Premier Tusk zapowiedział powszechne szkolenia wojskowe. Generał Waldemar Skrzypczak wskazuje, że przeszkolenie obywateli nie oznacza, że wykażą wolę do walki. Na poparcie swych słów wskazuje przykład Ukrainy: – W momencie rozpoczęcia się rosyjskiej inwazji, do armii zgłosiło się około 60 procent przeszkolonych przed wojną. Pozostali brali pieniądze za szkolenia, ale nie stawili się – mówi generał w rozmowie z Biznes Alert.
Premier Donald Tusk zapowiedział szkolenie wojskowe dla obywateli, którego szczegóły mają być znane do końca roku. W poniedziałek resort obrony narodowej przekazał, że będą one powszechne, ale dobrowolne. Niuanse szkolenia cywili i wyzwania stojące przed tym projektem, w rozmowie z Biznes Alert, komentuje generał broni, w stanie spoczynku, Waldemar Skrzypczak.
– Kluczowy jest zakres szkolenia. Czy Polska chce przeszkolić wszystkich z użycia broni? Nie uważam, by było to potrzebne. Nie każdy pójdzie na wojnę, i nie każdy musi na niej ryzykować życie. Konflikt zbrojny pochłania ogromne ilości ofiar. Mówienie o tym, że wszyscy muszą wziąć karabin i brać w niej udział to skazanie narodu na samozagładę. Armia zawodowa i rezerwowa mają walczyć o obronę ojczyzny. A rdzeń Polaków ma przetrwać wojnę by zapewnić kontynuację narodu – opiniuje generał Skrzypczak.
Oficer wskazuje, że problemem jest potencjalne traktowanie pieniędzy jako motywatora.
– Do tej pory polskie społeczeństwo było postrzegane jako ideowe, zmobilizowane do obrony ojczyzny. Zakładano, że nie będzie problemu z ochotnikami. Spójrzmy jednak jaki jest jeden z motywatorów dobrowolnej służby wojskowej, minimum sześć tysięcy złotych brutto – mówi.
Przeszkolenie nie gwarantuje odpowiedniej postawy
Zdaniem rozmówcy Biznes Alert taka praktyka jest skuteczna w momencie pokoju. Jednak nie wszyscy, którzy przeszli szkolenie będą chcieli walczyć w obronie ojczyzny.
– Obrazuje to przykład Ukrainy. W momencie rozpoczęcia się rosyjskiej inwazji, do armii zgłosiło się około 60 procent przeszkolonych przed wojną. Pozostali brali pieniądze za szkolenia, ale nie stawili się – przytacza przykład Waldemar Skrzypczak.
– Uważam, że powinien to być program dedykowany, dla tych, którzy gwarantują, że w momencie wojny stawią się na wezwanie. Należy pamiętać, że samo przeprowadzenie szkolenia generuje koszty. Tym samym osoba, która odbyła szkolenie powinna zobowiązać się do wstąpienia do armii w razie potrzeby – mówi rozmówca Biznes Alert.
Wskazuje na ryzyko, że po wybuchu wojny osoby po takowym szkoleniu mogą unikać służby np. ukrywając się lub wyjeżdżając za granicę.

Niuanse szkolenia
– W kwestii infrastruktury i zaplecza, to trzeba pamiętać, że takiego programu nie przeprowadza się w rok czy dwa, to wieloletni proces – mówi generał.
Zauważa, że nie chodzi tylko przeszkolenie żołnierzy, ale utrzymanie ich w odpowiedniej kondycji przez cykliczne szkolenia.
– Państwo powinno zbudować system, który zarówno zobowiąże pracodawcę do zaakceptowania szkolenia pracownika, ale i go do tego zachęci. Nie chodzi o to by Polska płaciła mu pieniądze, jednak można wypracować mechanizmy gospodarcze np. w postaci ulg podatkowych – mówi generał.
Zauważa, że pracodawca nie będzie mógł zamknąć np. fabryki, gdy istotna część jego personelu uda się na szkolenie. Zamiast tego opracowane rozwiązania powinny pozwolić na wkomponowanie szkolenia pracowników w funkcjonowanie zakładu.
Generał zauważa, że osoby po przeszkoleniu wojskowym, mogą nie tylko służyć jako żołnierze w trakcie konfliktu zbrojnego, ale i zostać wpięte w system obrony cywilnej.
Wielka trójca obronności: wojsko, samorządy i pracodawcy
– Pewnym rozwiązaniem, które może wykorzystać rząd, są regionalne zgrupowania. Nazwijmy to przykładowo Legionem Podlaskim. Struktury wojskowe, wspólnie z samorządami i pracodawcami organizowałyby zgrupowanie, które byłoby czasowe, i podczas którego kolejni obywatele szkoliliby się – mówi generał.
Waldemar Skrzypczak podkreśla, że cała procedura wymaga doprecyzowania, jednak jego zdaniem takie rozwiązanie mogłoby zadziałać.
– Taka formuła nie tylko przeszkoli ludzi do służby w wojsku, zwłaszcza na danym terenie, ale i ewentualnie umożliwi ich wpięcie w system obrony cywilnej. Dodatkowo samorządy będą wiedziały jakim potencjałem dysponują. Musi jednak zaistnieć ścisła ewidencja i współpraca z pracodawcami. Jeżeli system będzie klarowny, będą współpracować – wyjaśnia oficer.
– Obecnie samorządy są opuszczone. Nie tylko w kontekście szkolenia wojskowego, ale i obrony cywilnej. Miewają jednego pracownika na wielotysięczną gminę. To nie zadziała. Klarowny system szkoleń pozwoliłby wesprzeć samorządy – mówi Waldemar Skrzypczak.
– Wracając jednak do systemu szkoleń, to jako wiodący komponent wśród tych trzech podmiotów: wojsko, samorządy i pracodawcy, widziałbym oczywiście Siły Zbrojne – zaznacza na zakończenie generał Waldemar Skrzypczak.
Rozmawiał Marcin Karwowski
Wiceszef MON: chcemy, by każdy miał możliwość przejścia przeszkolenia wojskowego w różnych formach