W dniu, w którym okazało się, że telewizja TVN jest dla dzisiejszej ekipy rządzącej surowcem nawet bardziej strategicznym niż węgiel dla Edwarda Gierka, nieco bokiem przeszła inna sprawa. Informacja o groźbie uzależnienia przez Brukselę wypłaty dużej części KPO, ponad 7 miliardów euro, od ozusowania umów cywilnoprawnych w Polsce.
Co prawda kilka godzin później rząd zdementował informacje, jakoby był problem z kolejną transzą, deklarując również, że w sprawie śmieciówek trwa “konstruktywny dialog” z Brukselą. Tyle że oznacza on nie mniej, nie więcej, niż to, że kamień milowy – swoją drogą ustawiony przy udziale poprzedników – musi zostać prędzej czy później spełniony. Być może sprawę uda się dociągnąć do wyborów prezydenckich, ale nie dłużej. O tym, że Komisja stawia to na ostrzu noża, wiadomo od dawna.
Warto na to zwrócić uwagę. Po pierwsze, bo wielu z nas, jak niżej podpisanego, solidnie to kopnie. Ale kopnięcie będzie i w obszarze makro. Dla obecnej ekipy może stanowić w dłuższej perspektywie większy problem niż choćby osobiste prowadzenie „Faktów” TVN na zmianę przez Daniela Obajtka i Viktora Orbána. Przykre też jest to, że najpoważniejszy cios nie idzie z Budapesztu, ani z Kremla, ani z rezydencji Trumpa na Florydzie, a z samej zaprzyjaźnionej Komisji Europejskiej, która przecież tak doceniła odbudowę praworządności nad Wisłą i miała tak znakomite relacje z naszym światowym szefem rządu. Oczywiście zmiana jest przedstawiana jako element chlubnych założeń zmierzających do większego bezpieczeństwa na rynku pracy. Złośliwi jednak, chyba nie bez racji, zwracają uwagę na to, że poszczególne państwa Unii mogą z tego odnieść dość konkretne korzyści, szczególnie jedno duże państwo, tuż obok. Zmiana podniesie koszty pracy w Polsce, ograniczając atrakcyjność naszego rynku, a zarazem uderzy w wiele małych przedsiębiorstw.
Sprawa od pewnego czasu narastała, zbliżała się coraz większymi krokami, cień upiora na ścianie stawał się coraz większy. Niestety, tylko małe, bardzo małe jeszcze dzieci wierzą, że jak na coś nie będą patrzeć, to tego nie będzie. Można zajmować opinię publiczną innymi rzeczami, kogoś znowu wsadzić, ale upiór nie zniknie. Nie jest to jeden z problemów z gatunku takich, które rozwiązuje przekonanie, że “do bańki informacyjnej naszych to nie dotrze”. Dotrze, bo tego się nie da nie zauważyć. Nie da się nie zauważyć ozusowania umów. Nie da się nie zauważyć potężnego strzału finansowego dla setek tysięcy osób wykonujących rozmaite zlecenia i dodatkowych kosztów dla zlecających im je firm. W dodatku – i tu kluczowy problem polityczny – jest to w większości elektorat dzisiejszej władzy, czyli owi młodzi, wykształceni, z dużych miast. W tym choćby dorabiający studenci, ale też artyści i niektórzy, jak to się ich dziś nazywa, “specjaliści”. Czy i to przełkną?