Ukraińska prasa: Rosja zasłużyła na zaostrzenie sankcji

7 sierpnia 2017, 12:45 Alert

Uchwała amerykańskiego Kongresu o formalnym wprowadzeniu sankcji wobec Rosji nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia z historycznym momentem zwrotnym w stosunkach między Waszyngtonem a Moskwą. Możliwe, że dzień końcowego głosowania w senacie USA lub dzień, w którym prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump złoży swój podpis pod projektem ustawy*), będziemy w przyszłości uważać za ten moment historii, od którego datować się będzie nowa „zimna wojna” XXI wieku oraz początek końca okrojonego już przecież rosyjskiego imperium w jego putinowskim wydaniu.

Przypomnijmy, jak przebiegała konfrontacja Waszyngtonu i Moskwy i jak amerykańska administracja usiłowała „naprostować” odchodzącego od rozumu partnera. Nie ulega kwestii, że Kongres mógł wypracować jeszcze bardziej radykalne stanowisko, nie pozbawiając przy tym amerykańskiej administracji możliwości stosowania własnej taktyki w relacjach z Kremlem. Relacje te opierały się ostatnio przede wszystkim na świadomości, że Rosja szkodzi samej sobie, a jednocześnie nie zostawia swobody swoim bliskim sąsiadom czy takim krajom jak Syria. Interesom narodowym USA takie zachowanie Rosji nie zagraża i zagrażać nie jest w stanie, przede wszystkim ze względu na rażącą dysproporcję potencjału gospodarczego i wojskowego między jedynym prawdziwym mocarstwem współczesnego świata a „oszalałą stacją benzynową” Putina.

Otrzeźwieniem dla administracji amerykańskiej stała się demonstracyjna wręcz ingerencja piracka Kremla w wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Moskwa z premedytacją pozostawiała ślady swych działań. Być może po to, by zademonstrować nieprzyjacielowi swoje imponujące możliwości i skłonić nowego prezydenta Donalda Trumpa do jakiegoś rodzaju „wielkiego układu” z Władimirem Putinem, nawet jeśli takie układanie się byłoby w sprzeczności z interesami USA, nie mówiąc o zdrowym rozsądku. Stało się więc jasne, że Ameryka stanęła wobec dwóch niebezpieczeństw naraz: zagrożenia technologiczną wojną kierowaną z Moskwy i utratą wartości demokratycznych ze szkodą zarówno dla części amerykańskich elit, jak i dla amerykańskiego wyborcy.

W tym momencie zadziałał na szczęście mechanizm samoobrony amerykańskiego systemu. Obserwujemy właśnie powrót do tego procesu sterowania, którego zadaniem jest ochrona Ameryki i nałożenie cugli reżimowi rosyjskiemu. Mówiąc dyplomatycznym językiem sekretarza stanu Rexa Tillersona, chodzi o pracę na rzecz poprawy stosunków amerykańsko-rosyjskich, które ukształtują się nazajutrz po tym, gdy Kreml przeniesie się ze świata mrocznych rojeń Putina do świata rzeczywistego i zabierze się do niezbędnej naprawy błędów. Naprawa ta polegać musi przede wszystkim na usunięciu przyczyn, które doprowadziły do nałożenia sankcji. Oznacza to, że Moskwa będzie zmuszona wycofać się z okupacji Donbasu i Krymu, powtrzymać ingerencję w wewnętrzną politykę Ukrainy i innych krajów obszaru postsowieckiego oraz zaprzestać wspierania antyamerykańskich działań reżimów w Teheranie i Pjongjangu, tym bardziej że razem z Iranem i Koreą Północną znalazła się w grupie przegranych, których obejmują sankcje.

