icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Schudy: Las Hambach. Na martwej planecie nie będzie miejsc pracy

50 000 osób na proteście pod Hambacher forst, 20 000 pracowników RWE za dobrym „klimatem” węglowym, tzw. komisja węglowa z wizytą w NRW i wreszcie Ende Gelände w dobrym nastroju mimo armatek wodnych. Sytuacja w Niemczech jest napięta, ale to ruch proklimatyczny wydaje się być w ofensywie – pisze Hanna Schudy.

Jest zimno, pada deszcz i wieje więc pogoda nie zachęca do wyjścia na dwór. A już na pewno do spacerów, podczas których na obniżony nastrój może wpłynąć widok tzw. krajobrazu księżycowego kopalni odkrywkowej np. Hambach w Niemczech. Ale właśnie pod koniec października 2018 w to wizualnie odpychające miejsce zjechało się już około 6000 osób na akcję Ende Gelände. Co rusz dochodzą kolejni – aktywiści, rodziny z dziećmi, mieszkańcy oferujący dach nad głową czy herbatę dla protestujących. Dlaczego tam są? Aby wyrazić swój sprzeciw wobec rabunkowej gospodarki węgla brunatnego. Rabunkowej? Przecież koncern RWE kopie i spala węgiel legalnie. Jednocześnie jednak zabiera pola uprawne rolnikom, domy mieszkańcom okolicznych miejscowości, wodę, a przede wszystkim nadzieję na spokojne życie przyszłym pokoleniom oraz nam, którzy co roku doświadczamy jak pogoda szaleje i przeraża swoją mocą. Nie wszystkim się podoba poparcie dla polityki klimatycznej – w środę protest pracowników RWE przyciągnął 20 000 zatrudnionych. Powodem był przyjazd do NRW tzw. komisji węglowej, która ma opracować datę i sposób odejścia od węgla w republice federalnej. Najbardziej pomocy potrzebuje region wschodni – łużyckie zagłębie węglowe. Region między Aachen, Kolonią a Mönchengladbach, gdzie znajduje się kopalnia Garzweiler, Hambach oraz Inden ma zupełnie inną infrastrukturę, wokół znajdują się duże miasta, a nieopodal okręg przemysłowy zagłębia Ruhry więc obawy przed zapaścią gospodarczą regionu, jeżeli węgiel spod lasu Hambacher Forst nie zostanie wydobyty, są na wyrost. Protestujący pracownicy sektora węgla brunatnego opowiadali się wyraźnie za „swoją pracą”, natomiast słowo „klimat” pojawiało się w kontekście nastrojów społecznych. Niesiono też transparenty „Hambi muss weg” (Las Hambacher Fost musi odejść” czy „Make RWE great again”.

Polaryzacja między pracownikami sektora węglowego a ekologami narasta, gdyż zatrudnieni nie wierzą, że transformacja jest możliwa. Stoją murem za węglem. Nie ma jednak dla niego przyszłości ani w Niemczech, ani w Polsce a to z powodów polityki klimatycznej i mówiąc górnolotnie – ratowania planety. Dotychczas politycy roztaczali nadzieje, że węgiel zostanie, przerażali – szczególnie na wschodzie Niemiec – zapaścią gospodarczą. Doszedł do tego nawet straszak w postaci AfD – rozpowiadano, że poparcie dla ambitnej polityki klimatycznej to pewne zwycięstwo tej populistycznej partii. Jak dotąd nie odbyła się spokojna debata i Niemcy są dość podzielone w sprawie odejścia od węgla. Można zrozumieć racje jednych i drugich, ale prawdą jest także, że nie ma miejsc pracy na martwej planecie i w końcu trzeba będzie się na coś zdecydować. Politycy niemieccy pokazali ostatnio, że ochrona klimatu mniej dla nich znaczy niż alians przemysłu i polityki właśnie. Społeczeństwo wyszło na ulice, a partia niemiecka Zieloni zbiera poparcie po Bawarii w kolejnych landach. Czy to tylko drobny pstryk w nos czy może już coś więcej?

