Wyobraź sobie, że masz kluczyk do czegoś, co z pozoru jest zwykłym, nieco przykrótkim hatchbackiem, który idealnie wtapia się w tłum na parkingu pod Lidlem. Ale w piątkowy wieczór przekręcasz kluczyk i czujesz napięcie, jakbyś właśnie otworzył laboratorium doktora Jekylla przed kolejną próbą oddzielenia dobra od zła. Wtedy zaczyna się jazda!
BMW xDrive M135 F70 to najmocniejszy model w gamie BMW Serii 1. Na co dzień wzór niemieckiej solidności. Wsiadasz, wszystko jest na swoim miejscu: fotel obejmuje cię jak stary przyjaciel, kierownica leży w dłoniach idealnie, a obsługa jest tak logiczna, że nawet najbardziej zblazowany użytkownik iPhone’a nie znajdzie powodu do narzekań. W trybie Comfort suniesz sobie przez miasto, silnik mruczy dyskretnie, zawieszenie wybiera nierówności, a ty czujesz się jak szanowany doktor Jekyll – nienagannie ubrany, powściągliwy, gotowy na spotkanie z zarządem.
W środku jest wystarczająco elegancko, by nie czuć się jak w tanim hot-hatchu, ale nie na tyle ekstrawagancko, by ktoś podejrzewał, że masz coś do ukrycia. Praktyczność? Pięciodrzwiowe nadwozie, przyzwoity bagażnik, a na tylnej kanapie zmieści się nawet teściowa. I choć konkurenci mają tu i ówdzie więcej miejsca, to przecież nie o to w tym aucie chodzi.
M czai się pod maską
Ale gdy w piątkowy wieczór, zamiast pójść na imprezę do sąsiada, postanowisz do niego wsiąść, lekko docisnąć gaz i przełączyć na Sport… Wtedy pojawia się Mr Hyde. Z napędu xDrive i silnika 2.0 turbo wyłania się bestia – 300 koni mechanicznych, które z radością wyrywają się do przodu.
To nie jest już ten sam grzeczny hatchback – to samochód, który na zakrętach potrafi zaskoczyć, jak Hyde na nocnym spacerze po Londynie.
Właśnie ta dwoistość sprawia, że M135 F70 jest fascynujące. Na co dzień – samochód kulturalny, wygodny, do bólu racjonalny. Ale gdy nadchodzi odpowiedni moment, wystarczy jedno kliknięcie, by pokazał swoje prawdziwe, nieokiełznane oblicze. Jazda bokiem? Proszę bardzo. Dźwięk silnika, który przyprawia o gęsią skórkę? Oczywiście. I to pełnoprawne „M” (czyli legendarna, mechaniczna szpera od BMW) daje więcej frajdy niż wszystkie hot-hatche razem wzięte na rynku.
Więcej i dalej
BMW M135 to motoryzacyjna wersja opowieści Roberta Stevensona. Za dnia – szanowany obywatel, nie budzący podejrzeń. W nocy – bestia, która nie zna granic. Tak jak doktor Jekyll próbował utrzymać pozory, tak kierowca M135 może przez większość czasu być przykładnym uczestnikiem ruchu. Ale wystarczy chwila słabości, by na powierzchnię wypłynął Hyde – nieobliczalny, brutalny i uzależniający.
Szczerze mówiąc, strasznie łatwo się w nim zapomnieć. Trzeba bardzo uważać, bo wyjeżdżając w piątkowy wieczór spod domu w Warszawie, można „nagle” wylądować gdzieś w Świętokrzyskiem.
Ta dualność BMW xDrive M135 F70 jest – jak w książce Stevensona – zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Jekyll nie potrafił już panować nad swoim alter ego, a właściciel M135 musi liczyć się z tym, że pokusa wciśnięcia gazu do podłogi będzie powracać. I choć BMW nie kończy tak tragicznie jak literacki bohater, to jednak każda jazda może zostawić ślad na psychice – raz zasmakujesz tej mocy, już zawsze będziesz chciał więcej i dalej.
Jesteś potworem
BMW M135 to samochód o dwóch twarzach. Z jednej strony – praktyczny, komfortowy i dyskretny. Z drugiej – dziki, nieprzewidywalny i piekielnie szybki. To idealny wybór dla tych, którzy chcą mieć w garażu zarówno doktora Jekylla, jak i pana Hyde’a. I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie chciałby czasem stać się potworem.
BA/WS