icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Balcer: Referendum w Kurdystanie nie musi prowadzić do niepodległości (ROZMOWA)

Wynik referendum w Kurdystanie nie będzie równoznaczny z automatycznym ogłoszeniem niepodległości, będzie to raczej pokaz siły oraz sygnał Kurdów dla Iraku, by pogodził się z tym, że Kirkuk będzie należał do nich – mówi w rozmowie z portalem BiznesAlert. pl Adam Balcer, szef projektu polityka zagraniczna w WiseEuropa.

BiznesAlert.pl Jak wygląda sytuacja przed referendum w Kurdystanie?

Adam Balcer: Po pierwsze, chociaż można zakładać, że olbrzymia większość Kurdów mieszkających w północnym Iraku zagłosuje za niepodległością, tak samo jako duża część mniejszości narodowych, nadal mamy spór polityczny wśród kurdyjskich elit. Jedna partia opozycyjna z południa – Goran – jest przeciwna referendum nie ze względu na samą ideę niepodległości, ale na konflikt polityczny z partią prezydenta Barzaniego, który porozumiał się ze swoim koalicjantem, Partią Jedności Kurdystanu i razem promują ideę referendum. Jest to związane z tym, że wśród Kurdów generalnie wzrosło poczucie dumy narodowej, samoświadomości i asertywność. Jednocześnie odbywają się wybory parlamentarne i prezydenckie, jest to więc dobra okazja, by przy okazji upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i poprawić notowania.

Jak odbierają to referendum władze w Iraku?

Bardziej problematyczne jest to, jakie konsekwencje ma to referendum na relacje Kurdów z różnymi graczami w regionie, poczynając od samego Bagdadu, gdzie parlament przegłosował uchwałę, która daje wojsku kompetencje do tego, by gwarantować terytorialną integralność kraju wszelkimi możliwymi metodami. Nie można więc wykluczyć użycia przez nich siły. Nie jest to dążenie do opanowania całego Kurdystanu, bo jest to nierealne, ale terytorium, które uznawane jest za sporne, np. Kirkuk. Jest bardzo ważny zarówno dla Iraku, jak i dla Kurdów z powodu jego znaczenia symbolicznego, historycznego, a przede wszystkim ekonomicznego; są tam duże złoża ropy i gazu. Rada miejska Kirkuku przyjęła uchwałę o tym, że referendum się odbędzie, „za” głosowało 24 radnych, z których wszyscy byli Kurdami. 17 radnych, w tym Turkmeni i Arabowie, zbojkotowało obrady. Problemy występują też w regionie Niniwy, mieszkający tam Asyryjczycy uważają, że Niniwa nie powinna być częścią Kurdystanu, tylko mieć specjalną autonomię.

Jak wątek ropy naftowej w okolicach Kirkuku wpłynie na relacje Kurdów z Irakiem?

Jak wspomniałem, Kirkuk jest terytorium spornym etnicznie – Saddam Husajn wysiedlał stamtąd Kurdów, a na ich miejsce sprowadzał Arabów. Teraz sytuacja się odwróciła – Turkmeni i Arabowie według doniesień organizacji praw człowieka czują presję, żeby się wyprowadzić, a małżeństwa mieszane poniekąd zmusza się do tego, by zadeklarowały się jako Kurdowie. Politycy wykorzystują to jednak w grze o to, co jest pod ziemią, czyli ropę i gaz. Referendum nie będzie równoznaczne z automatycznym ogłoszeniem niepodległości, będzie to raczej pokaz sił oraz sygnał dla Iraku, by pogodził się z tym, że Kirkuk będzie należał do Kurdów. Kurdowie prawdopodobnie będą nakłaniać rząd w Bagdadzie, by zmienić Irak w bardzo luźną federację, de facto konfederację, zaś Kirkuk pozostałby w granicach Kurdystanu. Jednak, długoterminowo Kurdowie nie zrezygnują z niepodległości i ewentualne fiasko rozmów z Bagdadem będą prezentować jako argument na rzecz niepodległości.

Rosnieft chce wydobywać w okolicach Kirkuku węglowodory i przez Turcję sprzedawać je dalej na Zachód. Jak Pan ocenia zaangażowanie tego przedsiębiorstwa w tym miejscu i czasie?

Rosjanie widzą, że na ten teren wchodzą też inne firmy energetyczne z Zachodu albo z Turcji i z ekonomicznego punktu widzenia jest to normalne. W grę wchodzi też polityka, a w tym regionie splatają się interesy USA, Rosji, Turcji i Iranu, który postrzega siebie jako „starszego brata” Iraku. Wszyscy też starają się zapobiec ewentualnej wojnie o Kirkuk i prowadzą zakulisowe rozmowy z Kurdami w celu załagodzenia sytuacji. Destabilizacja regionu na dużą skalę wywołana przez efekt domina nie leży w niczyim interesie. Z drugiej strony każdy z graczy może przecenić swój potencjał i poprzez politykę faktów dokonanych doprowadzić do eskalacji.

