Soloch: Czy jesteśmy bezpieczni?

1 października 2014, 06:52 Bezpieczeństwo

Publikujemy list Pawła Solocha z Instytutu Sobieskiego, w którym ekspert krytykuje zdolności mobilizacyjne Wojska Polskiego. Proponuje także rozwiązania na rzecz ich poprawy.

W związku z konfliktem rosyjsko-ukraińskim Instytut Sobieskiego w ostatnich miesiącach więcej uwagi poświęca kwestiom bezpieczeństwa. Zbrojne działania Rosji przeciw Ukrainie to w istocie wojna podjazdowa. Dziś na tego rodzaju działania używa się innych bardziej nowoczesnych i „stechnologizowanych”  pojęć, takich jak wojna hybrydowa czy konflikt podprogowy.

Niezależnie od użytego słownictwa chodzi tu o „nieoficjalne” (tzn. otwarcie niezadeklarowane) działania o ograniczonym charakterze i za pomocą ograniczonych środków. Celem jest podporządkowanie sobie atakowanego państwa poprzez jego wewnętrzną destabilizację i niszczenie jego międzynarodowego autorytetu.

Przy czym napastnikowi chodzi o uniknięcie tak długo jak to możliwe konfliktu na dużą skalę i uznania go wprost za wojnę.  Bowiem wtedy musiałby się zmierzyć z bardziej zdecydowaną międzynarodową reakcją, zwłaszcza w przypadku ataku na państwo należące do sojuszu wojskowego takiego jak NATO.

Dlatego też agresor prowokuje „spontaniczne” działania lokalnych przeciwników rządu atakowanego państwa, bądź inspiruje akcje podejmowane przez „nieznanych sprawców”. To wszystko w konsekwencji ma doprowadzić ofiarę ataku do utraty zdolności do kierowania własnym państwem, np. do utraty zdolności do kontroli granic lub części własnego terytorium.

O tym, że tego rodzaju „podprogowa” agresja może zostać przeprowadzona również wobec członka Sojuszu Atlantyckiego i UE świadczy cyberatak, jaki został przeprowadzony na Estonię w 2007 roku.  Elementem „hybrydowym” agresji były poprzedzające cyberatak zamieszki wywołane w kraju przez lokalną mniejszość rosyjską wspieraną przez grupy Rosjan przybyłe spoza Estonii. Dla Polski oznacza to konieczność ponownego głębokiego przemyślenia sprawy budowy własnych zdolności obronnych.

Nie ulega wątpliwości, że kluczowe dla naszego bezpieczeństwa znaczenie mają gwarancje wynikające z naszego uczestnictwa w NATO. Jednak co najmniej równorzędne znaczenie ma budowa własnych zdolności obronnych, umożliwiających Polsce demonstrowanie gotowości do podjęcia samodzielnej obrony. Dla potencjalnego napastnika oznacza to konieczność uwzględnienia kosztów nieuniknionych działań zbrojnych. Natomiast dla państw sojuszniczych ma to być sygnałem, że brak wsparcia z ich strony i gotowość ustępstw kosztem zagrożonego kraju nie zapobiegnie wybuchowi konfliktu zbrojnego. Skutki takiego konfliktu wcześniej czy później mogą dosięgnąć i tych sojuszników, którzy początkowo odmawiali wsparcia zaatakowanym.

Dotychczasowe działania Polski w odniesieniu do budowy własnego potencjału obronnościowego mają ograniczony charakter. Program modernizacji polskich sił zbrojnych przewidujący wydanie na ten cel w ciągu 10 lat ok. 130 mld złotych został pomyślany wyłącznie pod kątem zakupów i wsparcia rodzimego przemysłu zbrojeniowego.

Tymczasem rozwój wydarzeń uświadamia nam konieczność nie tylko redefinicji sposobu wydawania pieniędzy, ale i uwzględnienia innych, co najmniej  równie ważnych kwestii o podstawowym znaczeniu dla obronności. Do nich zaliczyć należy wielki problem niskich zdolności mobilizacyjnych wojska polskiego.  Tak zwany wskaźnik zdolności mobilizacji w Europie wynosi średnio 1,66 % ogółu obywateli. Tymczasem w Polsce wynosi obecnie jedynie 0,28 %.

Brakuje nam wypracowania skutecznych mechanizmów koordynacji działań sfery cywilnej (zwłaszcza administracji państwowej i samorządowej) z wojskową, co ma podstawowe znaczenie w razie podjęcia przeciw nam wrogich działań „podprogowych”. Kuleje system obrony cywilnej, a programy edukacyjne w szkołach (przysposobienie obronne) są w większości wypadków fikcją.

Paweł Soloch, Instytut Sobieskiego