Mimo intensywnego rozwoju krajowego przemysłu zbrojeniowego, Ukraina wciąż nie jest w stanie samodzielnie zaspokoić zapotrzebowania własnej armii na amunicję kalibru 155 mm. Przeszkodą są nie tylko kwestie technologiczne i logistyczne, lecz także niespójne przepisy prawne oraz ostrożność urzędników odpowiedzialnych za zakupy.
W ciągu trzech lat pełnoskalowej wojny Ukraina dokonała znaczącego przełomu w zakresie produkcji artylerii. Od pojedynczych prototypów haubic samobieżnych kal. 155 mm (model „Bogdana”) kraj przeszedł do ich seryjnej produkcji i regularnych dostaw na front. W ostatnich miesiącach do sił zbrojnych trafiają również wersje holowane. Ten sukces w zakresie systemów artyleryjskich nie przełożył się jednak na pełną niezależność w dostawach amunicji.
Zachodni partnerzy – przede wszystkim Stany Zjednoczone i państwa Unii Europejskiej – dostarczają Ukrainie pociski w standardzie NATO, lecz ich dostępność jest ograniczona. Dlatego w 2024 roku Ukraina rozpoczęła próby uruchomienia własnej produkcji amunicji kal. 155 mm. Na razie bez efektu skali, którego oczekiwały władze i armia.
Własna produkcja, cudze komponenty
W kraju działa obecnie kilka państwowych i prywatnych przedsiębiorstw, które uzyskały kontrakty na produkcję tej amunicji. Jedna z firm – według źródeł – opracowała autorski projekt pocisku, inne skorzystały z zagranicznych wzorów i uzyskały odpowiednie licencje. Kilka linii produkcyjnych zostało uruchomionych, lecz tylko jedna osiągnęła poziom około 10 tysięcy sztuk rocznie. Tymczasem potrzeby sił zbrojnych liczone są w setkach tysięcy.
Najbardziej ambitnym projektem była inicjatywa firmy Ukraińska Bronetechnika (UB), która we współpracy z czeską Czechoslovak Group (CSG) planowała produkcję pięciu typów amunicji NATO, w tym kalibru 155 mm. CSG zapewniła dokumentację i dostęp do kluczowych komponentów, natomiast UB zainwestowała w krajową infrastrukturę produkcyjną. Zgodnie z założeniami, od 55 do 70 procent wartości każdego pocisku miało pozostawać w Ukrainie.
Państwo wstrzymuje produkcję
Pomimo gotowości zakładów, państwo zakontraktowało jedynie niewielką część projektu – dotyczącą importu komponentów z Czech. Środków na uruchomienie masowej produkcji w Ukrainie zabrakło. – W tym roku nie spodziewamy się ukraińskich pocisków z tego projektu – przyznał Arsen Żumadiłow, dyrektor Agencji Zakupów Obronnych.
Problemem nie jest brak technologii ani zaufania do producentów, lecz ograniczenia systemu prawnego. Obowiązujące przepisy zmuszają urzędników do wybierania ofert najtańszych – nawet jeśli nie wspierają one lokalnej gospodarki, nie gwarantują niezawodności i nie budują suwerenności przemysłowej. Wprowadzona pod koniec 2023 roku regulacja nr 1504 „Broń zwycięstwa” wciąż nie została wdrożona w praktyce.
Rynek sprzedawcy, nie kupującego
Zarówno przedstawiciele ukraińskich firm, jak i urzędnicy wskazują, że system zakupów publicznych działa według logiki rynku konsumenckiego, a nie przemysłu obronnego. W warunkach wojennych to sprzedawca dyktuje warunki, a zdolność do produkcji własnej staje się przewagą strategiczną. Tymczasem część ukraińskich fabryk stoi niewykorzystana, mimo że mogłaby funkcjonować na pełnych obrotach.
Dla zachodnich koncernów, takich jak CSG czy niemiecki Rheinmetall (który wspólnie z Ukroboronpromem buduje fabrykę w Ukrainie), kraj ten jest rynkiem przyszłości. Dla samej Ukrainy – to kwestia przetrwania. Dlatego pytanie nie brzmi już „czy”, lecz „kiedy” państwo znajdzie sposób, by realnie wspierać lokalnych producentów. Od tego może zależeć nie tylko przebieg wojny, lecz także przyszłość ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego.
Polska zwiększa własną produkcję amunicji kal. 155 mm
Polska także intensyfikuje działania zmierzające do uniezależnienia się od importu amunicji artyleryjskiej w standardzie NATO. Kluczową rolę w tym procesie odgrywa spółka Mesko z Grupy PGZ, która już produkuje pierwsze partie tego typu pocisków, a do 2027 roku planuje zwiększyć moce produkcyjne do około 150 tys. sztuk rocznie.

Równolegle trwa budowa linii produkcyjnej ładunków modularnych w zakładach w Pionkach. Rząd przeznaczył na ten cel około 3 miliardy złotych, a dodatkowe 2,4 miliarda złotych ma trafić do PGZ w ramach wnioskowanego dofinansowania. W 2024 roku zawarto również umowę ramową na dostawy 300 tysięcy pocisków kal. 155 mm dla polskich Sił Zbrojnych.
Polska rozwija również prototyp własnego pocisku we współpracy Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia z firmą PGO. Testy mają zakończyć się do 2026 roku. Dodatkowo prowadzone są rozmowy o transferze technologii z partnerami zagranicznymi, w tym z tureckim koncernem MKE. Te działania wpisują się w szersze cele NATO – osiągnięcie zdolności do produkcji 2 milionów sztuk amunicji 155 mm rocznie do końca 2025 roku.
Dlaczego pociski 155 mm są tak ważne?
Pociski artyleryjskie kalibru 155 mm odgrywają kluczową rolę na współczesnym froncie w Ukrainie, stając się fundamentem zarówno skutecznej obrony, jak i ofensywy sił zbrojnych tego kraju. Kaliber ten, będący standardem w armiach NATO, stał się osią transformacji ukraińskiej artylerii po 2022 roku. Haubice takie jak amerykańskie M777, francuskie CAESAR-y, niemieckie PzH 2000, polskie Kraby czy ukraińskie Bogdany zostały zaprojektowane właśnie z myślą o tej amunicji.
Pociski 155 mm oferują nie tylko dużą siłę rażenia, lecz także zasięg od 30 do nawet 50 kilometrów w przypadku wersji kierowanych, co umożliwia skuteczne niszczenie celów głęboko w ugrupowaniu przeciwnika. Dzięki kompatybilności z nowoczesnymi systemami naprowadzania (np. GPS), są znacznie bardziej precyzyjne niż postsowieckie odpowiedniki kal. 152 mm. W warunkach wojny pozycyjnej – jak ta tocząca się w Donbasie – artyleria odpowiada za 70–80 proc. strat zadawanych przeciwnikowi. Brak pocisków tego typu może więc bezpośrednio wpłynąć na zdolność prowadzenia działań bojowych, a tym samym na przebieg całego konfliktu. Dlatego produkcja amunicji kal. 155 mm, zarówno w Ukrainie, jak i w Europie, stała się priorytetem nie tylko wojskowym, ale również strategiczno-politycznym.
Mezha / Biznes Alert / Hanna Czarnecka