Kilkanaście lat temu w kinach wyświetlano bajkę o małej, pomarańczowej rybce Nemo, która się zgubiła. O ile jednak małej rybki można nie zauważyć w wielkim oceanie, to jednak trudno nie dostrzec braku kilka milionów ton węgla w takim kraju jak Polska. Przynajmniej tak mi się wydawało – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Polska jest największym w UE i drugim co do wielkości (po Rosji) producentem węgla kamiennego. Mamy największą w UE spółkę do produkcji tego surowca – Polską Grupę Górniczą. Mamy też największego w UE producenta węgla koksowego (baza do produkcji stali) – Jastrzębską Spółkę Węglową. Brzmi nieźle, prawda? Jednak rzeczywistość nie do końca jest tak różowa. Rzekłabym nawet, że jest czarna. Coraz czarniejsza.
Kiedy kilka miesięcy temu w DGP zaczęłam ostrzegać przed brakami węgla resort energii odżegnał mnie od czci i wiary. Polska Grupa Górnicza w maju tego roku dumnie zaprezentowała kilkuletnią strategię przekonując o tym, że w tym roku wydobędzie 32 mln ton węgla i zainwestuje 1,7 mld zł. Na prezentacji w Katowicach rozentuzjazmowane tłumy niemal wiwatowały. A ja słyszałam, że jestem złośliwa i mam przestać przewracać oczami. Mam tylko odrobinę satysfakcji z tego, że w październiku powiem „a nie mówiłam?”. A w grudniu chyba to w końcu wykrzyczę.
Nie rozumiem bowiem, jak w kraju, w którym zarówno górnictwo i energetyka są kontrolowane przez Skarb Państwa, ale jednak większość spółek to spółki giełdowe, publiczne, można tak koszmarnie zaklinać rzeczywistość licząc, że ciemny lud to kupi. A może i kupi, bo kogo w sumie na co dzień węgiel obchodzi? Ano właśnie.
PGG powstała w 2016 r. Od tego czasu dostała ponad 3 mld zł dokapitalizowania od spółek Skarbu Państwa i państwowych funduszy. Tylko w ubiegłym roku obcięła planowane wydatki na inwestycje o 36 proc. W tym trudno powiedzieć, bo spółka tak podaje swoje wyniki, by na wszelki wypadek nikt ich nie zrozumiał (np. wynik finansowy netto za 6 miesięcy zestawiła z siedmiomiesięcznym wydobyciem i częściowymi inwestycjami). Efekt? Nie ma węgla. Jest za to wielka węglowa dziura. Energetyka już zgłasza do URE problemy z dotrzymaniem 30-dniowego ustawowego zapasu paliwa, a klienci indywidualni w składach węgla zapisują się na listy kolejkowe – odbiór „czarnego złota” jakoś pod koniec listopada. I to niekoniecznie polskiego, a rosyjskiego – jak dojedzie. Warto bowiem przypomnieć, że import blokował się przez remont torów w Małaszewiczach (kolejowy port przeładunkowy pod białoruską granicą, którędy sporo węgla wjeżdża do Polski). Poza tym Rosjanie na trzy miesiące zablokowali wagony towarowe na czas manewrów Zapad (a konkretnie na kilka tygodni przed i po, by móc przewozić ciężki sprzęt). A i samych węglarek w Polsce brakuje, bo takimi wagonami oprócz węgla wozi się inne kruszywa, np. do budowy dróg.
A skoro już przy imporcie jesteśmy – przyjmuję zakłady, która z państwowych spółek energetycznych pierwsza dostanie zielone światło na import węgla (dzisiaj bowiem firmy te mają zakaz kupowania go za granicą). Ja stawiam na PGE – choćby dlatego, że przejmując polskie aktywa francuskiego EDF przejmie też jak rozumiem kontrakt importowy na ok. 1,5 mln ton w Porcie Północnym. Zresztą przestańmy się czarować – nawet jeśli PGG zabierze cały węgiel ciepłownictwu i Węglokoksowi (to oznacza praktycznie brak eksportu), to dla dużej energetyki i tak nie wystarczy.
No i mamy święto lasu. Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski przyznał w końcu publicznie, że w kraju zabraknie ok. 1 mln ton węgla, a tegoroczny import będzie o 600-700 tys. ton wyższy od ubiegłorocznego. Przypomnę jednak, że DGP jako pierwszy pokazał dane importowe za siedem miesięcy tego roku, gdzie zagraniczne zakupy były o 1,3 mln ton wyższe niż w analogicznym okresie 2016 r., przy czym o milion ton więcej paliwa przyjechało z Rosji. Z Rosji, której cłem na węgiel groziliśmy jeszcze rok temu (to znaczy nie my, a resort energii tak konkretnie). Do końca sierpnia przyjechało do Polski 7,3 mln ton węgla z zagranicy (o 2,1 mln ton więcej rdr), w tym 4,6 mln ton z Rosji (o 1,4 mln ton więcej rdr). Szok i niedowierzanie – czekam na kolejne komentarze resortu energii jak już to sobie wszystko policzy. Dodam tylko, że dotychczasowe dane są przecież sprzed sezonu grzewczego. A w czterech ostatnich miesiącach tego roku będzie wjeżdżać do nas ponad milion ton paliwa miesięcznie. Import w 2017 r. na poziomie 12 mln ton to moim zdaniem wersja mocno ostrożna i optymistyczna.
A co z krajowymi brakami? Liczę na to, że skoro pan minister w październiku dostrzegł już brakujący milion, to do końca roku zauważy i kolejne. Bo węglowa dziura jest już tak wielka, że naprawdę trudno do niej nie wpaść. A taki upadek będzie bardzo bolesny. Dla wszystkich.