Energetyka jądrowa jest wymarzonym źródłem energii dla Japonii. Niekoniecznie będzie tak w wypadku Polski, która w przeciwieństwie do Kraju Kwitnącej Wiśni nie jest wyspą geograficznie, regulacyjnie i rynkowo – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Podczas wycieczki dziennikarskiej do Japonii mieliśmy przyjemność wysłuchać wykładów przedstawicieli rządu w Tokio na temat polityki energetycznej tego kraju. Dzięki nim łatwiej jest zrozumieć względy, które stoją za polityką restartu atomu podjętą przez Japończyków pomimo katastrofy nuklearnej w Fukushimie. Tokio kładzie nacisk na bezpieczeństwo energetyczne i niezależność od dostaw zza granicy. Energetyka jądrowa jest wymarzonym narzędziem do realizacji tego celu. Ale, co pokazuje przykład Polski, nie jedynym.
Dziedzictwo Fukushimy
Katastrofa w Fukushimie z 11 marca 2011 roku spowodowała wyłączenie energetyki jądrowej w Japonii i wzrost importu paliw: LNG, węgla oraz ropy. Z tego powodu Kraj Kwitnącej Wiśni jest obecnie znany z wysokich cen energii, wyższych niż w Niemczech czy USA. Sięgały one w 2012 roku (po Fukushimie) 300 USD za MWh dla gospodarstw domowych i 200 USD dla przemysłu. Po 2014 roku ceny dla gospodarstw domowych wzrosły o 25 procent i dla przemysłu o 38 procent w stosunku do 2010 roku. Potem spadły ale w 2016 roku nadal były wyższe odpowiednio o 10 i 14 procent. Powodem był import paliwa, który wzrósł w 2014 roku o 64 procent w stosunku do 2010 roku.
Plan energetyczny Japonii (u nas byłby zapewne nazwany strategią, ale Japończycy traktują go poważnie) zakłada, że zapotrzebowanie na energię elektryczną spadnie z 980,8 mld kWh w 2013 roku do 966,6 mld kWh w 2030 roku, czyli o 17 procent. Ma to się stać dzięki oszczędnościom i rozwojowi OZE. Udział energetyki jądrowej ma zaś wzrosnąć z 20 do 22 procent. OZE ma urosnąć z 22 do 24 procent. Pozostałe źródła to LNG (27 procent) i węgiel (26 procent) i ropa (3 procent), których udział ma pozostać na tym poziomie.
Japonia widzi zmiany ale rewolucji nie będzie
Znaczące zmiany cen na rynku węglowodorów i rozwój magazynów energii sprawiają, że Japonia znów pracuje nad rewizją strategii. Korea Południowa ogłosiła odwrót od energetyki jądrowej w krajowym wytwórstwie energii i Tokio bierze to pod uwagę. Kolejnym czynnikiem jest porozumienie klimatyczne. Te czynniki mogłyby skłaniać Japończyków do większego zaufania względem importowanych surowców. Jednak według moich rozmówców z ministerstwa gospodarki, handlu i przemysłu (METI), ze względu na to, że Japonia nie ma własnych źródeł energii, a chce pozostać jak najbardziej niezależna, prawdopodobnie pozostanie przy atomie. To kwestia bezpieczeństwa energetycznego.
Jest to także związane z celem zwiększania niezależności energetycznej. Japońskie ministerstwo przyjęło zasadę trzech „E”: samowystarczalność, efektywność ekonomiczna i środowisko (Energy security, economic efficiency, environment). Niezależność ma się zwiększyć z 20 do 25 procent powyżej stanu z przed katastrofy, dzięki temu ceny energii mają spadać, a razem z rozwojem użycia elektrowni jądrowych spadać będą emisje CO2. Priorytetami polityki nuklearnej Japonii są bezpieczeństwo, redukcja emisji i ochrona środowiska.
