Turcja miota się w bliskowschodniej pułapce Putina

9 października 2015, 07:19 Energetyka

KOMENTARZ

Recep Tayyip Erdogan (L) i Władimir Putin (P). Fot: Kremlin.ru
Recep Tayyip Erdogan (L) i Władimir Putin (P). Fot: Kremlin.ru

Teresa Wójcik, Wojciech Jakóbik

Redakcja BiznesAlert.pl

Przed odlotem do Japonii z oficjalną wizytą prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan odważnie ostrzegł Rosję, że jego rząd „bez trudu pozyska dostawy gazu od innych partnerów” i że są takie państwa, które chętnie zbudują w Turcji pierwszą elektrownię jądrową na miejsce Rosatomu. To strata dla Rosji, nie dla Turcji. Jesteśmy dużym i wypłacalnym partnerem, a Rosja pilnie potrzebuje pieniędzy – dodał.

Tureckie media – dzienniki Sabbah i Hurriyet cytują słowa prezydenta skierowane do Moskwy: „Nie godzimy się, aby wasze samoloty i rakiety naruszały turecką przestrzeń powietrzną, atakując nasze F-16. Wasze tłumaczenia w tej sprawie są nie do przyjęcia. Jestem głęboko zasmucony i na razie nie planuję kontaktu z prezydentem Władimirem Putinem. Nie mam o czym z nim rozmawiać”.

Jednocześnie jednak prezydent Erdogan wciąż mówi o gospodarzu Kremla per „mój przyjaciel Putin”. A tureckie ministerstwo spraw zagranicznych zakomunikowało oficjalnie, że Ankara jest otwarta na koncepcję spotkania z przedstawicielami rosyjskich sił zbrojnych, „aby na przyszłość uniknąć naruszeń naszej przestrzeni powietrznej, które traktujemy, jako zagrożenie, ale jednocześnie traktujemy pozytywnie rosyjską ofertę spotkania”.

W tym samym duchu wypowiedział się rzecznik rządzącej (póki, co) partii Sprawiedliwość i Rozwój, Omer Chelik, znany z tego, że nie otwiera ust, jeśli nie ma polecenia od szefa partii, czyli od prezydenta Erdogana. Otóż Chelik zakończył wypowiedź jednak pojednawczo: – Rosja jest naszym przyjacielem, ale jeśli będzie nadal naruszać nasze granice, to my nie będziemy uważać tego za przyjacielskie zachowania.

Ewentualne ostrzejsze reakcje Ankary zapowiedział wprawdzie premier Ahmet Davutoglu, ale z zadziwiającą argumentacją: – „Turcja, jako członek NATO nie może iść na kompromisy, gdy chodzi o bezpieczeństwo jej granic i przestrzeni powietrznej”.

To znaczy, nie o Turcję chodzi, tylko o NATO i zobowiązania Ankary wobec Sojuszu. Jednak Davutoglu też się zastrzegł: Turcja nie chce, aby konflikt zbrojny w Syrii przerósł w poważniejszy kryzys Rosja-NATO, ani też w głębszy spór turecko-rosyjski.

Wszystko to po stronie Ankary bardzo mętne, choć analitycy polityczni Bliskiego Wschodu tłumaczą to wyborami w Turcji i dążeniem Erdogana, aby zdobyć taką większość, która pozwoli mu wprowadzić upragniony prezydencki system rządzenia. Aby zyskać wyborców, odświeżył on stary postulat „Turcja do Unii Europejskiej”. Odświeżył w postaci właściwie szantażu – Ankara będzie współpracować z Brukselą w rozwiązaniu kryzysu uchodźców za cenę otwarcia (szybkiej) drogi do członkostwa w UE. I tu prezydent Turcji ma najpoważniejszego przeciwnika, czyli Niemcy. A dokładnie kanclerz Angelę Merkel, która właśnie wczoraj powiedziała twardo „Nein”. I tak Erdogan, zapatrzony w dumną spuściznę Sulejmana Wspaniałego znalazł się ściśnięty między Rosją, a Niemcami. Jakoś to brzmi znajomo.

