KOMENTARZ
Michał Spychalski
Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego
Prezydent Komorowski zawetował nowelizację ustawy o ochronie gruntów, w ramach której posłowie zamierzali wycofać się z wprowadzonych wcześniej obostrzeń dot. odrolnienia gruntów najwyższych klas. Okazało się bowiem, że wprowadzona w zeszłym roku zasada, wg. której każde wyłączenie z produkcji rolnej ziemi klasy I-III bez względu na ich areał wymaga zgody Ministra Rolnictwa doprowadziła do zalewu urzędników setkami nowych wnioskami od gmin i obywateli planujących np. budowę domu, uniemożliwiając co ważniejsze prowadzenie robót na podstawie decyzji o warunkach zabudowy.
Co ciekawe kancelaria w uzasadnieniu do tej decyzji nie ogranicza się do frazesów o konieczności ochrony niezbywalnych zasób dobra narodowego, jakim są grunty orne, ale wyjawia prawdziwe powody prezydenckiego stanowiska przekonując, że „nowelizacja umożliwiałaby jeszcze łatwiejsze powstawanie na gruntach rolnych klas I-III m.in. obiektów budowlanych o charakterze dominant krajobrazowych (np. kominów, silosów, elektrowni wiatrowych)”. Jak dalej możemy przeczytać:
„Niepokojące dane dotyczące wykorzystania m.in. gruntów rolnych do budowy farm wiatrowych podaje jeden z najnowszych raportów NIK. Zgodnie z informacjami NIK w ok. 40% skontrolowanych gmin dochodziło do przypadków lokalizowania wiatraków na gruntach należących m.in. do radnych, burmistrzów, wójtów, czy też pracowników urzędów gmin – czyli osób, które jednocześnie w imieniu gminy uczestniczyły w podejmowaniu decyzji ws. miejsca inwestycji. Te osoby po wprowadzaniu nowelizacji podejmowałyby również decyzje o wykorzystaniu gruntów najwyższych klas. Stwarza to ryzyko nasilenia negatywnych zjawisk opisywanych przez NIK.”
Nie sposób odmówić powyższym argumentom żelaznej logiki – od dawna przecież wiadomo, że najbardziej żyzne grunty znajdują się w posiadaniu skorumpowanych włodarzy lokalnych i dzięki prezydenckiemu vetu ich niecne plany lokalizacji wiatraków na swojej ziemi zostaną zniweczone dzięki pomocy urzędników ministerstwa. A, że przy okazji tysiące Bogu ducha winnych Polaków, którzy wiatraków nigdy nie stawiali i stawiać nie będą, nadal musi przecierać ślady ministerialnych korytarzy w nadziei, że pewnego dnia otrzymają upragnioną decyzję, a później przechodzić przez ścieżkę zdrowia procedury uchwalenia lub zmiany miejscowego planu – cóż wyższa sprawa walki z „zachwaszczaniem polskiego krajobrazu przez wiatraki” wymaga poświęceń…