– Rezygnacja ze startu w wyborach Joe Bidena to w gruncie rzeczy dobra decyzja. Daje to szansę partii demokratycznej na zerwanie łatki kandydata starego i niedołężnego. Z drugiej strony to okazja kilku międzynarodowych aktorów, na czele z Ukrainą, która liczy na dalsze wsparcie z USA oraz ogólną stabilizację ze strony swojego najważniejszego sojusznika – pisze Bartosz Siemieniuk, współpracownik BiznesAlert.pl.
Rezygnacja Bidena. Czyja to szansa?
Po pierwsze samego Joe Bidena: Jego stan zdrowia oraz wiek są widoczne jak na dłoni w występach. Stany Zjednoczone to silny kraj i naród. Amerykanie nie zaakceptują układu, w którym mają coraz słabszego prezydenta. Joe Biden będzie mógł zejść ze sceny w dużym stopniu na swoich warunkach. Jest to znacznie lepsze wyjście niż skończyć karierę polityczną będąc wyraźnie pokonanym przez Trumpa, mając ponadto łatkę starca z demencją.
Po drugie demokratów: Dzięki tej decyzji mogą złapać drugi oddech. Obecnie jest kilkoro kandydatów, którzy mogą zastąpić Joe Bidena. Najwięcej mówi się o dwóch osobach. Pierwszą naturalną w tym przypadku jest obecna wiceprezydent Kamala Harris, której poparcie zadeklarował już Joe Biden, a także Hillary i Bill Clintonowie. Jej kandydatura oznacza się przede wszystkim świeżą krew przez swój młody wiek (59 lat) w stosunku do Trumpa, jak i Bidena. Może to mocno zmobilizować elektorat demokratów. Widać to już obecnie, ponieważ tylko w ciągu godziny Kamala Harris uzbierała pięć milionów dolarów na cele kampanijne. W przypadku obecnej wiceprezydent nie będzie żadnych wątpliwości co do stanu zdrowia. Kolejnym elementem mobilizującym jest niedopuszczenie do wygranej Donalda Trumpa.
Druga wyraźna kandydatka to była pierwsza dama, Michelle Obama. W każdym sondażu wygrywa ona z Trumpem (średnia to 50-39 procent dla Obamy). Jest jednak jeden problem. Nie ciągnie jej do polityki. Pewnym zwrotem w jej decyzji może być jednak osoba jej męża. Barack Obama miał stać na czele obozu, który chciał rezygnacji z kandydowania Joe Bidena. Były prezydent Stanów Zjednoczonych może namawiać żonę do startu w prawyborach przeciwko Kamali Harris. W takim scenariuszu wszystko jest możliwe.
Po trzecie Ukrainy: Donald Trump nie raz powtarzał, że jest przeciwnikiem wspierania Ukrainy. Jego sztandarowe hasło to teza, że jest w stanie w ciągu dwudziestu czterech godzin zakończyć konflikt. Oczywiście jest to populistyczne zagranie mające przekazać Amerykanom, że przede wszystkim przywróci należytą wielkość USA, czego oczekują przede wszystkim republikańscy wyborcy. Trzeba jednak pamiętać o przewidywalności Trumpa i jego biznesowym podejściu. Otóż dla kandydata republikanów liczy się wyłącznie interes amerykański. W tym przypadku zarówno Rosjanie, jak i Ukraińcy będą musieli się z nim najzwyczajniej dogadać. Amerykanie mogą zarówno zakręcić kurek ze wsparciem Kijowowi, jak i otworzyć pełny strumień. Wszystko w celu demonstracji siły i pokazania kto tu tak naprawdę rozdaje karty.
Jednak Donald Trump nie jest tak skrajny, jak wybrany przez niego kandydat na wiceprezydenta, JD Vance. Deklaruje on wprost, że jeśli republikanie stworzą nową administrację w Białym Domu, to pomoc zostanie odcięta. Demokraci w tym przypadku są bardziej proukraińscy, a przede wszystkim bardziej przewidywalni.
Po czwarte Palestyny oraz Półwyspu Arabskiego: Republikanie od zawsze byli proizraelscy. Niedługo do USA z wizytą ma się przybyć izraelski premier Benjamin Netanjahu. Liczy on na wygraną Trumpa, z którym ma dobre relacje. Wygrana kandydata republikanów może wiązać się z aprobatą izraelskich ataków nie tylko w Strefie Gazy, ale także, jak w ostatnich dniach, na Jemen oraz Liban, w którego kontekście mówi się nawet o izraelskiej inwazji. Takie zagrożenie może rozgrzać arabski tygiel do czerwoności nie tylko ze strony Iranu, ale także innego arabskiego lidera, czyli Arabii Saudyjskiej.
Po piąte Europy: Największy parias Europy, czyli węgierski premier Viktor Orban bardzo liczy na wygraną republikanina. Jego wizyta w USA zwykle kończy się we florydzkiej posiadłości Donalda Trumpa w Mar-a-Lago. Jego wygrana może być wodą na młyn dla ostatnich zawirowań na europejskiej scenie politycznej poprzez mocniejszą pozycję skrajnie prawicowych partii na czele z niemieckim AFD, przystopowane jednak ostatnimi wynikami Marine Le Pen we Francji.
Kolejnym problemem Europy są wydatki na zbrojenia, przeznaczane przez europejskie państwa NATO. Donald Trump zwraca na to szczególną uwagę i niejednokrotnie powtarzał, że jeśli chce się amerykańskiej ochrony to trzeba za nią zapłacić. Mając świadomość problemów, z jakimi Europa się zmaga w dziedzinie bezpieczeństwa, republikański kandydat na prezydenta na pewno będzie chciał to wykorzystać.
Demokraci mają mało czasu do listopadowych wyborów. Muszą liczyć na efekt świeżości oraz bardzo dużą mobilizację ze strony swojego elektoratu. Drugi z warunków wydaje się spełniony.