Władze woj. podkarpackiego poinformowały, że ograniczenie oferty połączeń regionalnych to efekt zmniejszenia wpływów z „janosikowego”. Wielkość planowanej rządowej subwencji dla woj. podkarpackiego na 2015 r. jest o 70 mln zł mniejsza niż w 2014 r. Podobna sytuacja jest też w innych województwach. Czy nie tylko na Podkarpaciu może to wpłynąć na ograniczenie oferty regionalnych połączeń kolejowych? – pyta Rynek Infrastruktury.
– Nie wydaje mi się, aby coś tutaj poszło do przodu, aby problem ten można było jakoś rozwiązać. Wpływy z „janosikowego” na 2015 r. faktycznie będą mniejsze w skali Polski o 800 mln zł, nic więc dziwnego, że dotknie to także m.in. województwa podkarpackiego – przekonuje w rozmowie z naszym portalem Kamil Gibas, ekonomista transportu, logistyk.
Jego zdaniem oznacza to, że m.in. nieuniknione staną się cięcia w połączeniach kolejowych w tym województwie. Wszystko wskazuje na to, że przed tym nie ma ucieczki. I to od 1 stycznia 2015 r.
– Moim zdaniem, jeśli samo Podkarpacie nie wyłoży więcej środków, te cięcia staną się faktem. – twierdzi dalej Kamil Gibas. – Widzę jednak w tym przypadku znacznie więcej problemów. Kolei i ludziom za nią odpowiedzialnym, w tym marszałkom województw (spółka Przewozy Regionalne) i ministerstwo infrastruktury (PKP Intercity) brakuje wizji i docelowej strategii: jak kolej ma wyglądać.
W przypadku samego Podkarpacia wygląda to tak, że poniesione koszty przewozów kolejowych pokrywane są ze sprzedaży biletów w zaledwie 5 proc.
– Należy postawić pytanie: dlaczego ta wielkość jest tak niska? – mówi Kamil Gibas. – Obawiam się, że problemem jest zbyt mała liczba pasażerów, korzystających z przewozów kolejowych w tym województwie. Dlaczego tak się dzieje? – na to pytanie powinien odpowiedzieć podkarpacki zakład Przewozów Regionalnych. Natomiast moim zdaniem kolej nie jest dostosowana do potrzeb rynku. I czasami być może nawet celowo nie chce sprostać konkurencji.
Np. rozkłady jazdy stanowią też problem – nie są zbieżne z potrzebami podróżnych. Czasami istnieją tylko dlatego, że samorząd otrzymał dotację. A więc zero propasażerskiej myśli – zauważa Gibas.
Jego zdaniem koleje cechuje także praktyczny brak marketingu. Chodzi zwłaszcza o cenę biletów – jako głównej zachęcie ekonomicznej, która miałaby skłaniać potencjalnych pasażerów do korzystania z kolei.
– Ponadto istnieje kolejny problem: kolej jako system – dowodzi Kamil Gibas. – Cechuje się ona z natury rzeczy mniejszą dostępnością przestrzenną. Należałoby zatem wykorzystać komplementarne środki transportu. To znaczy, że autobusu nie można traktować jako substytutu, ale jako rodzaj transportu, który kolei pomaga. Wobec tego trzeba tworzyć takie rozwiązania takie, jak np. jeden wspólny bilet czy niższe ceny. Pasażer musi wiedzieć, że kolej o niego walczy.
Zdaniem Gibasa, jeśli kolej podnosi ceny biletów, przygotowuje rozkłady jazdy zupełnie nie dostosowane do potrzeb pasażerów, ogranicza kursowanie pociągów – problem narasta.
– Wówczas pasażer może zacząć sobie myśleć, że jest tylko dla kolei ciężarem – uważa Kamil Gibas. – I szuka innych alternatyw transportowych. Dopiero po wielu latach kolej budzi się i nagle mami pasażerów nowatorskimi rozwiązaniami. Czytałem, że kolej na Podkarpaciu obecnie przygotowuje się do zbudowania kolei aglomeracyjnej, która ma obsługowa trasę Rzeszów – Przeworsk. I zaczyna mówić o promocjach cenowych. Postawmy pytanie: dlaczego dopiero teraz, gdy mleko zostało już wylane?