Szczęście w nieszczęściu

Zmiany klimatu już dzisiaj sieją spustoszenie na ziemi, a może być zdecydowanie gorzej, jeżeli doprowadzimy do podgrzania średniej temperatury Ziemi jeszcze zaledwie o pół stopnia. To może przerażać, ale chyba gorsze było to, że jeszcze niedawno węgiel pchał się mocno na świecznik. Podczas gdy niewiele jak miesiąc temu wydawało się, że protest antywęglowy a zatem proklimatyczny tłamszony jest bezwzględną pięścią ideologii „biznes jak zwykle”, dzisiaj w sukurs przychodzą coraz to nowe i niespodziewane okoliczności. Najpierw brutalną eksmisję obozu w lesie Hambacher Forst zatrzymały…nietoperze, a konkretnie wyrok sądu w Münster. Nakazał on wstrzymać plany wycinki lasu Hambacher Forst pod wydobycie węgla ze względu na walory przyrodnicze miejsca pozwalające zaklasyfikować ten obszar jako podlegający dyrektywie siedliskowej UE. Sąd w uzasadnieniu dodał, że na decyzję wpłynęło ogromne poparcie społeczne dla samego lasu. Następnego dnia 6 października 2018 r., 50 000 osób zebrało się na demonstracji pod lasem Hambacher Forst. Akcja była zaplanowana już wcześniej i raczej liczono się, że będzie to pełen goryczy protest przeciwko koncernowi RWE. Jednak wyrok sądu całkowicie odmienił perspektywę – manifestacja okazała się okazją do świętowania i solidaryzacji społeczeństwa do wspólnych działań w imieniu przyrody i klimatu. Można powiedzieć, że od tego czasu obywatelski protest w Niemczech nabrał wiatru w żagle. Po demolce przeprowadzonej przez policję, nieszczęśliwej śmierci jednego z dziennikarzy, węgiel musiał ustąpić. Nie tylko zostało przywrócone morale ruchowi ekologicznemu, ale co najważniejsze motywacja, gdyż bezwzględność policji działającej na zlecenie rządu NRW oraz koncernu RWE wprawiała nie tylko w osłupienie czy przecieranie oczu – często od gazu pieprzowego – ale też działała deprymująco. Ludzie zaczęli wątpić, co było oczywiście na rękę koncernom węglowym i ich lobby. Wielu ludzi zaczęło się też załamywać czy tracić wiarę, że walka ze zmianami klimatu może się udać. W ciągu kilku tygodni po tych traumatycznych wydarzeniach, wydarzyło się sporo, co wzmocniło serca już przekonane i zainspirowało te, które wcześniej trzymały się z boku. W takim psychologicznym środowisku dużo łatwiej znieść też armatki wodne, które lały wodę na demonstrantów w sobotę podczas Ende Gelände czy osuszyć łzy po gazie pieprzowym znowu kierowanym w stronę aktywistów.

