Sondaże w dwóch poprzednich wyborach prezydenckich znacząco przeszacowały poparcie kandydatów Demokratów, dlatego gdyby taki błąd powtórzył się w tym roku, Donald Trump byłby niemal pewny zwycięstwa. Eksperci nie wykluczają kolejnych błędów, zaś Demokraci liczą, że sondaże nie odzwierciedlają efektu zniesienia prawa do aborcji.
Gdy w przeddzień wyborów prezydenckich w 2020 roku spoglądało się na ogólnokrajowe sondaże, można było dojść do wniosku, że Joe Biden miał zwycięstwo w kieszeni: średnie sondaży ogólnokrajowych dawały mu aż osiem punktów procentowych przewagi, zaś w niektórych kluczowych stanach, takich jak Wisconsin czy Michigan, jego przewaga wynosiła siedem i sześć punktów procentowych. Wielu komentatorów do końca zachowywało jednak ostrożność, bo w pamiętali sytuację z 2016 roku, kiedy wyraźną (choć mniejszą) przewagę utrzymywała Hillary Clinton.
Jak się okazało, mieli rację, ponieważ – mimo zapowiedzi firm prowadzących badania, że usprawniły swoją metodologię – i mimo ostatecznego zwycięstwa Bidena – błąd sondażowni był jeszcze większy, niż cztery lata wcześniej. Biden zdobył o 4,5 procent więcej głosów w skali całego kraju. W Wisconsin wygrał o ułamek procenta, zaś w Michigan – o 2,8 procent. Wyjątkiem był wynik w Georgii, gdzie nieznacznym faworytem był Trump, lecz zwyciężył Biden różnicą 11 tysięcy głosów, czyli 0,2 procent.
Gdyby badania opinii publicznej ponownie zaliczyły wpadkę taką jak w 2016 i 2020 roku, Trump wygra wybory ze znaczną przewagą głosów elektorskich i prawdopodobnie po raz pierwszy zdobędzie więcej głosów, niż jego przeciwnik. Na finiszu kampanii sondażowa przewaga Kamali Harris w skali całego kraju to średnio 1-2 procent. Ponadto, mimo że – według średniej – prowadzi w czterech z siedmiu kluczowych stanów, we wszystkich z nich jej przewaga wynosi mniej niż procent. W efekcie nawet mały błąd sondażowy w jedną czy drugą stronę może prowadzić do potężnych różnic w wynikach głosowania Kolegium Elektorów.
Czy firmy prowadzące sondaże zdołały poprawić błędy z ubiegłych lat? Eksperci i przedstawiciele sondażowni twierdzą, że wprowadziły korekty, mające odpowiednio doszacować poziom poparcia Trumpa. Czy to pomoże? Czołowy politolog Larry Sabato z Uniwersytetu Wirginii, zapytany o to przez stację CNN, odparł z rozbrajającą szczerością: „Rozmawiałem o tym z wieloma badaczami. Nie mają pojęcia, czy tym razem to zadziała”.
Jak twierdzi Nate Silver, analityk i były zawodowy hazardzista, który stworzył popularny portal FiveThirtyEight zajmujący się prognozami wyborczymi, sondaże mogą pomylić się zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Ekspert – którego własny model statystyczny daje Trumpowi 53 procent szans na zwycięstwo – zauważa, że głównym problemem badaczy jest bardzo niski poziom odpowiedzi na telefony ankieterów. Jest on szczególnie niski wśród sympatyków Republikanów, co sprawia, że firmy prowadzące badania muszą rekompensować to manipulacją otrzymanych danych i wprowadzaniem wag statystycznych. Problem w tym, że nie gwarantuje to, że wagi będą dobrane właściwie i znajdą odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Mimo znaczących wpadek sondaży w 2016 i 2020 roku, nie zawsze myliły się one na korzyść Demokratów. Średnie sondaży w 2012 roku wskazywały na kandydata Republikanów Mitta Romneya jako nieznacznego faworyta, lecz ostatecznie to Barack Obama zdecydowanie wygrał wybory. W ostatnich wyborach ogólnokrajowych – w 2022 roku (do Kongresu i władz stanowych) – sondaże średnio przeszacowały Republikanów, choć ich błąd był mniejszy, niż 10 lat wcześniej. Demokraci zaliczali też nadspodziewanie dobre wyniki w niemal wszystkich wyborach uzupełniających do Kongresu, a także w stanowych referendach dotyczących aborcji. W jednym przypadku, wyborów do Sądu Najwyższego stanu Wisconsin, liberalna sędzia Janet Protasiewicz wygrała ze swoim konserwatywnym rywalem o 11 procent, mimo że sondaże wskazywały na rozkład głosów bliski 50-50.
Istnieje kilka teorii, dlaczego tak się stało. Jedna mówi o tym, że sondażownie przesadziły z próbami naprawienia błędów z 2020 i 2016 roku. Jeszcze inna – w którą nadzieję pokładają Demokraci – że za zmianę dynamiki odpowiedzialna jest decyzja Sądu Najwyższego w sprawie Dobbs kontra Jackson z 2022 roku (za sprawą głosów sędziów nominowanych przez Trumpa) o zniesieniu federalnego prawa do aborcji. Decyzja ta – głęboko niepopularna wśród większości wyborców – zmotywowała dotąd bardziej bierną część elektoratu kobiet, zaś jej konsekwencje: historie osób poszkodowanych stanowymi restrykcjami aborcyjnymi, często w dramatyczny sposób, regularnie pojawiają się w mediach.
– Ja osobiście mam teorię o „nieśmiałych wyborczyniach Dobbs”. Żyją one w konserwatywnych rodzinach i środowiskach i będą publicznie deklarować głosowanie na prawicę, ale w zaciszu urny wyborczej zagłosują zgodnie ze swoim sumieniem – ocenił w rozmowie z PAP działacz kampanii Demokratów.
Republikanie argumentują jednak, że o ile zmotywowani decyzją SN wyborcy mogli dać Demokratom zwycięstwa w ostatnich latach, to w wyborach prezydenckich głosuje znacznie szerszy i mniej aktywny politycznie elektorat, wśród którego przeważają sympatycy Trumpa. Co więcej, zarówno Trump, jak i słynący ze skrajnie antyaborcyjnych poglądów kandydat na wiceprezydenta JD Vance złagodzili swoje stanowiska podczas obecnej kampanii wyborczej.
– W badaniu za badaniem widzimy, że aborcja to dopiero czwarty czy piąty najważniejszy temat kampanii, zaś w dwóch najważniejszych – gospodarce i imigracji – wyborcy bardziej ufają Trumpowi. Widzimy, że Harris próbuje uczynić aborcję centralnym tematem, ale to się nie udało – przyznał w rozmowie z PAP Keith Nahigian, konsultant polityczny związany z Republikanami. – To nie będzie decydujący czynnik – ocenił.
Polska Agencja Prasowa / BiznesAlert.pl
Wybory gruzińskie to ostateczne starcie między demokracją, a imperializmem