Matuszewski: Niebieskie ludziki na Bałtyku. Polska musi być przygotowana

13 czerwca 2016, 10:30 Bezpieczeństwo

W lutym 2014 roku historia udowodniła kolejnej generacji polityków, że stabilność i bezpieczeństwo w relacjach międzynarodowych istnieją tylko w deklaracjach i przemowach mężów stanu. Pośród pełnych niepokoju doniesień reporterów, najpierw z Krymu, a później z Donbasu, po raz pierwszy wypłynął na szersze forum termin „wojna hybrydowa”. Zjawisko to tłumaczy na łamach magazynu „Parabellum” Maciej Matuszewski, por., absolwent wydziału nawigacji i uzbrojenia okrętowego Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, dowódca ORP „Gen. T. Kościuszko”.

– Fundamentalny wpływ na przewartościowanie definicji konfliktu hybrydowego, ukształtowanych w Iraku i Afganistanie, ma trwający od lutego 2014 roku konflikt na Ukrainie. W przypadku tego antagonizmu „hybris” polega przede wszystkim, choć nie tylko, na połączeniu starożytnej metody podboju terytorialnego w wykonaniu Rosji z równie starą ideą wojny partyzanckiej w wykonaniu prorosyjskich separatystów oraz nieco nowocześniejszą, choć również nie najnowszą metodą „toczenia wojny przez pośrednika”, znaną chociażby z czasów zimnej wojny. W tym momencie pojęcie konfliktu hybrydowego zaczyna ciążyć w kierunku działań pośrednich. Pojęcie działań pośrednich zdaje się być starszym i bardziej adekwatnym terminem, definiującym ogół zjawisk związanych z działaniami partyzanckimi, antypartyzanckimi oraz pozostaje aktualne, także w świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie – tłumaczy komandor Matuszewski.

Autor komentarza przenosi analizę wojny hybrydowej na realia Morza Bałtyckiego. – Niewykluczone, że konflikt hybrydowy na Bałtyku już się rozpoczął. Być może histeryczne artykuły dotyczące tak zwanej katastrofy klimatycznej to pierwsze takty operacji informacyjnej, będącej wstępem do szerzej zakrojonej akcji, przeciw morskim liniom komunikacyjnym Polski. Dziś nie sposób dowieść prawdziwości tego twierdzenia –wyjaśnia na łamach magazynu strategicznego.

– Próba zablokowania polskich linii komunikacyjnych prawdopodobnie rozpocznie się od operacji informacyjnej, wymierzonej w żeglujące do polskich portów statki. Najskuteczniejszą metodą postępowania jest kwestionowanie bezpieczeństwa ekologicznego tych jednostek. Szczególnie wrażliwy cel stanowią tankowce oraz gazowce. W ich przypadku ewentualna usterka może mieć rzeczywiste konsekwencje dla środowiska naturalnego, a umiejętne przypomnienie opinii publicznej katastrof tankowców w przeszłości, może wywołać nawet atmosferę histerii wśród proekologicznie zorientowanych społeczeństw Zachodu – wyjaśnia Matuszewski.

W związku z pogarszającymi się stosunkami Polski z Rosją, na znaczeniu zyskał problem dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych. Rośnie zatem także strategiczna rola portów w Gdańsku i Świnoujściu oraz szlaków żeglugowych, którymi ropa i gaz będą płynąć do tych portów. Ewentualna blokada morska polskiego wybrzeża, zgodnie z prawem międzynarodowym, jest aktem wojny w stosunku do blokowanego państwa. Może to doprowadzić interwencji sił NATO na mocy artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. Niebezpieczeństwa tego można jednak uniknąć, znajdując odpowiedniego pośrednika. Wyszukanie takiej organizacji nie jest wcale trudne. W dodatku cieszy się ona dużym poparciem opinii publicznej w państwach zachodnich.

Jako przykład autor podał arak na gazowiec wypełniony surowcem. Siłę eksplozji gazowca o pojemności 125 tysięcy metrów sześciennych szacuje się na około 700 tysięcy ton trotylu. To ekwiwalent 40 bomb atomowych. Jest to siła zbyt potężna, by pominąć ją w kalkulacjach. Tak duża eksplozja, niezależnie od miejsca, wywarłaby ogromne wrażenie na opinii publicznej. Oczywiście konstrukcja gazowców uwzględnia wiele zabezpieczeń, minimalizujących prawdopodobieństwo ewentualnej eksplozji. Żadne z nich nie daje przecież stuprocentowej pewności.

– Jedynym zabezpieczeniem przed torpedą wystrzeloną z nowoczesnego okrętu podwodnego, jest grupa okrętów eskortowych, wyposażonych w porządny sonar i śmigłowiec do zwalczania okrętów podwodnych. A są to instrumenty, występujące w naszej Marynarce Wojennej w śladowych ilościach. Aranżacja wybuchu gazowca wydaje się krokiem logicznym. Idealnym narzędziem jest tu okręt podwodny z napędem atomowym. Jednostka taka jest w stanie wykryć i doścignąć dowolny statek handlowy na wszechoceanie, a następnie zniszczyć go, nie pozostawiając żadnych śladów swej działalności. Przyczyn eksplozji najprawdopodobniej nigdy nie uda się wyjaśnić – tłumaczy autor .

– W celu przeciwstawienia się ewentualnym wrogim działaniom, Polska Marynarka Wojenna będzie musiała zaplanować i przeprowadzić własną operację morską, w której przeciwstawi się w sposób ostry i zdecydowany działaniom mającym na celu wprowadzenie jakiekolwiek utrudnienia dla żeglugi i wolnego handlu nie tylko na Bałtyku, ale i poza nim. By to osiągnąć potrzebne będą zdecydowane działania silnych okrętowych grup taktycznych.Należy zatem opracować odpowiednie procedury taktyczne, a także zadbać o uregulowania prawne, pozwalające polskim jednostkom na podejmowanie zdecydowanych i skutecznych działań wobec grup naruszających wolność żeglugi. Integralną częścią takiej operacji powinna być operacja informacyjna, która powinna rozpocząć się możliwie wcześnie –przestrzega Maciej Matuszewski.

Źródło: Parabellum/WszystkocoNajważniejsze.pl