Ostatnie miesiące, a w szczególności ostatnie tygodnie i dni przyniosły na Towarowej Giełdzie Energii w Warszawie nieprawdopodobne wręcz podwyżki cen energii. Ostatnie prognozy to ponad 300 złotych za tzw. czarną energię w bazie na 2019 rok. Biorąc pod uwagę, że 11 września kosztowała ona 292,17 złotych za MWh, scenariusz ten jest więcej niż realistyczny – pisze Marek Przychodzeń, prezes spółki EIDOS.
Największym zaskoczeniem są jednak pojawiające się informacje o kłopotach spółek obrotu energią, wynikających wprost z podwyżek cen. Okazało się bowiem, że duża cześć tych spółek błędnie prowadziła politykę ryzyka związanego z zakupem, czyli mówiąc wprost, spekulowała. Oferowały one swoim klientom gwarancję stałej ceny energii, którą jednak dokupowały co miesiąc na giełdzie, zamiast zabezpieczyć swoją pozycję zakupem większej partii po owej gwarantowanej cenie.
Skoro cena zaczęła skakać w górę, nawet na ten rok, skutkowało to niemożnością wywiązania się ze zobowiązań a ostatecznie eliminację z handlu energią. Los taki spotkał w ostatnim czasie Energię dla Firm, Corrente a także dużego gracza Elektrociepłownię Andrychów. Inne spółki nie wypadły z obrotu, ale często za pomocą prawnie podejrzanych metod podwyższyły cenę swoim klientom, albo powypowiadały umowy.
Eliminacja z rynku obrotem energią ma tragiczne natychmiastowe skutki dla klientów tych firm, którzy z dnia na dzień utracili swojego sprzedawcę i przeszli na tzw. rezerwowe umowy sprzedaży energii, czyli umowy awaryjne, gwarantujące nieprzerwaną dostawę energii elektrycznej, jednak po bardzo wysokich, nierynkowych cenach. Klienci wspomnianych firm powinni jak najszybciej uciekać z umów rezerwowych i znaleźć nowego sprzedawcę.
Pytanie, kto ma być tym nowym sprzedawcą i jaki kontrakt zawrzeć. Odsyła nas to do pytania o przyczynę obecnego stanu rzeczy. Wielu ekspertów obwinia same spółki obrotu i ich traderów, o doprowadzenie swych firm do upadku, na skutek niedoszacowania ryzyka. Problem w tym, że nawet jeśli tak było, struktura rynku energii w Polsce jest taka, że duzi gracze mają pewną łatwość w eliminowaniu mniejszych. Patrząc na to, kto jest beneficjentem obecnej sytuacji, można się domyślać, że miłosierdzia dla „małych” nie będzie. Już teraz po klientów spółek które są „pod wodą” ruszyli pozostali jeszcze „na wodzie” konkurenci.
Można przewidywać, że proces ten zakończy się zmniejszeniem konkurencyjności i tak mało płynnego i konkurencyjnego rynku. Zapłacą za to wszystko zaś najsłabsi, czyli klienci. Ci ostatni bowiem odkryli przykrą prawdę, ze jeśli oni nie zapłacą złotówki za dostarczony kilowat, to ich sprzedawcy na pewno te pieniądze od nich wycisną (np. poprzez odcięcie energii). Natomiast jeśli to sprzedawca energii ma kłopoty, bez większych problemów, często nielegalnie, jednostronnie zrywa umowy sprzedaży, nie bojąc się konsekwencji prawnych.
Wśród tzw. fundamentów, odpowiedzialnych za wzrost cen energii, wymienia się: wzrost cen uprawnień do emisji CO2, relacja złotego do EUR i USD, cena węgla, cena tzw. Zielonych certyfikatów. Wszystkie powyżej opisane zjawiska wskazują, że polskie firmy będą zmuszone do pogodzenia się z nową strukturą rynku energii i nową, wysoką jej ceną.
Dobrze by było, żeby nasi decydenci również zdali sobie sprawę z powagi sytuacji. W niedawnym wywiadzie minister Tchórzewski zauważył bowiem, iż „w Polsce prąd realnie nie drożeje”. Z tego co mi wiadomo, sprawę nagłego wzrostu cen bada URE i KNF. Pojawił się też projekt legislacyjny, wprowadzający 100 procent obligo giełdowego dla spółek skarbu państwa. Jak widać jednak, działania te nie zahamowały wzrostu cen.