Zmiany klimatu walczą z węglem na wielu frontach

Krótko po tym, jak 50 000 osób protestowało w Hambacher Forst, w największej manifestacji od czasu ruchu antyatomowego w Niemczech, ukazał się raport IPCC. Dokument ten przestraszył, ale też wyraził nadzieję – zmiana wciąż jest możliwa. I nawet jeżeli w Polsce w międzyczasie słyszeliśmy, że projekt budowy elektrowni Ostrołęka C jest już na ukończeniu, tak dzisiaj można powiedzieć, że jest prawie na wykończeniu. Węglowe zakusy studzą bowiem coraz to nowe fakty. Z pewnością wzrost cen za uprawnienia do emisji CO2 powinien obudzić tych znajdujących się w „metafizycznej drzemce”. Mając na myśli metafizykę nie nawiązuję tu do słynnego powiedzenia Kanta, ale do wydumanej pewności i trwałości węglowego świata, a raczej świata opartego na paliwach kopalnych. Bo kiedy cieszymy się widząc zmasowany ruch proklimatyczny na całym świecie, to do pomocy wkraczają same zmiany klimatu. Te prowadzą bowiem do paradoksów – kiedy podczas Ende Gelände kopalnia Hambach w Niemczech okupowana jest przez aktywistów klimatycznych, niedaleka elektrownia w Hamm należąca do koncernu RWE cierpi na brak węgla kamiennego właśnie z powodów zmian klimatu. Czy blokują ją aktywiści? Otóż nie – problemem jest transport węgla Renem, gdyż brakuje w rzece wody ze względu na niski poziom wód utrzymujący się od miesięcy z powodu suszy. Dodajmy, że nowy blok tej elektrowni, który miał być gotowy już w 2015 r. wciąż nie może ruszyć z miejsca, a sam koncern twierdzi, że jego otwarcie nastąpi w bliżej nieokreślonej przyszłości. Na brak dostaw narzekają też stacje benzynowe, do których nie docierają dostawy ropy. A czy my pamiętamy 20 stopniowy stopień zasilania ze względu na suszę i brak wody do chłodzenia elektrowni węglowych? To wszystko nie wróży dobrze także dla planowanej elektrowni Ostrołęka C, która będzie się musiała zmierzyć się ze wszystkimi wymienionymi wyzwaniami, a do tego z procesem, w którym chodzi o ryzyko finansowe. Fundacja Prawnicy dla Ziemi, która jest akcjonariuszem koncernu Enea powalczy w sądzie o stwierdzenie nieważności walnego zgromadzenia Enei w sprawie budowy elektrowni Ostrołęka C. W ostatnim czasie słychać było wielokrotnie, że elektrownia ta będzie spalać więcej pieniędzy niż węgla, co w dobie zmian klimatu okazuje się podwójnie kontrowersyjne.

Ani kroku dalej

Kiedy w Polsce rozpoczyna się cuchnący spalenizną sezon grzewczy, rząd coś przebąkuje o powierzchni leśnej, która pokryje chyba dwa razy nasz kraj, aby absorbować emisję dwutlenku węgla, organizacje z całego świata już szykują się na COP 24 w Katowicach, aby mimo zakazów, jakie nałożono na spontaniczne demonstracje podczas szczytu pokazać, że suweren mówi dość. Ludzie chcą żyć, mieć dzieci i nie martwić się, że ich poczęcie będzie czymś w istocie nieetycznym. Wydawanie dzieci na świat w dobie zmian klimatu jest przecież narażaniem ich na życie w warunkach prawie że wojennych. Czy będzie dostęp do wody pitnej, czy będzie można je nakarmić czy da się w ogóle żyć na planecie ziemia? Pytanie czy moje dziecko znajdzie prace w RWE czy PGE na terenach odkrywkowych za 20 lat jest w tym kontekście oderwane od rzeczywistości. Między innymi takie dylematy sprawiają, że mimo zimna i oporu policji, demonstranci w Niemczech znowu się zgromadzą i powiedzą – ani kroku dalej – Ende Gelände! I żeby nie było – na akcję pojechali też aktywiści z Polski, Czech i wielu innych krajów. Ten międzynarodowy protest będzie z pewnością dobrym przygotowaniem do równie solidarnościowych akcji w Katowicach tej zimy. Energii nie może zabraknąć, bo stawką jest nasza przyszłość. Zapewne nie zdziwi to, że wielu złapie się za głowę czy powie, że to niemożliwe, aby zatrzymać spalanie paliw kopalnych dla ratowania świata. Przed takim zadaniem ludzkość nie stanęła jeszcze nigdy i chyba nie mamy żadnego doświadczenia w tym, jak się ratuje planetę na taką skalę. Chociaż nadzieją napawa fakt, że już raz, tyle że w mniejszym stopniu, mieliśmy do czynienia ze zdecydowanym działaniem na rzecz ratowania Ziemi, a konkretnie warstwy ozonowej. Wtedy „liderką ekologiczną” była m.in. Margaret Thatcher – kto jak kto, ale ona z pewnością nie kojarzy się z działaniem dla dobra wspólnego, a jednak. Skoro wtedy okazało się to możliwe, to może i przy innych żelaznych politykach czy umysłach uda się zrobić coś pro publico bono. Wtedy się udało – Dziura ozonowa powoli zaczyna się zmniejszać. Aby uratować klimat musimy powiedzieć dzisiaj wyraźnie – dotąd i ani kroku dalej. Ende Gelände! właśnie trwa.

