Parlament zakończył prace nad „rządowym” projektem ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych. Opozycja głosowała wczoraj za odrzuceniem poprawek zaproponowanych przez koalicyjną większość w Senacie, jeszcze bardziej liberalizujących przepisy odległościowe. Przegrała. Co z ustawą zrobi nowy prezydent Karol Nawrocki?
Po czterech miesiącach parlamentarne prace nad rządowym projektem ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych dobiegły wreszcie końca. Projekt, przygotowany przez ministerstwo klimatu i środowiska przewidywał zmniejszenie minimalnej odległości nowo montowanych turbin od zabudowań mieszkalnych i funkcji mieszanej do 500 m z 700 m, co przewidują obowiązujące od ponad dwóch lat przepisy, a więc przyjęte jeszcze za rządów PiS. Ich liberalizacja miała dać impuls przyśpieszający inwestycje w farmy wiatrowe, by nawet podwoić ich moc zainstalowaną do 20 GW na koniec tej dekady.
Liberalizacja potrzebna, ale nie tak szybko
Na koniec maja, według danych Agencji Rynku Energii moc zainstalowana w lądowej energetyce wiatrowej wynosiła 10,3 GW. W ciągu pięciu miesięcy turbiny wyprodukowały blisko 10 TWh energii, o 13,2 procent mniej niż tym samym okresie rok wcześniej, głównie ze względu na wyjątkowo słabą wietrzność w pierwszym kwartale 2025 roku. Stanowiło to 44,2 procent energii dostarczonej do systemu przez OZE do końca maja, i 13,4 wyprodukowanej przez wszystkie źródła.
– Ustawa w pierwotnej rządowej wersji, zmniejszająca minimalną odległość turbin od zabudować do 500 m mogłaby być korzystna dla branży, i polskiej gospodarki. My też początkowo proponowaliśmy dwa lata temu takie rozwiązanie. Z zastrzeżeniem, że obecnie w systemie mamy wystarczającą, a nawet nadmiarową moc OZE. Jej dalsze dynamiczne zwiększanie mogłoby zagrozić bezpieczeństwu systemu elektroenergetycznemu, co bez zbudowania mocnej stabilnej podstawy w postaci elektrowni jądrowej, czy jednostek gazowych może grozić blackoutami, jak ostatnio w Hiszpanii. Na co potrzeba kilka, a nawet kilkanaście lat – komentuje Anna Trzeciakowska-Łukaszewska, m.in. była minister klimatu i środowiska w rządzie Prawa i Sprawiedliwości.
Moc OZE stanowi już 48,1 procent mocy zainstalowanej wszystkich źródeł energii w systemie elektroenergetycznym w Polsce. Dwa lata temu było to 39,3 procent.
Daleko idące poprawki zgłoszone w Senacie
Ministerstwo klimatu i środowiska, które ponad rok pracowało nad projektem zaproponowało ustalenie na 500 metrów odległości turbin od obszarów Natura 2000, od parków narodowych na 1500 metrów oraz od dróg krajowych na 1h (wysokości elektrowni). Miał być to efekt konsensusu pomiędzy postulatami branży, a oczekiwaniami społecznymi. Liberalizacja przepisów miała przełożyć się na dodatkowe zwiększenie mocy instalacji onshore wind o 6 GW, co oznaczałoby o dodatkowe inwestycje rzędu 50 miliardów złotych.
Wszystkie te ograniczenia zniesiono podczas prac nad projektem w Senacie, poprawkami zaproponowanymi senatora Sebastiana Gawłowskiego z Koalicji Obywatelskiej, i przegłosowanymi przez senacką większość. Izba wyższa parlamentu poparła również poprawkę Waldemara Pawlaka wykreślającą z rządowego projektu przepisy wprowadzające bezwzględny zakaz lokalizowania elektrowni wiatrowych na obszarach MCTR (strefa kontrolowana lotniska wojskowego) i MRT (trasa lotnictwa wojskowego), zajmujących łącznie odpowiednio 3,5 i 11,5 procent powierzchni Polski.
– Senatorowie Stanisław Gawłowski i Waldemar Pawlak zgłaszając tak daleko idące poprawki, według mnie reprezentują lobby inwestorów z branży onshore wind, to oczywiste. Zaznaczam, że nie chodzi mi o zmniejszenie ustawowej bariery ochronnej wokół obszarów Natura 2000 czy parków narodowych, choć to z powodów środowiskowych jest bulwersujące – uważa Anna Trzeciakowska-Łukaszewska.
Według niej, przeniesienie decyzji o lokalizacji farm na RDOŚ spowoduje, zamiast ochrony ustawowej, spowoduje, że nawet odmowne decyzje będą wzruszalne przez sądy. – Będziemy mieli więc wiatraki nie tylko przy parkach krajobrazowych, jak obecnie, ale również przy szczególnie wartościowych parkach narodowych – dodaje.
Co ma zrobić prezydent Nawrocki z ustawą?
Wczorajsze głosowania nad liberalizacją przepisów poszły bardzo sprawnie, bo rozpoczęły się o 15:54:04 i skończyły się o 16:01:23. Nie brał w nich udziału premier Donald Tusk, ale też Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwość i były premier Mateusz Morawiecki, też z PiS. Uchwalenie fundamentalnych zmian, które miałyby przyśpieszyć rozwój energetyki wiatrowej w Polsce jak widać zajęło nieco ponad 7 minut. Choć cyfra siedem jest w wielu mitologiach i religiach symbolem szczęścia, jednak wszystko wskazuje, że finał prac nad ustawą nie będzie tak dobry branży, choćby z powodów bezpieczeństwa.
– Rekomendowałabym prezydentowi elektowi Karolowi Nawrockiemu niepodpisywanie tej ustawy. Poprawki zgłoszone przez obu senatorów, przegłosowane wczoraj przez większość sejmową obecnej koalicji pozwalają bowiem na budowanie turbin wiatrowych w zbyt bliskiej odległości od krytycznej infrastruktury elektroenergetycznej, co stanowi duże potencjalne zagrożenie dla stabilności systemu, w razie awarii i uszkodzenia sieci wysokich napięć – wyjaśnia była minister klimatu i środowiska, a wcześniej pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej.
Co więcej, według Anny Trzeciakowskiej-Łukaszewskiej, dużo bardziej nieodpowiedzialne jest umożliwienie lokowania farm wiatrowych w pobliżu lotnisk wojskowych. – To stanowi bezpośrednie zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa narodowego w obliczu wojny na Ukrainie, i agresywnej polityki putinowskiej Rosji, która może w najbliższych latach też próbować zaatakować także nasz kraj – dodaje.
Liberalizacji przepisów odległościowych na pewno nie pomoże to, że ich twarzą jest senator Sebastian Gawłowski, skazany niedawno wyrokiem sądu okręgowego w Szczecinie na 5 lat więzienia za korupcję, za pomaganie przy inwestycjach melioracyjnych. Oczywiście nieprawomocnym, ale prezydent Karol Nawrocki raczej go nie ułaskawi. Ustawa wiatrakowa mrozi ceny prądu do końca 2025 roku dla odbiorców indywidualnych, co miało legislacyjną (i moralną) pułapką na prezydenta Andrzeja Dudę. Jego następca, dzisiaj zaprzysiężony, raczej się na nią nie złapie.
Tomasz Brzeziński