Jednakże Japończykom jest łatwiej inwestować w energetykę jądrową. Aby powtórzyć ten sam efekt w Polsce, nasz kraj – podobnie jak Japonia – musiałby się stać geograficzną, regulacyjną i rynkową wyspą. Polski rynek energii elektrycznej zależy od cen spotowych na rynku europejskim, co powoduje dylemat między walką o tanie dostawy a dywersyfikacją. Japonia wybiera zabiegi o samowystarczalność, bo nie jest zależna od cen na innych rynkach, z którymi musiałaby walczyć ceną. Przyznają to moi rozmówcy z METI. Potwierdzają oni, że pewne ustępstwa na rzecz tanich węglowodorów są możliwe ze strony prywatnych firm, które zechcą dostarczyć gaz lub ropę i budować elektrownie napędzane nimi, ale cel rządowy się nie zmieni. Co istotne, w odróżnieniu do Europy, energia elektryczna z atomu w Japonii jest najtańsza z dostępnych przez wysokie koszty importu ropy, gazu i benzyny. Gdyby była droższa, nie byłaby konkurencyjna.
Tymczasem w Europie tanie węglowodory cieszą się coraz większą popularnością, a ich import nie jest ograniczony barierami morskimi, czego świetnym przykładem jest Wielka Brytania, dzięki polityce budowy interkonektorów wspieranej przez Komisję Europejską. Japończycy dotąd nie zbudowali gazociągu na kontynent azjatycki, a opowieści Gazpromu o magistrali Sachalin-Hokkaido należy na razie włożyć między bajki, przede wszystkim ze względu na niebezpieczeństwo dla infrastruktury związane z istnieniem uskoku tektonicznego miedzy Azją a wyspami japońskimi. Japończycy nie mają także mechanizmu merit order, który wpuszcza na rynek najtańszą energię, a zatem OZE nie podkopują rentowności bloków jądrowych. Japonia nie należy do Unii Europejskiej i realizuje politykę energetyczną wedle własnego uznania, nie musi się też konsultować z nikim w zakresie polityki klimatycznej z zastrzeżeniem generalnego celu wyznaczonego w porozumieniu klimatycznym ONZ. Japonia chce zmniejszyć emisję CO2 o 26 procent do 2030 roku w stosunku do 2013 roku. Nie jest to zatem wygórowany pułap.
Istnieją szacunki kosztów energii elektrycznej w Japonii do 2050 roku i wynika z nich, że energetyka jądrowa pozostanie najtańsza ze względu na utrzymującą się konieczność importu surowca. Także ze względu na to, że Japonia znajduje się na wyspach, nie importuje energii elektrycznej zza granicy, co także wpływa na ceny.
Polska wyspa Naimskiego
Japońscy rozmówcy z METI wskazują, że Polska ma dużo węgla, więc dla niej atom może być mniej konkurencyjny. Polacy mogliby stworzyć własną wyspę energetyczną, która cieszyłaby się niezależnością energetyczną dzięki węglowi, ale musiałaby wtedy odciąć się od Europy. Gdyby Polska nie była zależna od rynku wewnętrznego gazu w Unii Europejskiej, energetyka jądrowa byłaby dla niej bardziej konkurencyjnym źródłem. Gdyby nie była pod wpływem unijnych regulacji, łatwiej byłoby jej bronić wysokoemisyjnego węgla. Jednak Polska nie jest wyspą jak Kraj Kwitnącej Wiśni. Jednak prymat niezależności energetycznej, który został wyznaczony w polityce energetycznej Japonii, w Polsce może prowadzić do zabiegów o stworzenie polskiej wyspy w zakresie infrastruktury i regulacji.
To pokazuje logikę działań rządu, który unika budowy nowych połączeń elektroenergetycznych jak LitPol Link 2 i zabiega o wyłączenia oraz ulgi w ramach polityki energetyczno-klimatycznej Unii Europejskiej. Niezależność energetyczna Japonii to ta sama wartość, którą w swoich pracach naukowych dr Piotr Naimski, obecnie Pełnomocnik Rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej, określił jako suwerenność energetyczną. Tak zwana szkoła Naimskiego przekonuje, że stworzenie polskiej wyspy na mapie Europy jest możliwe i pożądane. Czy jednak w rzeczywistości tak jest? Japonia może sobie pozwolić na ambitną politykę energetyczną dzięki silnej i innowacyjnej gospodarce. A Polska?