Buzek: Polski węgiel skończy się szybciej niż w 2049 roku (ROZMOWA)

30 kwietnia 2021, 07:30 Energetyka

Umowa społeczna rządu z górnikami głosi, że wydobycie węgla w Polskiej Grupie Górniczej będzie prowadzone do 2049 roku. – Pokłady polskiego węgla, nadającego się do wydobycia w sposób jakkolwiek racjonalny z punktu widzenia bezpieczeństwa górników i kosztów, skończą się przecież znacznie szybciej! – ostrzega były premier, a obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek.

Jerzy Buzek. Grafika: Gabriela Cydejko
Jerzy Buzek. Grafika: Gabriela Cydejko

BiznesAlert.pl: Do jakiego stopnia należy dalej dotować węgiel, na przykład poprzez Narodową Agencję Bezpieczeństwa Energetycznego?

Jerzy Buzek: Z punktu widzenia ekonomii czy funkcjonowania wspólnego rynku energii Unii Europejskiej, ani węgla – ani żadnego innego źródła energii – najlepiej byłoby w ogóle nie dotować. To bowiem zawsze szkodzi konkurencji i podnosi koszty, a na końcu płacimy za to my – konsumenci i podatnicy. Mówię o tym za każdym razem, gdy w Parlamencie Europejskim powraca dyskusja o zaprzestaniu pośrednich i bezpośrednich dopłat do paliw kopalnych – ostatnio przy okazji głosowania Europejskiego Prawa Klimatycznego. Dla przypomnienia – większość PE poparła wtedy zapis o wycofaniu takich dotacji najszybciej jak to możliwe, a najpóźniej – do 2025 roku. Jeżeli dodać do tego, że już do 2030 roku co najmniej 20 na 27 państw UE wyjdzie zupełnie z węgla, a w 2035 roku pierwszy kraj członkowski – Finlandia – ma osiągnąć neutralność klimatyczną, to daje nam to pewien obraz miejsca, w którym Polska tkwi w swoim uporze utrzymania za wszelką cenę wydobycia węgla energetycznego do 2049 roku.

Gdzie, Pana zdaniem, sytuuje to Polskę w Europie?

Na tyle daleko z tyłu stawki, że obawiam się, aby inni niedługo nie przestali się na nas oglądać. Myślę tu na przykład o konkretnym, idącym w dziesiątki miliardów wsparciu, jakie otrzymujemy z Unii – i na które liczymy przecież również w kolejnych latach – w ramach chociażby Funduszu Sprawiedliwej Transformacji czy Funduszu Modernizacyjnego w systemie handlu uprawnieniami do emisji CO2 (EU ETS). I w jednym, i w drugim – o czym niektórzy nie chcą pamiętać – to Polska ma szansę być największym beneficjentem.  Bardzo mnie to cieszy, sam o to intensywnie zabiegałem, ale przy obecnej postawie polskich władz – o podobne sukcesy w przyszłości będzie skrajnie trudno. Nie można prawej ręki wyciągać po środki unijne na transformację energetyki, a lewą – rozdawać pieniądze na utrzymanie w niej status quo.

Czy 2049 rok to data mało ambitna?

To, że z ambicją ma ona niewiele wspólnego – to jedno. Ale kluczowe jest to, że wydaje się też być kompletnie oderwana od realiów – pokłady polskiego węgla, nadającego się do wydobycia w sposób jakkolwiek racjonalny z punktu widzenia bezpieczeństwa górników i kosztów, skończą się przecież znacznie szybciej! Warto przy tym podkreślić, że już dziś nasz surowiec jest często droższy i gorszej jakości niż ten sprowadzany na potęgę zza granicy, przede wszystkim z Rosji. Polski węgiel zalega na zwałach w ilościach rekordowych, a cały sektor przynosi miliardowe straty. Nawet chwytliwy argument o chronieniu miejsc pracy nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością: w obecnym systemie emerytalnym, górnicy pracują ok. 25 lat. Gdyby zatem ktoś rozpoczął pracę w kopalni jutro, to przejdzie na emeryturę w 2046 r. – ale jeśli zaczął np. 5 lat temu, to będą to okolice 2040 roku. Jak to się ma do 2049 roku?

 Czy po tej umowie społecznej będą kolejne?

Sam mam ogromny kłopot z nazywaniem w ogóle tego porozumienia, parafowanego 28 kwietnia, „umową społeczną”. Abstrahuję już od tego, że to – tak naprawdę – szkic, który zostanie podpisany dopiero po zatwierdzeniu go przez poszczególne centrale związkowe.

