– Od początku grudnia Mołdawia (bez Naddniestrza) nie konsumuje gazu z Rosji. Nie jest uzależniona od Gazpromu, dlatego może sobie pozwolić na bardziej asertywną postawę wobec rosyjskiego dostawcy – mówi analityk Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) Kamil Całus w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Polskie media obiegł cytat szefa mołdawskiego wywiadu, który ostrzegał, że inwazja rosyjska na Mołdawię to kwestia czasu. O co chodzi w tej sprawie?
Kamil Całus: Faktycznie, 19 grudnia szef Służby Informacji i Bezpieczeństwa Mołdawii, Alexandru Musteaţă w wywiadzie udzielonym telewizji TVR Moldova oświadczył, że w ciągu najbliższych czterech miesięcy Rosja rozpocznie ofensywę „w kierunku Republiki Mołdawii”. Stwierdził też, że Rosja może dążyć w takiej sytuacji do utworzenia lądowego korytarza do leżącego na terenie Mołdawii, separatystycznego Naddniestrza oraz ocenił ryzyko realizacji takiego scenariusza jako „bardzo wysokie”. Jego wypowiedź sformułowana była dość nie jasno i alarmistycznie. W efekcie niektóre media przekazywały, że wedle Musteacy w przyszłym roku możemy oczekiwać rosyjskiego ataku na Mołdawię. Rzeczywisty sens słów dyrektora wywiadu dotyczyła jednak prawdopodobnej nowej ofensywy rosyjskiej na terenie Ukrainy, która może rozpocząć się w ciągu najbliższych miesięcy. Ofensywa taka będzie najpewniej prowadzona w kierunku zachodnim, lub południowym, a więc „w kierunku Mołdawii”. Wystąpienie Musteacy jeszcze tego samego dnia „sprostowała” podległa mu służba, której biuro prasowe wyjaśniło na stronie internetowej instytucji, że rozważania dyrektora dotyczyły kilku analizowanych przez wywiad scenariuszy. Służby podkreślają jednak, że realizacja przedstawionego przez Musteacę w rozmowie z TVR Moldova scenariusza uzależniona jest od przebiegu działań zbrojnych na Ukrainie. Tymczasem, dzięki heroiczności ukraińskich żołnierzy i wsparciu partnerów Kijowa obecnie sukcesy rosyjskich wojsk na Ukrainie są, mówiąc łagodnie, niewielkie.
Mimo to stosunki Kiszyniowa z Moskwą pozostają napięte. Mołdawianie zapowiadają pozew wobec Gazpromu za niewypełnianie warunków kontraktu. Jaka teraz jest sytuacja w kraju, jeśli chodzi o energetykę?
Od początku października Mołdawia dostaje mniej gazu, niż przewiduje to kontrakt podpisany z Gazpromem w październiku 2021 roku. Gazprom dostarcza miesięcznie stałą ilość gazu, chociaż według kontraktu w miesiącach zimowych powinno być go więcej. W październiku było to 70 procent planowanych dostaw, w listopadzie 50 procent, na początku grudnia 43 procent. To jawne niedotrzymywanie warunków umowy. Dlatego też kiedy zaczął się kryzys, rząd mołdawski zapowiedział, że będzie rozważał pozwanie Gazpromu, mówił o tym m.in. minister infrastruktury Andrei Spînu. Kiszyniów chce pozwać Gazprom nie tylko za samo łamanie zapisów kontraktu, ale także za związane z tym straty poniesione przez Mołdawię. Te zaś są dość spore. Niedobory gazu uderzają w gospodarkę kraju. Co więcej, ograniczenie dostaw błękitnego paliwa doprowadziły w Mołdawii także do kryzysu elektroenergetycznego. Kraj ten jest w stanie zaspokoić z samodzielnie tylko 20-25 procent zapotrzebowania na energię. Pozostały wolumen musi być sprowadzany ze – ujmijmy to tak – źródeł zewnętrznych. Tradycyjnie głównym dostawcą prądu dla tego kraju jest położona w Naddniestrzu, zasilana gazem i należąca do rosyjskiego skarbu państwa elektrownia Mołdawska GRES. Część potrzeb pokrywał także zwykle import z Ukrainy, obecnie oczywiście nie możliwy. Ograniczenie dostaw gazu przez Gazprom sprawiło zmniejszenie produkcji energii elektrycznej „eksportowanej” z Mołdawskiej GRES do Mołdawii prawobrzeżnej, co zmusiło Mołdawian do importu dużo droższej energii z Rumunii. To właśnie m.in. o tych stratach mówił minister Spînu.
Od początku grudnia Mołdawia (bez Naddniestrza) w ogóle nie konsumuje gazu z Rosji. Nie jest uzależniona od Gazpromu, dlatego może sobie pozwolić na bardziej asertywną postawę wobec rosyjskiego dostawcy. Gazprom w dalszym ciągu dostarcza surowiec do Naddniestrza, które generuje energię elektryczną i sprzedaje ją Mołdawii. Mołdawia nie chce płacić za gaz, które dostaje Naddniestrze.
Jaka w tym wszystkim jest rola Unii Europejskiej, nie tylko jeśli chodzi o pomoc energetyczną, ale także aspiracji europejskich Mołdawii?
Wiele rzeczy, do których doszło, nie byłoby możliwe bez wsparcia Unii Europejskiej. Mołdawia otrzymała m. in. wart 300 mln euro kredyt z EBOR na awaryjny zakup gazu i energii elektrycznej. Finansowe wsparcie wspólnoty było zresztą znacznie większe. Po drugie, żeby Kiszyniów mógł sprowadzać gaz ze źródeł zewnętrznych, potrzebował know-how, a tego dostarczyli w znacznej mierze delegowani do Mołdawii z ramienia UE specjaliści. Nieoceniona była tu rola Macieja Woźniaka, piastującego stanowisko eksperta UE doradzającego mołdawskiej spółce Energocom. Wreszcie Mołdawia wraz z Ukrainą zsynchronizowały w marcu swoje sieci z europejską ENTSO E, co jest przecież elementem integracji europejskiej tych krajów. To dzięki temu Kiszyniów może w końcu importować bez przeszkód energię z krajów UE.
Rozmawiał Michał Perzyński
Rosja mięknie wobec strat na rynku gazu i ropy, więc może kusić Polskę