrobyt i bezpieczeństwo. Rządy Trumpa mogą sprzyjać tworzeniu chaosu, erozji długoletnich relacji oraz istniejących instytucji międzynarodowych. Przynajmniej we wstępnej fazie Trump może faktycznie próbować wdrażać swój sposób realizacji polityki, czyli rozmowy bezpośrednie z przywódcami i załatwianie spraw w cztery oczy albo przez wspomniany wcześniej telefon. Jednak świat tak nie działa, a zderzenie z rzeczywistością nastąpi prędzej, niż Trump mógłby się spodziewać. Nawet on nie będzie w stanie ominąć ani zniszczyć gęstej sieci norm, zasad, mechanizmów i instytucji, za pomocą których kształtuje się ład międzynarodowy. A co może być największym zaskoczeniem dla Trumpa? Fakt, że na tak wiele wydarzeń nie będzie miał absolutnie żadnego wpływu. To zresztą musi być zaskakujące dla każdego kolejnego lokatora Białego Domu – poczucie bezsilności w sytuacji przewodzenia największej potędze ekonomicznej, militarnej i politycznej świata.

Więcej adrenaliny

Z punktu widzenia Chin, a także Rosji, nieprzewidywalność Trumpa będzie stanowiła wielkie wyzwanie. Jeśli wygra Clinton, można z dużą dozą pewności powiedzieć, jaki kurs obierze amerykańska dyplomacja. Z Trumpem każdy dzień może przynosić nowe bodźce i doznania, które wcale nie muszą być przyjemne. Rosja i Chiny wygodnie usadowiły się dziś w fotelach krytyków istniejącego systemu międzynarodowego, ukształtowanego pod dyktando USA i Zachodu po II Wojnie Światowej, a jednocześnie stanowią czołowych beneficjentów funkcjonowania tego systemu. Wraz z Trumpem Pekin i Moskwa mogą zostać wyrwane ze swoich stref komfortu. Trump nie będzie się też obawiał nazwania rzeczy po imieniu – w końcu z tego słynie – co w oka mgnieniu może podnieść ciśnienie np. u chińskich nacjonalistów. Może, bez konsultacji z kimkolwiek, ogłosić dyslokację amerykańskich żołnierzy oraz uzbrojenia na Filipinach czy w Wietnamie. Ironizując można stwierdzić, że Trump byłby o wiele lepszym źródłem dezinformacji niż kanał telewizyjny Russia Today. Jednak Russia Today nie kontroluje kodów do rakiet uzbrojonych w głowice atomowe – kontroluje je mocodawca stacji.

Trump przedstawia się jako jedyny polityk zdolny do skutecznego realizowania amerykańskich interesów gospodarczych. Zapowiada opuszczenie NAFTA oraz ułożenie relacji handlowych z Chinami w korzystny dla USA sposób. Niechętnie patrzy na TTIP i wielkie porozumienia handlowe, preferując układy bilateralne. Tak się jednak składa, że do tanga trzeba dwojga – a Chiny nie wyglądają na zainteresowane żadnym dealem, w którym miałyby stracić. Czy dla realizacji swoich postulatów Trump jest gotów na wojnę handlową dwóch największych gospodarek świata? Fakt, że stracą na niej nie tylko dwie „wojujące” strony z pewnością nie zaprząta jego głowy.

Closer or loser?

A co jeśli powyższe rozważania są funta kłaków warte i Trump okaże się pragmatycznym mężem stanu kierującym się klasycznymi zasadami Machiavellego, Clausewitza czy Sun Tzu? Jeśli w dyplomacji będzie okazywał twardość tam, gdzie trzeba być twardym, a okaże gotowość do ustępstw tam, gdzie będzie to konieczne? Co jeśli nie tylko nie rozbije NATO, a wzmocni je, wymuszając wzrost nakładów na obronę po stronie sojuszników – czyli osiągnie to, czego mimo położenia na to nacisku nie osiągnął Obama? Co jeśli mrożący się na Kremlu szampan okaże się co najwyżej nędzną podróbką godną świętowania Sylwestra w wiosce pod Irkuckiem, bo Trump nie tylko nie uzna aneksji Krymu, ale też nie będzie paktował z Putinem w Syrii ani nigdzie indziej? Co jeśli Trump rzeczywiście wynegocjuje z Chinami korzystniejsze dla USA warunki wzajemnego handlu? Co jeśli entuzjazm dla Brexitu był tylko jedną z wielu marketingowych sztuczek Trumpa, a w rzeczywistości będzie on naciskał na Londyn, żeby separacja z Brukselą okazała się bardziej symboliczna niż faktyczna?

