– Zanim ktokolwiek z inwestorów czy wykonawców, którzy pracują w ramach procedury „zaprojektuj i wybuduj” dostanie pozwolenie na realizację inwestycji czy pozwolenia na budowę, musi uzyskać decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach. Wiedza o tym, w jakim trybie można tego dokonać oraz dlaczego taka decyzja zawiera nieraz całkiem absurdalne zapisy, jest niewielka – mówi Grzegorz Chocian, prezes Fundacji Konstruktywnej Ekologii Ecoprobono.
Chocian tłumaczy dalej, że zaczyna się od błędu planowania. Przeznacza się bowiem zbyt mało czasu i środków na to by rozpoznać ewentualne przeszkody uniemożliwiające uzyskanie tej decyzji. – By jak najszybciej ją uzyskać najczęściej dopycha się kolanem konieczne procedury. A następnie pojawiają się protesty ekologów, którzy wiszą na drzewach czy kominach, by wykrzyczeć, że dana inwestycja im się nie podoba. Czasem rzeczywiście mają rację. Bowiem w procesie planowania inwestycji zapominamy o podstawowych elementach zbadania stanu towarzyszącego jej środowiska.
W dodatku – daje dalej przykład szef Ecoprobono – z powodu najniższej ceny, np. na Podkarpaciu w sierpniu wygrywa oferta na badanie przez rok terenu o pow. prawie 9 tys. ha w obszarze Natura 2000, obejmującego kilkadziesiąt gatunków zwierząt, za cenę 25 tys. zł. – To wychodzi zalewie 0,3 zł za jeden gatunek na 1 ha. A takie badania robi się po to by wpisać w opinię środowiskową, jakie są zakazy dla tego terenu i z jakimi zakazami i nakazami musi się liczyć inwestor. Później może okazać się, że za te 30 groszy na hektar dokonuje się teoretycznie absurdalnych nakazów, a inwestorowi pozostaje budować przejścia dla zwierząt za dziesiątki milionów zł. Pojawia się więc tu pierwszy błąd, że nie mamy wiedzy o stanie środowiska, a środki publiczne przeznaczane na to są bardzo małe – tłumaczy Chocian.
Zwraca uwagę na fakt, że gdy generalni wykonawcy starują w przetargu popełniają ten sam błąd. Bo niedoszacowują ani budżetu, ani czasu na przeprowadzenie koniecznych badań środowiskowych.
W opinii Chociana takie badania powinny trwać dwa lata. – Dlaczego tego się nie zmienia? – pyta szef Ecorpobono. – Bowiem każdy zespół firmy wykonawczej integruje fachowców, free-lancerów, którzy chcą zbadać obszar przyszłej inwestycji. I każdy to robi swoją metodą. Kiedy już naprawdę wszyscy się napracują i wykażą wiedzą i doświadczeniem, na końcu przychodzi ktoś mądrzejszy i oświadcza, ze zastosowana metoda badań była zła, zaś jego jest lepsza. Dochodzi w ten sposób do konfliktów i zatrudnianiem kancelarii prawnych. A przecież chodzi o to by rozwiązać problem.
Jak go rozwiązali Czesi? – pyta dalej Chocian. – Otóż przeznaczyli bardzo duże pieniądze z budżetu państwa, jeszcze w okresie przed wstąpieniem do Unii Europejskiej i zbadali dzięki temu cały kraj. Dlatego posiadają cyfrowe, bardzo szczegółowe mapy zasobów przyrodniczych kraju, które aktualizują co roku. U nich nikt nie podważa treści tych map, jedynie inwestor uzyskuje dowody, w jaki sposób jego inwestycja będzie negatywnie/neutralnie/pozytywnie oddziaływać na środowisko.
– Gdybyśmy poszli tą drogą, to inwestorzy i wykonawcy oszczędziliby od roku do dwóch lat w swoich procedurach inwestycyjnych – tłumaczy Chocian. – A jednocześnie uniknęli wielu konfliktów społecznych. Nawet, gdyby się one pojawiały, to bardzo łatwo byłoby go pokonać. Bowiem dzięki mapom wszelkie zarzuty da się łatwo empirycznie zbadać. Wszelkie opinie daje się wyrazić empirycznie, liczbowo.
Tymczasem – według Chociana – w Polsce nie mamy żadnych precyzyjnych normatywów dla Natury 2000. Te, które istnieją, wyrażone są na tyle ogólnie, że można je dowolnie interpretować. Np. żyje u nas gatunek ptaków dubelt (z rodziny bekasów). Jest on w Polsce chroniony. I z tego powodu bardzo wielu dróg nie można u nas zbudować, bo jego siedliska są – z punktu widzenia inwestora – niefortunnie zlokalizowane.
– Ale nasi politycy nie zadbali o to co na Malcie, Cyprze, we Francji czy we Włoszech, które to kraje, wynegocjowaną z UE derogacją, wykluczyły ten gatunek spod ochrony. A my go chronimy. Po czym dubelty, które na jesień odlatują do RPA, są po drodze wystrzeliwane i zjadane. Pytanie brzmi: czy Polska jest „kurnikiem” dla krajów południowoeuropejskich – miejscem hodowli żywności dla nich? – pyta dalej Chocian.
I konkluduje: – są to sprawy absurdalne – ludzie to widzą, protestują. Z drugiej strony sami niedoszacowujemy czasu na te badania. Gdybyśmy to zrobili, zaoszczędzilibyśmy sobie wielu problemów.