Tę grę – niestety chyba znów rozgrywa Kreml, ale nie tyle przy użyciu Su-24 i Su-25, co przy użyciu gazu. Ten gaz o wiele lepiej sprzedać bogatej Europie Północnej, w dodatku w gruncie rzeczy zainteresowanej także finansowo, kapitałowo i surowcowo współpracą z potentatem Gazpromem, (czyli z Rosją i nowym caratem) niż inwestować w jakąś rurę prowadzącą na zanarchizowane i biedne Południe Europy z (niebiedną) Turcją włącznie. Tym bardziej, że Erdogan w rozgrywce z kurdyjską mniejszością najwyraźniej zamierza powtórzyć scenariusz „ormiański” z lat 1915 -1919. W końcu od tego scenariusza rozpoczął się sukces polityczny Ataturka. Tylko, że kurdyjska mniejszość pozbawiona jest najzupełniej spolegliwości ormiańskiej, przeciwnie wyposażona w wojowniczą drapieżność, którą cenił m.in. wspomniany już Sulejman Wspaniały, a której to uważający się za jego spadkobiercę Erdogan zupełnie nie zauważa. Europie w ramach autopromocji prezydent Turcji zafundował pod takimż tytułem serial z rodzaju „historical fiction” o tym sułtanie. Dostępny jest już w telewizji w Polsce. Taka odwrotność „Pana Wołodyjowskiego”, bardzo popularna wśród gospodyń domowych.

Drugiej nitki Nord Stream nikt w Europie Północnej nie wysadzi w powietrze, a Turkish Stream w Turcji Zachodniej…kto wie. Tym bardziej, że tam nie ma mniejszości kurdyjskiej i trudniej będzie znaleźć oraz karać winnych.

– Jesteśmy jednym z największych klientów Rosji. Turcja mogłaby spowodować wielkie straty dla Rosji, i zrobi to, jeśli będzie konieczne. Kupi gaz gdziekolwiek indziej – powiedział prezydent Recep Tayyip Erdogan. Zagroził, że alternatywą są dostawy przez Gazociąg Transanatolijski, który będzie dostarczał surowiec kaspijski. Nie jest to jednak bliska alternatywa. Realizacja projektu zajmie jeszcze około pięciu lat, a gaz z TANAP nie będzie w całości do dyspozycji Turcji, bo 10 z 16 mld m3 słanych z Azerbejdżanu ma trafiać na rynek europejski.

W 2014 roku Turcja kupiła od Gazpromu 27,33 mld m3 gazu ziemnego, czyli 18 procent eksportu z Rosji. Przy średniej cenie dostaw do Europy na poziomie 280-300 euro, turecki BOTAS mógł zapłacić za tę ilość do 9,2 mld dolarów – wylicza Aleksiej Griwacz z Narodowego Centrum Bezpieczeństwa Energetycznego. Dostawy do Turcji osiągnęły drugą pozycję na liście klientów Gazpromu. Pierwszą dzierżą Niemcy, które sprowadziły w 2014 roku 38,7 mld m3. Z opisywanych w BiznesAlert.pl przyczyn w rankingu znacząco spadła Ukraina, która od lipca do chwili obecnej nie sprowadza gazu z Rosji, choć ma się to niebawem zmienić. Groźby Erdogana nie mają jednak pokrycia. Jak wskazuje Michael Krutichin z agencji doradczej Rusenergy, Moskwa zapewnia Turkom 50 procent zapotrzebowania na gaz.  Dostawy LNG, z Iranu i Azerbejdżanu są zdaniem eksperta droższe i będą wymagać budowy nowej infrastruktury, a stanie się to dopiero na koniec dekady. Do tego czasu jednak zapotrzebowanie na gaz w kraju wzrośnie do 63 mld m3 na rok. Ponadto, przepustowość dwóch terminali na gaz skroplony w Turcji wynosi 12,2 mld m3, z czego 7,3 mld są już wykorzystane.  Dostawy z Iranu stoją pod znakiem zapytania ze względu na spór arbitrażowy o ceny.

Dlatego Gazprom nie obawia się utraty tureckiego klienta. Przeciwnie, sygnalizuje, że część firm tureckich zgłosiło zapotrzebowanie na dodatkowe 3 mld m3 rocznie dostaw. Dyrektor Gazpromu przyznał, że mogą one dotrzeć do Turcji przez Turkish Stream, a przynajmniej 2 z 3 mld m3. Umowa międzyrządowa w sprawie gazociągu nadal nie została podpisana, a Rosjanie zmniejszyli docelową przepustowość gazociągu z 63 do 32 mld m3.  Gazprom przyznał, że może dojść do opóźnienia realizacji projektu o jeden rok, do 2017 roku. Kommiersant informuje także o problemach w rozmowach na temat zwiększenia przepustowości istniejącego gazociągu Blue Stream. Miało dojść do powiększenia jej o 3 mld m3, a obecnie jest mowa o 1 mld m3 rocznie.

Rosjanie może dziś też nie całkiem uznają konkurencję i wolny rynek, ale potrafią dobrze liczyć pieniądze i wcale trafnie je inwestować bez ryzyka. Liczą na to, że na Zachodzie zapotrzebowanie na energetykę gazową będzie rosło i tam budują sobie rynek włączając infrastrukturę i magazyny gazu przejmowane od niemieckich partnerów. A Erdogan? Niech próbuje zmierzyć się z politycznym chaosem Bliskiego Wschodu podtrzymywanym sprawnie przez Władimira Putina.