Japońscy koledzy po fachu zainspirowali mnie do napisania o potencjale amerykańskiego węgla w Polsce. Cóż, mimo wszystko wciąż go nie widzę – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, z Dziennika Gazety Prawnej.
Wielkie halo jakie zrobiło się wokół statku węgla (75 tys. ton) zamówionego przez Węglokoks w USA obrało chyba nie ten kierunek, co powinno. Oczywiście – przełomowe jest to, że nasz czołowy, państwowy eksporter węgla jednak bierze się za jego import i co do tego nie ma wątpliwości. Oczywiście dziwić może, że decyduje się na wysokosiarkowy węgiel amerykański, skoro na naszym rynku cierpimy na chroniczny niedobór węgla niskosiarkowego (bez niego np. nie może się obejść ciepłownictwo, ponieważ ciepłownie w przeciwieństwie do elektrowni nie są wyposażone w supernowoczesne i silne filtry odsiarczające). Jeśli jednak Węglokoks kupuje na spocie partię wysokoenergetycznego węgla w celu zmieszania go ze swoim mniej energetycznym po to, by dalej sprzedawać mieszankę – nie widzę w tym nic złego. Oczywiście pozostaje pytanie o koszty takiego procesu, ale to na razie zostawmy.
Amerykański węgiel od lat jest obecny w Polsce. Były takie momenty, że USA było w trójce największych dostawców zagranicznego paliwa do największych krajów. Tyle, że różnice w naszych zakupach są gigantyczne. I tak najwięcej węgla sprowadzamy z Rosji (ponad 60 proc. całego importu) i to się nie zmieni. Nawet jeśli prezydent USA Donald Trump w wyniku wycofania się jego kraju z Porozumień Paryskich (w jakim zakresie – wciąż nie wiemy) zdecyduje się na renesans węgla, to nie znaczy, że nagle amerykański węgiel zastąpi nam rosyjski. Po pierwsze ze względu na siarkę, po drugie ze względu na koszty dostaw (albo na odwrót – jak kto woli). Warto podkreślić, że Stany Zjednoczone zwracając się ponownie ku węglowi wcale nie będą dużo więcej go zużywać, bo po rewolucji łupkowej w tym kraju gaz i tak jest bardziej opłacalny.
A skoro nie będą go zużywać, a będą produkować, to jak łatwo się domyślić surowiec trafi na globalny rynek. Dużo surowca. A to zapewne przyczyni się do jego nadpodaży, co w efekcie doprowadzi do obniżki cen paliwa na światowych rynkach. To z kolei nie będzie dobra wiadomość dla polskich producentów czarnego złota, który mimo restrukturyzacji wciąż borykają się z wysokimi kosztami wydobycia. Nie wiem jednak, czy jest to faktyczny powód do zmartwienia, ponieważ polska energetyka (86 proc. prądu produkujemy z węgla kamiennego i brunatnego) kontrolowana przez Skarb Państwa i tak ma zakaz importu węgla, a nasze kopalnie produkują go zdecydowanie za mało, więc i tak nie ma mowy o eksporcie. Przypomnę tylko,że wspomniany już Węglokoks dostał od Polskiej Grupy Górniczej (nasz największy producent węgla kamiennego) propozycję cen na 2018 r. o 30 proc. wyższą niż energetyka. Wiadomo więc, że taki węgiel w eksporcie się nie sprzeda. Zresztą skoro węgla w kraju brakuje dość logiczne z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego państwa (bo akurat niekoniecznie z punktu widzenia ekonomii) wydaje się zdejmowanie paliwa z eksportu po to, by zapewnić dostawy m.in. rodzimym wytwórcom prądu. Sęk w tym, że to paliwo trzeba czymś jeszcze wozić, a jak wiadomo do kilku tygodni problem z węglarkami w Polsce jest gigantyczny. I nie ma znaczenia, czy wozić trzeba węgiel amerykański, rosyjski, czy polski. Bo i tak nie ma czym.