50 000 osób na proteście pod Hambacher forst, 20 000 pracowników RWE za dobrym „klimatem” węglowym, tzw. komisja węglowa z wizytą w NRW i wreszcie Ende Gelände w dobrym nastroju mimo armatek wodnych. Sytuacja w Niemczech jest napięta, ale to ruch proklimatyczny wydaje się być w ofensywie – pisze Hanna Schudy.

Jest zimno, pada deszcz i wieje więc pogoda nie zachęca do wyjścia na dwór. A już na pewno do spacerów, podczas których na obniżony nastrój może wpłynąć widok tzw. krajobrazu księżycowego kopalni odkrywkowej np. Hambach w Niemczech. Ale właśnie pod koniec października 2018 w to wizualnie odpychające miejsce zjechało się już około 6000 osób na akcję Ende Gelände. Co rusz dochodzą kolejni – aktywiści, rodziny z dziećmi, mieszkańcy oferujący dach nad głową czy herbatę dla protestujących. Dlaczego tam są? Aby wyrazić swój sprzeciw wobec rabunkowej gospodarki węgla brunatnego. Rabunkowej? Przecież koncern RWE kopie i spala węgiel legalnie. Jednocześnie jednak zabiera pola uprawne rolnikom, domy mieszkańcom okolicznych miejscowości, wodę, a przede wszystkim nadzieję na spokojne życie przyszłym pokoleniom oraz nam, którzy co roku doświadczamy jak pogoda szaleje i przeraża swoją mocą. Nie wszystkim się podoba poparcie dla polityki klimatycznej – w środę protest pracowników RWE przyciągnął 20 000 zatrudnionych. Powodem był przyjazd do NRW tzw. komisji węglowej, która ma opracować datę i sposób odejścia od węgla w republice federalnej. Najbardziej pomocy potrzebuje region wschodni – łużyckie zagłębie węglowe. Region między Aachen, Kolonią a Mönchengladbach, gdzie znajduje się kopalnia Garzweiler, Hambach oraz Inden ma zupełnie inną infrastrukturę, wokół znajdują się duże miasta, a nieopodal okręg przemysłowy zagłębia Ruhry więc obawy przed zapaścią gospodarczą regionu, jeżeli węgiel spod lasu Hambacher Forst nie zostanie wydobyty, są na wyrost. Protestujący pracownicy sektora węgla brunatnego opowiadali się wyraźnie za „swoją pracą”, natomiast słowo „klimat” pojawiało się w kontekście nastrojów społecznych. Niesiono też transparenty „Hambi muss weg” (Las Hambacher Fost musi odejść” czy „Make RWE great again”.

Polaryzacja między pracownikami sektora węglowego a ekologami narasta, gdyż zatrudnieni nie wierzą, że transformacja jest możliwa. Stoją murem za węglem. Nie ma jednak dla niego przyszłości ani w Niemczech, ani w Polsce a to z powodów polityki klimatycznej i mówiąc górnolotnie – ratowania planety. Dotychczas politycy roztaczali nadzieje, że węgiel zostanie, przerażali – szczególnie na wschodzie Niemiec – zapaścią gospodarczą. Doszedł do tego nawet straszak w postaci AfD – rozpowiadano, że poparcie dla ambitnej polityki klimatycznej to pewne zwycięstwo tej populistycznej partii. Jak dotąd nie odbyła się spokojna debata i Niemcy są dość podzielone w sprawie odejścia od węgla. Można zrozumieć racje jednych i drugich, ale prawdą jest także, że nie ma miejsc pracy na martwej planecie i w końcu trzeba będzie się na coś zdecydować. Politycy niemieccy pokazali ostatnio, że ochrona klimatu mniej dla nich znaczy niż alians przemysłu i polityki właśnie. Społeczeństwo wyszło na ulice, a partia niemiecka Zieloni zbiera poparcie po Bawarii w kolejnych landach. Czy to tylko drobny pstryk w nos czy może już coś więcej?