Rozmawiał Bartłomiej Sawicki

Wynik referendum w Kurdystanie nie będzie równoznaczny z automatycznym ogłoszeniem niepodległości, będzie to raczej pokaz siły oraz sygnał Kurdów dla Iraku, by pogodził się z tym, że Kirkuk będzie należał do nich – mówi w rozmowie z portalem BiznesAlert. pl Adam Balcer, szef projektu polityka zagraniczna w WiseEuropa.

BiznesAlert.pl Jak wygląda sytuacja przed referendum w Kurdystanie?

Adam Balcer: Po pierwsze, chociaż można zakładać, że olbrzymia większość Kurdów mieszkających w północnym Iraku zagłosuje za niepodległością, tak samo jako duża część mniejszości narodowych, nadal mamy spór polityczny wśród kurdyjskich elit. Jedna partia opozycyjna z południa – Goran – jest przeciwna referendum nie ze względu na samą ideę niepodległości, ale na konflikt polityczny z partią prezydenta Barzaniego, który porozumiał się ze swoim koalicjantem, Partią Jedności Kurdystanu i razem promują ideę referendum. Jest to związane z tym, że wśród Kurdów generalnie wzrosło poczucie dumy narodowej, samoświadomości i asertywność. Jednocześnie odbywają się wybory parlamentarne i prezydenckie, jest to więc dobra okazja, by przy okazji upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i poprawić notowania.

Jak odbierają to referendum władze w Iraku?

Bardziej problematyczne jest to, jakie konsekwencje ma to referendum na relacje Kurdów z różnymi graczami w regionie, poczynając od samego Bagdadu, gdzie parlament przegłosował uchwałę, która daje wojsku kompetencje do tego, by gwarantować terytorialną integralność kraju wszelkimi możliwymi metodami. Nie można więc wykluczyć użycia przez nich siły. Nie jest to dążenie do opanowania całego Kurdystanu, bo jest to nierealne, ale terytorium, które uznawane jest za sporne, np. Kirkuk. Jest bardzo ważny zarówno dla Iraku, jak i dla Kurdów z powodu jego znaczenia symbolicznego, historycznego, a przede wszystkim ekonomicznego; są tam duże złoża ropy i gazu. Rada miejska Kirkuku przyjęła uchwałę o tym, że referendum się odbędzie, „za” głosowało 24 radnych, z których wszyscy byli Kurdami. 17 radnych, w tym Turkmeni i Arabowie, zbojkotowało obrady. Problemy występują też w regionie Niniwy, mieszkający tam Asyryjczycy uważają, że Niniwa nie powinna być częścią Kurdystanu, tylko mieć specjalną autonomię.

Jak wątek ropy naftowej w okolicach Kirkuku wpłynie na relacje Kurdów z Irakiem?

Jak wspomniałem, Kirkuk jest terytorium spornym etnicznie – Saddam Husajn wysiedlał stamtąd Kurdów, a na ich miejsce sprowadzał Arabów. Teraz sytuacja się odwróciła – Turkmeni i Arabowie według doniesień organizacji praw człowieka czują presję, żeby się wyprowadzić, a małżeństwa mieszane poniekąd zmusza się do tego, by zadeklarowały się jako Kurdowie. Politycy wykorzystują to jednak w grze o to, co jest pod ziemią, czyli ropę i gaz. Referendum nie będzie równoznaczne z automatycznym ogłoszeniem niepodległości, będzie to raczej pokaz sił oraz sygnał dla Iraku, by pogodził się z tym, że Kirkuk będzie należał do Kurdów. Kurdowie prawdopodobnie będą nakłaniać rząd w Bagdadzie, by zmienić Irak w bardzo luźną federację, de facto konfederację, zaś Kirkuk pozostałby w granicach Kurdystanu. Jednak, długoterminowo Kurdowie nie zrezygnują z niepodległości i ewentualne fiasko rozmów z Bagdadem będą prezentować jako argument na rzecz niepodległości.

Rosnieft chce wydobywać w okolicach Kirkuku węglowodory i przez Turcję sprzedawać je dalej na Zachód. Jak Pan ocenia zaangażowanie tego przedsiębiorstwa w tym miejscu i czasie?

Rosjanie widzą, że na ten teren wchodzą też inne firmy energetyczne z Zachodu albo z Turcji i z ekonomicznego punktu widzenia jest to normalne. W grę wchodzi też polityka, a w tym regionie splatają się interesy USA, Rosji, Turcji i Iranu, który postrzega siebie jako „starszego brata” Iraku. Wszyscy też starają się zapobiec ewentualnej wojnie o Kirkuk i prowadzą zakulisowe rozmowy z Kurdami w celu załagodzenia sytuacji. Destabilizacja regionu na dużą skalę wywołana przez efekt domina nie leży w niczyim interesie. Z drugiej strony każdy z graczy może przecenić swój potencjał i poprzez politykę faktów dokonanych doprowadzić do eskalacji.

Rozmawiał Bartłomiej Sawicki

Najnowsze artykuły