Wcześniej Kreml mógł liczyć na to, że uda mu się osiągnąć kompromis z amerykańską administracją, uzyskując akceptację dla swoich interesów w zamian za spełnienie życzeń Waszyngtonu. Pamiętamy te ciągnące się w nieskończoność rozmowy o zaniechaniu „Ukrainy w zamian za Syrię”. W międzyczasie Władimir Putin mógł dowoli wzniecać nowe ogniska konfliktów, jak choćby na Zachodnich Bałkanach, gdzie rosyjskie służby specjalne wykonywały zadania wywrotowe. Takie ogniska mógł następnie wygaszać w zamian za akceptację swoich interesów w obszarze postsowieckim. Legislatura amerykańska torpeduje obecnie wszystkie te zakusy. Owszem, sankcje mogą zostać zniesione, ale ceną za to jest ścisłe spełnienie wszystkich warunków, które amerykański Kongres stawia przed Kremlem, i to w stopniu nie mniejszym, a może nawet większym. A to dlatego, że ustawa daje amerykańskiej administracji nowe instrumenty nacisku na Kreml, w szczególności jeśli chodzi o blokowanie rosyjskich projektów energetycznych. To właśnie ten element ustawy wywołał duże zaniepokojenie w Berlinie i Paryżu, choć należy zaznaczyć, że jest to postanowienie nie tyle wiążące, co zalecane. Europejczycy nie chcieliby konfrontacji z Amerykanami w kwestiach energetycznych, a woleliby raczej współdziałać w celu przekonania przywódcy Rosji i jego najbliższego otoczenia ku swoim racjom.

Pytanie brzmi, jak zareaguje na to Władimir Putin. Wielu będzie zdania, że wódz tak łatwo się nie ugnie i pokaże jeszcze Amerykanom, gdzie ich miejsce. Tylko co tak naprawdę może on zaprezentować, aby miało to większy sens?

Czy Putin może zaostrzyć sytuację w Donbasie? Tak i ma do tego techniczne możliwości. Czy może zaostrzyć sytuację na Bliskim Wschodzie? Może i ma po temu środki. Czy jest w stanie kontynuować sabotaż na Zachodnich Bałkanach? Jest w stanie. Pozostaje tylko pytanie, jaki jest sens tych wszystkich wysiłków? Prezydent Stanów Zjednoczonych i tak nie jest w stanie niczego z Putinem uzgodnić, nawet gdyby miał taki zamiar. Aby doprowadzić do złagodzenia sankcji nałożonych wobec Kremla, prezydent Trump, lub jego następca, musiałby na początek przekonać Kongres, że Putin stał się „grzecznym chłopcem”. A to w warunkach, gdy Rosja nasili eskalację, stanie się absolutnie niemożliwe.

Jedynym efektem takiej eskalacji, na który Kreml mógłby liczyć, jest dalsze zwiększenie napięcia. Stany Zjednoczone nie mają co do tego złudzeń. Fakt, że bezpośrednio po zakończeniu głosowania w Kongresie amerykański wiceprezydent Michael Pence udał się w podróż po trasie Estonia – Gruzja – Czarnogóra, stanowi wyraźny sygnał dla Kremla. Brzmi on następująco: nie próbujcie testować siły Ameryki w państwach bałtyckich, nie próbujcie sprawdzać amerykańskiego zdecydowania w Gruzji, nie próbujcie mierzyć się z Ameryką na Bałkanach Zachodnich.

Istotą rosyjskiego problemu jest to, że zarówno Ameryka, jak i cały Zachód dysponują szeregiem instrumentów do wywierania nacisku na Kreml, podczas gdy ten praktycznie wyczerpał już swoje atuty. Putin pokazał już nie raz, że jest gotów przekraczać wszelkie „czerwone linie”. Jego przeciwnicy mają tego pełną świadomość, co poskutkowało tym, że są przygotowani. Zrozumienie, które Zachód zyskał w ostatnich latach, dotyczące tego, że z Putinem nie można się na żaden temat umówić, nakazuje by nieustannie wywierać na nim presję. Jedynym instrumentem, który skutkuje w negocjacjach z Kremlem, jest nacisk. Prawdopodobnie jedynym politykiem na świecie, który nie chce pogodzić się z tym oczywistym faktem, jest niestety Donald Trump. Jednakże po przyjęciu przez Kongres projektu ustawy o sankcjach obszar swobody manewru Trumpa znacznie się zawęził. Będzie on musiał własnoręcznie podpisać się pod tą ustawą.

Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, Putin własnymi rękami przygotował sobie więzienną celę. Gdyby nie wtargnął na Ukrainę, nie poddał okupacji Krym i Donbas, nie przyczynił się do śmierci tysięcy Ukraińców, jego wpływy w tym kraju nadal byłyby potężne i praktycznie równoważyłyby wpływy Zachodu, szczególnie w warunkach nieuniknionego krachu reżimu Janukowycza. Nie byłoby też mowy o jakichkolwiek sankcjach. Gdyby specjalne oddziały rosyjskich hakerów nie próbowały w sposób tak jawny skompromitować Hillary Clinton i włamać się do systemów wyborczych USA, Putin nie wywoływałby swoją osobą strachu i odrazy w Waszyngtonie, nawet już po rozpoczęciu interwencji na Ukrainie. Miałby on o wiele większe szanse na manewrowanie i negocjowanie, gdyby u władzy stanęła Clinton. Postawienie na biznesmena, a nie na polityka od samego początku było krokiem samobójczym, ale Putin nie byłby sobą, gdyby był w stanie zrozumieć, to co jest oczywiste. Jest on jaskrawym przykładem zadufanego w sobie taktyka, który nie jest w stanie podejrzewać, że istnieje coś takiego jak strategia. Tacy właśnie osobnicy odnajdują się nieoczekiwanie w celach więziennych, które sobie sami przygotowali.

Co pocznie rosyjski prezydent, aby wydostać się z celi? Przez pewien czas będzie zapewne miotał się po niej w bezsilnej wściekłości. Czym jak nie aktem wściekłości jest decyzja o wydaleniu amerykańskich dyplomatów i zajmowanie dyplomatycznego mienia? Putin dał niejako dowód jawnej głupoty, nie udzielając odpowiedzi na ostatnią decyzję o sankcjach Baracka Obamy, bo wolał łudzić się, że administracja prezydenta Trumpa „wszystko odmieni” i że wkrótce sprawy przybiorą nieco inny obrót. Wówczas rosyjskie wysiłki skierowałyby się głównie na poszukiwanie sposobów zachowania twarzy rosyjskiego prezydenta, nawet za cenę zasadniczej zmiany kursu jego polityki zagranicznej. Innymi słowy Kreml miał zabiegać o zniesienie sankcji, negocjując ustępstwa z Zachodem, ale na takich zasadach, aby Putin nie został poniżony i jego twardy elektorat nie zdołał się zorientować, że ich wódz przegrał i z wilka zamienił się w pudla.

W miarę odwlekania realizacji takiego zwrotu polityki Kremla postępować będzie dalsza degradacja państwa rosyjskiego, aż do jego ostatecznego załamania włącznie. Jeśli zaś zmianę kursu uda się przeprowadzić dość szybko, to rosyjskiemu reżimowi dane będzie przetrwać. Tym niemniej straci on pozycję silnego regionalnego gracza. Starzejący się Putin zacznie się zmieniać w kopię Breżniewa, gwarantując swojemu klanowi bezpieczną możliwość dalszego rozkradania państwa i chronienia łupów.

Równocześnie zaangażowanie Kremla na Ukrainie nie tyle osłabnie, co ulegnie zmianie. Porzuciwszy działania militarne i dążenie do ekspansji terytorialnej oraz zwróciwszy Ukrainie zaanektowane tereny Rosja powróci do politycznego sabotażu, korumpowania polityków i oligarchów oraz wzmoże swoją propagandę i agitację, czyli zwróci się ponownie w kierunku swoich sprawdzonych metod, z których skutecznie korzystała do 2014 roku.

Dlatego też w interesie Ukrainy leży to, aby praktycznie nieunikniona kapitulacja Putina i jego reżimu odbywała się na oczach cywilizowanego świata i to aż do momentu, w którym zostanie w końcu przecięta pępowina wiążąca Ukrainę cywilizacyjnie, prawnie i gospodarczo z „rosyjskim światem”.

Oby stało się tak raz na zawsze.

(*) Na kilka godzin przed wydrukiem tłumaczenia prezydent Trump podpisał już uchwałę, o której powyżej mowa.

Liga.net/Maciej Górski