Wyliczankę można kontynuować niemalże bez końca, bo Trump dał się pokazać jako kandydat bez twarzy i kręgosłupa ideologicznego. Jest niczym domokrążca, który puka od drzwi do drzwi i z racji tego, że potrafi w mig rozpoznać potrzeby oraz charakter mieszkańca, dobiera właściwą strategię i retorykę, byle tylko sprzedać towar i skasować prowizję. Przedstawia się jako najlepszy przyjaciel każdego, z kim właśnie rozmawia, ale w ciągu sekundy może zmienić nastawienie i zelżyć swojego rozmówcę używając steku inwektyw. Trump próbuje spozycjonować się jako człowiek, którego należy rozliczać z rezultatów jego działań – biznesmen, który zamyka kolejne projekty i idzie dalej. Jako closer, a nie loser. Na ile uda mu się być closerem w polityce zagranicznej? Pytanie jak najbardziej otwarte, tak samo jak to, kto zasiądzie w Gabinecie Owalnym po Baracku Obamie. Znużony, zmęczony i wkurzony elektorat może wynieść Trumpa do zwycięstwa, bo spokój i przewidywalność Clinton nie są sexy w aktualnym sezonie wyborczym.

KOMENTARZ

Piotr Wołejko

Ekspert ds. międzynarodowych

www.blogdyplomacja.pl

Załóżmy na chwilę, że w styczniu 2017 r. do Białego Domu wprowadza się Donald Trump. Wiem, wiem – jeszcze kilka miesięcy temu mało kto był w stanie wyobrazić sobie, że zdobędzie on nominację Partii Republikańskiej. Zdobył ją i to, jak mawia młodzież, na lajcie. Fakt, że nie obowiązują go żadne zasady i każde głupstwo, które powie bądź zrobi działa na jego korzyść, nakazuje poważnie zastanowić się nad wynikiem wyborów w listopadzie. Dlatego wróćmy do początku i zastanówmy się, jak będzie wyglądała polityka zagraniczna USA po ewentualnym zwycięstwie Donalda Trumpa?

Doktryna Trumpa?

Biznesmen, a raczej specjalista – ba, mistrz świata – w autopromocji, początkowo niespecjalnie często udzielał wypowiedzi na tematy zagraniczne. Skupiał się na dyskredytowaniu swoich konkurentów i, trzeba przyznać, był w tym niebywale skuteczny. Wystarczy przypomnieć frazę, którą zatopił Jeba Busha – było nie było reprezentanta rodziny, która dała Ameryce dwóch prezydentów. Trump powiedział, że Jeb Bush to „low energy candidate”, co zrozumie każdy nawet bez znajomości języka angielskiego. Jednak polityka zagraniczna, w szczególności globalnego mocarstwa jakim są Stany Zjednoczone, nie opiera się na tzw. one-linerach ani bon motach. O ile na egzaminie czy podczas rozmowy kwalifikacyjnej można zastosować zasadę „co nie wiem, to dowyglądam”, to w dyplomacji nie znajdzie zastosowania analogiczne „nawet jeśli czegoś  nie wiem, to przegadam rozmówcę i wyjdzie na moje”. Nie ma to żadnych szans. W dyplomacji liczy się konkret, który trzeba szczegółowo zdefiniować i jasno opisać. Owszem, blef jest narzędziem, za pomocą którego można osiągnąć swój cel, lecz blef nie może być celem sam w sobie.

Początkowa cisza w obszarze polityki zagranicznej została przerwana, gdy Trump był już niemal pewien nominacji, a później… ruszyła lawina. O ile wiedzieliśmy z wcześniejszych wypowiedzi, że sprawę nielegalnej imigracji z Meksyku rozwiąże budowa muru granicznego oraz deportacje; że należy czym prędzej rozwiązać NAFTA, bo szkodzi amerykańskiemu przemysłowi; że trudne sprawy można rozwiązać jednym telefonem… nie wiedzieliśmy, że NATO jest sojuszem warunkowym – czyli de facto nie jest w ogóle żadnym sojuszem; że Saddam i jego metody utrzymania się przy władzy były „spoko”; że należy poważnie zastanowić się nad uznaniem aneksji Krymu przez Rosję; że Rosja powinna… Wystarczy, nie będę kontynuował i zatrzymam się na kwestii publikacji wykradzionych e-maili Komitetu Partii Demokratycznej (DNC).