Szczęście w nieszczęściu

Zmiany klimatu już dzisiaj sieją spustoszenie na ziemi, a może być zdecydowanie gorzej, jeżeli doprowadzimy do podgrzania średniej temperatury Ziemi jeszcze zaledwie o pół stopnia. To może przerażać, ale chyba gorsze było to, że jeszcze niedawno węgiel pchał się mocno na świecznik. Podczas gdy niewiele jak miesiąc temu wydawało się, że protest antywęglowy a zatem proklimatyczny tłamszony jest bezwzględną pięścią ideologii „biznes jak zwykle”, dzisiaj w sukurs przychodzą coraz to nowe i niespodziewane okoliczności. Najpierw brutalną eksmisję obozu w lesie Hambacher Forst zatrzymały…nietoperze, a konkretnie wyrok sądu w Münster. Nakazał on wstrzymać plany wycinki lasu Hambacher Forst pod wydobycie węgla ze względu na walory przyrodnicze miejsca pozwalające zaklasyfikować ten obszar jako podlegający dyrektywie siedliskowej UE. Sąd w uzasadnieniu dodał, że na decyzję wpłynęło ogromne poparcie społeczne dla samego lasu. Następnego dnia 6 października 2018 r., 50 000 osób zebrało się na demonstracji pod lasem Hambacher Forst. Akcja była zaplanowana już wcześniej i raczej liczono się, że będzie to pełen goryczy protest przeciwko koncernowi RWE. Jednak wyrok sądu całkowicie odmienił perspektywę – manifestacja okazała się okazją do świętowania i solidaryzacji społeczeństwa do wspólnych działań w imieniu przyrody i klimatu. Można powiedzieć, że od tego czasu obywatelski protest w Niemczech nabrał wiatru w żagle. Po demolce przeprowadzonej przez policję, nieszczęśliwej śmierci jednego z dziennikarzy, węgiel musiał ustąpić. Nie tylko zostało przywrócone morale ruchowi ekologicznemu, ale co najważniejsze motywacja, gdyż bezwzględność policji działającej na zlecenie rządu NRW oraz koncernu RWE wprawiała nie tylko w osłupienie czy przecieranie oczu – często od gazu pieprzowego – ale też działała deprymująco. Ludzie zaczęli wątpić, co było oczywiście na rękę koncernom węglowym i ich lobby. Wielu ludzi zaczęło się też załamywać czy tracić wiarę, że walka ze zmianami klimatu może się udać. W ciągu kilku tygodni po tych traumatycznych wydarzeniach, wydarzyło się sporo, co wzmocniło serca już przekonane i zainspirowało te, które wcześniej trzymały się z boku. W takim psychologicznym środowisku dużo łatwiej znieść też armatki wodne, które lały wodę na demonstrantów w sobotę podczas Ende Gelände czy osuszyć łzy po gazie pieprzowym znowu kierowanym w stronę aktywistów.

