Kraje OPEC+ zdecydowały o zwiększeniu cięć wydobycia ropy w ramach porozumienia naftowego. Nie przedłużyły jednak układu. Oznacza to, że na razie będą bronić obecnego poziomu cen ropy i okaże się, co będzie dalej.
Producenci ropy z kartelu OPEC i dwunastu spoza organizacji (grupa OPEC+). Rosjanie zgodzili się na cięcia większe o 0,5 mln baryłek dziennie w stosunku do kwoty 1,2 mln baryłek dziennie z układu obowiązującego do końca marca 2020 roku. W zamian dostali zgodę na niewliczanie kondensatu gazowego do wydobycia ropy w tym kraju (około 80 tysięcy baryłek z 220 tysięcy kwoty cięć).
Firmy rosyjskie jak Rosnieft obawiały się ich wprowadzenia, bo wpłynęłyby na ich programy inwestycyjne, które realizują w celu zastępowania wydobycia ze starych złóż nowym. Ograniczenia OPEC+ mogłyby im utrudnić ten proces. Udział Rosji w nowych cięciach zostanie dopiero określony.
Analitycy wskazują, że wyższe cięcia są potrzebne Arabii Saudyjskiej do podniesienia wyceny akcji Saudi Aramco przed prywatyzacją kolejnej transzy. Nie spodziewają się jednak, że nowe ambicje porozumienia podniosą znacząco cenę ropy, bo nie doszło do przedłużenia układu.
Nowe cięcia wchodzą w życie od Nowego Roku. Grupa zdecyduje w marcu czy i na jakich warunkach przedłużyć porozumienie. Podział kwot nowych cięć nastąpi 6 grudnia. Nie będzie to łatwe, bo Iran, Libia i Wenezuela zaniżają wyniki produkcji OPEC i organizacja musi znaleźć sposób na włączenie ich wyników do wspólnych obliczeń. Póki co są zwolnione z cięć. Z kolei część krajów jak Irak czy Rosja nie realizuje w pełni cięć ustalonych poprzednio.
Analitycy spodziewają się istotnego wzrostu podaży w drugiej połowie 2020 roku, który może przełożyć się na spadek cen ropy i – być może – reakcję OPEC+. Oznacza to, że nowy układ może mieć na celu nie tyle podwyżkę cen ropy, co uniknięcie dalszych jej spadków. Baryłka Brent reaguje na wieści o wyższych cięciach nieznacznym wzrostem wartości powyżej 62 dolarów. Kraje OPEC+ deklarują, że okolice tej ceny to stan komfortowy z ich punktu widzenia.
Kommiersant/Reuters/Wojciech Jakóbik