Wygląda na to, że Trump jest gotów zaaplikować amerykańskiej dyplomacji swoje własne zasady, czyli zacząć grać tak, jakby zasad nie było. Wartości nie są już ważne, a liczą się korzyści ekonomiczne. NATO będzie działało tylko wtedy, gdy Trump uzna, że zaatakowany członek sojuszu „wypełniał swoje zobowiązania”. Jest to pojęcie tak dalece niedookreślone, że – jak łatwo się domyślić – zawsze będzie istniała możliwość przymknięcia oka na agresję i zostawienia sojusznika na lodzie. Jeśli to nie stanowi zachęty dla różnych państw (tutaj wypada mrugnąć okiem do Rosji) do realizacji swoich mniej bądź bardziej śmiałych planów, to można chyba jeszcze tylko opublikować całostronicowe ogłoszenie w New York Timesie. Warto spojrzeć też na drugą część planety – na Pacyfik. Tam też „inne państwa” (czytaj: Chiny) otrzymują zachętę do postępowania wedle własnego uznania. A że taka zachęta wpisuje się w ich politykę, hulaj dusza!

Ok, NATO zostało sparaliżowane „logiką” Trumpa, ale co dalej? Trump cieszył się z Brexitu, zatem można spodziewać się, że będzie kibicował kolejnym ewentualnym secesjonistom z UE, działając w ten sposób przeciwko interesowi USA. Ameryka potrzebuje bowiem silnego partnera, a nie rozsypki w Europie. Jednak Trumpa niewiele to obchodzi, zapewne tego nie rozumie. Ma zamiar skupić się na Ameryce, na polityce wewnętrznej – wygłosił tyle obietnic, że potrzeba nie dwóch, a co najmniej czterech kadencji, żeby to wszystko zrealizować. Trump reprezentuje elektorat, który ma o świecie wiedzę absolutnie powierzchowną albo zupełnie zerową. Jeśli będzie zachowywał się tak, jak zapewniał na konwencji w Cleveland, czyli „będzie głosem” elektoratu, to Ameryka będzie izolować się od świata zewnętrznego. Tylko jak globalne mocarstwo miałoby izolować się od świata?

Ciemność widzę

Bardziej prawdopodobne są rzeczy nieprawdopodobne, czyli polityka prowadzona bez ładu i składu, bez żadnej spójności ani wizji. Polityka akcji i reakcji, chaosu i pomieszania z poplątaniem. Jeśli amerykańska dyplomacja stanie się choć w części taka, jaki jest Trump, zachowania Stanów Zjednoczonych będą absolutnie nieprzewidywalne. Co więcej, żadna umowa – nie mówiąc o ustnych ustaleniach, nawet tych z samym Trumpem – nie będzie ostateczna. Skoro Trump potrafił nie tylko jednego dnia, lecz nawet w jednym wystąpieniu zaprzeczyć sam sobie, to tak samo będzie zachowywał się podczas spotkań zagranicznych. A że na niczym innym Trumpowi nie zależy tak bardzo jak na brylowaniu w mediach oraz na uwielbieniu słuchaczy, można śmiało założyć, że prezydent Trump nie będzie uchylał się od wypowiedzi na tematy międzynarodowe.

Realistyczna teoria stosunków międzynarodowych zakłada, że na świecie panuje anarchia i poszczególne państwa robią wszystko, aby w warunkach chaosu zapewnić sobie dobrobyt i bezpieczeństwo. Rządy Trumpa mogą sprzyjać tworzeniu chaosu, erozji długoletnich relacji oraz istniejących instytucji międzynarodowych. Przynajmniej we wstępnej fazie Trump może faktycznie próbować wdrażać swój sposób realizacji polityki, czyli rozmowy bezpośrednie z przywódcami i załatwianie spraw w cztery oczy albo przez wspomniany wcześniej telefon. Jednak świat tak nie działa, a zderzenie z rzeczywistością nastąpi prędzej, niż Trump mógłby się spodziewać. Nawet on nie będzie w stanie ominąć ani zniszczyć gęstej sieci norm, zasad, mechanizmów i instytucji, za pomocą których kształtuje się ład międzynarodowy. A co może być największym zaskoczeniem dla Trumpa? Fakt, że na tak wiele wydarzeń nie będzie miał absolutnie żadnego wpływu. To zresztą musi być zaskakujące dla każdego kolejnego lokatora Białego Domu – poczucie bezsilności w sytuacji przewodzenia największej potędze ekonomicznej, militarnej i politycznej świata.