Zmiany klimatu walczą z węglem na wielu frontach

Krótko po tym, jak 50 000 osób protestowało w Hambacher Forst, w największej manifestacji od czasu ruchu antyatomowego w Niemczech, ukazał się raport IPCC. Dokument ten przestraszył, ale też wyraził nadzieję – zmiana wciąż jest możliwa. I nawet jeżeli w Polsce w międzyczasie słyszeliśmy, że projekt budowy elektrowni Ostrołęka C jest już na ukończeniu, tak dzisiaj można powiedzieć, że jest prawie na wykończeniu. Węglowe zakusy studzą bowiem coraz to nowe fakty. Z pewnością wzrost cen za uprawnienia do emisji CO2 powinien obudzić tych znajdujących się w „metafizycznej drzemce”. Mając na myśli metafizykę nie nawiązuję tu do słynnego powiedzenia Kanta, ale do wydumanej pewności i trwałości węglowego świata, a raczej świata opartego na paliwach kopalnych. Bo kiedy cieszymy się widząc zmasowany ruch proklimatyczny na całym świecie, to do pomocy wkraczają same zmiany klimatu. Te prowadzą bowiem do paradoksów – kiedy podczas Ende Gelände kopalnia Hambach w Niemczech okupowana jest przez aktywistów klimatycznych, niedaleka elektrownia w Hamm należąca do koncernu RWE cierpi na brak węgla kamiennego właśnie z powodów zmian klimatu. Czy blokują ją aktywiści? Otóż nie – problemem jest transport węgla Renem, gdyż brakuje w rzece wody ze względu na niski poziom wód utrzymujący się od miesięcy z powodu suszy. Dodajmy, że nowy blok tej elektrowni, który miał być gotowy już w 2015 r. wciąż nie może ruszyć z miejsca, a sam koncern twierdzi, że jego otwarcie nastąpi w bliżej nieokreślonej przyszłości. Na brak dostaw narzekają też stacje benzynowe, do których nie docierają dostawy ropy. A czy my pamiętamy 20 stopniowy stopień zasilania ze względu na suszę i brak wody do chłodzenia elektrowni węglowych? To wszystko nie wróży dobrze także dla planowanej elektrowni Ostrołęka C, która będzie się musiała zmierzyć się ze wszystkimi wymienionymi wyzwaniami, a do tego z procesem, w którym chodzi o ryzyko finansowe. Fundacja Prawnicy dla Ziemi, która jest akcjonariuszem koncernu Enea powalczy w sądzie o stwierdzenie nieważności walnego zgromadzenia Enei w sprawie budowy elektrowni Ostrołęka C. W ostatnim czasie słychać było wielokrotnie, że elektrownia ta będzie spalać więcej pieniędzy niż węgla, co w dobie zmian klimatu okazuje się podwójnie kontrowersyjne.

Ani kroku dalej

Kiedy w Polsce rozpoczyna się cuchnący spalenizną sezon grzewczy, rząd coś przebąkuje o powierzchni leśnej, która pokryje chyba dwa razy nasz kraj, aby absorbować emisję dwutlenku węgla, organizacje z całego świata już szykują się na COP 24 w Katowicach, aby mimo zakazów, jakie nałożono na spontaniczne demonstracje podczas szczytu pokazać, że suweren mówi dość. Ludzie chcą żyć, mieć dzieci i nie martwić się, że ich poczęcie będzie czymś w istocie nieetycznym. Wydawanie dzieci na świat w dobie zmian klimatu jest przecież narażaniem ich na życie w warunkach prawie że wojennych. Czy będzie dostęp do wody pitnej, czy będzie można je nakarmić czy da się w ogóle żyć na planecie ziemia? Pytanie czy moje dziecko znajdzie prace w RWE czy PGE na terenach odkrywkowych za 20 lat jest w tym kontekście oderwane od rzeczywistości. Między innymi takie dylematy sprawiają, że mimo zimna i oporu policji, demonstranci w Niemczech znowu się zgromadzą i powiedzą – ani kroku dalej – Ende Gelände! I żeby nie było – na akcję pojechali też aktywiści z Polski, Czech i wielu innych krajów. Ten międzynarodowy protest będzie z pewnością dobrym przygotowaniem do równie solidarnościowych akcji w Katowicach tej zimy. Energii nie może zabraknąć, bo stawką jest nasza przyszłość. Zapewne nie zdziwi to, że wielu złapie się za głowę czy powie, że to niemożliwe, aby zatrzymać spalanie paliw kopalnych dla ratowania świata. Przed takim zadaniem ludzkość nie stanęła jeszcze nigdy i chyba nie mamy żadnego doświadczenia w tym, jak się ratuje planetę na taką skalę. Chociaż nadzieją napawa fakt, że już raz, tyle że w mniejszym stopniu, mieliśmy do czynienia ze zdecydowanym działaniem na rzecz ratowania Ziemi, a konkretnie warstwy ozonowej. Wtedy „liderką ekologiczną” była m.in. Margaret Thatcher – kto jak kto, ale ona z pewnością nie kojarzy się z działaniem dla dobra wspólnego, a jednak. Skoro wtedy okazało się to możliwe, to może i przy innych żelaznych politykach czy umysłach uda się zrobić coś pro publico bono. Wtedy się udało – Dziura ozonowa powoli zaczyna się zmniejszać. Aby uratować klimat musimy powiedzieć dzisiaj wyraźnie – dotąd i ani kroku dalej. Ende Gelände! właśnie trwa.

Najnowsze artykuły