Podstawowy problem leży jednak gdzie indziej: to porozumienie jest co najwyżej umową między obecnym rządem a górniczymi związkami zawodowymi. Opinii publicznej przedstawia się to jako przełomowe wydarzenie, słychać deklaracje, że to szansa na sprawiedliwą transformację Śląska. W to może uwierzyć chyba tylko ktoś, kto nigdy tu u nas nie był i nie zna skali wyzwań. Górnicy mają prawo mieć swoje oczekiwania – zwłaszcza, że ta władza od lat zwodziła ich i ich rodziny różnymi obietnicami. Tyle, że nie można stawiać znaku równości między 80 tysiącami górników i całym regionem, zamieszkałym przez 4,5 miliona ludzi! Gdyby była to prawdziwa „umowa społeczna”, musiałaby chociażby na poważnie uwzględniać oczekiwania ponad 400 tysięcy pracowników szeroko rozumianej branży górniczej i okołogórniczej. Ale to, niestety, ani nie jest „umowa”, ani tym bardziej – nie jest ona „społeczna”. Ktoś tu kogoś chce „robić za błozna” – jak mawiamy czasem na Śląsku. 

Jak wytłumaczyć innym grupom zawodowym specjalne traktowanie górnictwa i energetyki węglowej?

To coraz trudniejsze – nawet na poziomie regionu, o czym wspomniałem przed chwilą. Co więcej – wbrew temu, co twierdzą niektórzy – mieszkańcy śląskich miast są coraz bardziej zmęczeni węglem: nie chcą otwierania nowych kopalń, nie chcą by ich domy zapadały się w wyniku szkód górniczych, a w środku miast – straszyły niezagospodarowane tereny pokopalniane, nie chcą by ich dzieci i bliscy umierali w wyniku smogu. Przypomnę, że w zestawieniu dziesięciu europejskich miast najbardziej zagrożonych tym zjawiskiem, aż trzy są na terenie województwa śląskiego!

To tłumaczenie staje się także coraz bardziej kłopotliwe z co najmniej dwóch innych powodów. Po pierwsze – fatalna kondycja górnictwa, jako sektora, o czym już mówiliśmy: spadająca efektywność pracy i popyt na węgiel przy ciągle rosnących kosztach i imporcie zagranicznym dają miliardowe straty. Coraz mniej aktualny jest argument o węglu jako fundamencie niezależności i bezpieczeństwa energetycznego Polski. I po drugie – podwyższone, przy poparciu polskiego rządu, ambicje klimatyczne Unii Europejskiej. Cel 55-procentowej redukcji emisji CO2 w Unii do 2030 roku wymagać będzie przecież podjęcia ogromnego wysiłku transformacji nie tylko w górnictwie, ale w zasadzie – we wszystkich obszarach gospodarki: od energetyki i przemysłu zaczynając, przez transport i budownictwo, a na rolnictwie kończąc.

Umowa społeczna – pozostanę przy tej nazwie – gdy będzie ostatecznie podpisana, musi jeszcze zostać zgłoszona w Brukseli. Gdzie jest czerwona linia Komisji Europejskiej?

Obowiązkiem Komisji jest stać na straży przestrzegania unijnego prawa, a w jego świetle raczej nie da się obronić dotowania wydobycia węgla w nierentownych kopalniach przez najbliższe 30 lat. Zaakceptowanie dokumentu w jego obecnym kształcie jest więc – mówiąc delikatnie – mało prawdopodobne.

 Co zrobić, aby w procesie transformacji nie przeinwestować w gaz i nie skończyć z rozmowami o umowie społecznej dla sektora gazowego?

Porusza Pan niezwykle istotną kwestię – nawet jeśli struktura i skala tego sektora w Polsce mocno różni się od węglowego, a większość gazu sprowadzamy zza granicy. Ten surowiec może być ważnym paliwem przejściowym – to nie ulega wątpliwości. Planując jednak inwestycje w rozwój tej infrastruktury róbmy to tak, by – długofalowo – była ona zawsze w pełni przystosowana do wykorzystywania zielonych gazów czy wodoru. W ten sposób upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu: z jednej strony przyśpieszymy transformację naszego ciepłownictwa i energetyki, a z drugiej – unikniemy zjawiska, określanego po angielsku lock in effect, czyli przymusowego trwania przy raz obranej technologii. A wtedy rozmowy o umowie społecznej dla branży gazowej raczej nam nie grożą.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Jakóbik: Prawda o Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego nas wyzwoli