Więcej adrenaliny

Z punktu widzenia Chin, a także Rosji, nieprzewidywalność Trumpa będzie stanowiła wielkie wyzwanie. Jeśli wygra Clinton, można z dużą dozą pewności powiedzieć, jaki kurs obierze amerykańska dyplomacja. Z Trumpem każdy dzień może przynosić nowe bodźce i doznania, które wcale nie muszą być przyjemne. Rosja i Chiny wygodnie usadowiły się dziś w fotelach krytyków istniejącego systemu międzynarodowego, ukształtowanego pod dyktando USA i Zachodu po II Wojnie Światowej, a jednocześnie stanowią czołowych beneficjentów funkcjonowania tego systemu. Wraz z Trumpem Pekin i Moskwa mogą zostać wyrwane ze swoich stref komfortu. Trump nie będzie się też obawiał nazwania rzeczy po imieniu – w końcu z tego słynie – co w oka mgnieniu może podnieść ciśnienie np. u chińskich nacjonalistów. Może, bez konsultacji z kimkolwiek, ogłosić dyslokację amerykańskich żołnierzy oraz uzbrojenia na Filipinach czy w Wietnamie. Ironizując można stwierdzić, że Trump byłby o wiele lepszym źródłem dezinformacji niż kanał telewizyjny Russia Today. Jednak Russia Today nie kontroluje kodów do rakiet uzbrojonych w głowice atomowe – kontroluje je mocodawca stacji.

Trump przedstawia się jako jedyny polityk zdolny do skutecznego realizowania amerykańskich interesów gospodarczych. Zapowiada opuszczenie NAFTA oraz ułożenie relacji handlowych z Chinami w korzystny dla USA sposób. Niechętnie patrzy na TTIP i wielkie porozumienia handlowe, preferując układy bilateralne. Tak się jednak składa, że do tanga trzeba dwojga – a Chiny nie wyglądają na zainteresowane żadnym dealem, w którym miałyby stracić. Czy dla realizacji swoich postulatów Trump jest gotów na wojnę handlową dwóch największych gospodarek świata? Fakt, że stracą na niej nie tylko dwie „wojujące” strony z pewnością nie zaprząta jego głowy.

Closer or loser?

A co jeśli powyższe rozważania są funta kłaków warte i Trump okaże się pragmatycznym mężem stanu kierującym się klasycznymi zasadami Machiavellego, Clausewitza czy Sun Tzu? Jeśli w dyplomacji będzie okazywał twardość tam, gdzie trzeba być twardym, a okaże gotowość do ustępstw tam, gdzie będzie to konieczne? Co jeśli nie tylko nie rozbije NATO, a wzmocni je, wymuszając wzrost nakładów na obronę po stronie sojuszników – czyli osiągnie to, czego mimo położenia na to nacisku nie osiągnął Obama? Co jeśli mrożący się na Kremlu szampan okaże się co najwyżej nędzną podróbką godną świętowania Sylwestra w wiosce pod Irkuckiem, bo Trump nie tylko nie uzna aneksji Krymu, ale też nie będzie paktował z Putinem w Syrii ani nigdzie indziej? Co jeśli Trump rzeczywiście wynegocjuje z Chinami korzystniejsze dla USA warunki wzajemnego handlu? Co jeśli entuzjazm dla Brexitu był tylko jedną z wielu marketingowych sztuczek Trumpa, a w rzeczywistości będzie on naciskał na Londyn, żeby separacja z Brukselą okazała się bardziej symboliczna niż faktyczna?

Wyliczankę można kontynuować niemalże bez końca, bo Trump dał się pokazać jako kandydat bez twarzy i kręgosłupa ideologicznego. Jest niczym domokrążca, który puka od drzwi do drzwi i z racji tego, że potrafi w mig rozpoznać potrzeby oraz charakter mieszkańca, dobiera właściwą strategię i retorykę, byle tylko sprzedać towar i skasować prowizję. Przedstawia się jako najlepszy przyjaciel każdego, z kim właśnie rozmawia, ale w ciągu sekundy może zmienić nastawienie i zelżyć swojego rozmówcę używając steku inwektyw. Trump próbuje spozycjonować się jako człowiek, którego należy rozliczać z rezultatów jego działań – biznesmen, który zamyka kolejne projekty i idzie dalej. Jako closer, a nie loser. Na ile uda mu się być closerem w polityce zagranicznej? Pytanie jak najbardziej otwarte, tak samo jak to, kto zasiądzie w Gabinecie Owalnym po Baracku Obamie. Znużony, zmęczony i wkurzony elektorat może wynieść Trumpa do zwycięstwa, bo spokój i przewidywalność Clinton nie są sexy w aktualnym sezonie wyborczym.

Najnowsze artykuły