icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Olszewski: Nowy rząd i stara żaba, czyli przyszłość węgla w Polsce

KOMENTARZ

Michał Olszewski

Heinrich Boell Stiftung

Pierwsze miesiące po wyborach w Polsce pokazują, że nowa władza będzie odwlekać trudne decyzje w polskim górnictwie. Cenę za zaniechania może zapłacić energetyka odnawialna.

Premier Beata Szydło ma nieprzeniknioną twarz i spokojny, jakby nieco nieobecny uśmiech. Również wtedy, kiedy występuje przed górnikami. Ci, wiadomo, chcieliby wiedzieć, jak będzie wyglądała przyszłość polskiego węgla. Lub inaczej, chcieliby wiążących zapewnień, że przyszłość rysuje się w jasnych kolorach. Takie zapewnienia otrzymali. 22 lutego pani premier oznajmiła, że węgiel pozostanie filarem polskiego miksu energetycznego, a zmiany w górnictwie, choć nieuniknione, będą „racjonalne”. Można więc domniemywać, że rząd zrobi wszystko, by problem górnictwa odsuwać w czasie i górniczej żaby nie połykać. Jest to strategia społecznie słuszna, choć dla polskiej energetyki i gospodarki w ogóle zabójcza. Słuszna, ponieważ utrzymuje spokój na Górnym Śląsku. Zabójcza, ponieważ na dłuższą metę pogłębia kłopoty górnictwa, energetyki i całego kraju.

Jak to możliwe, skoro od 1989 polskie górnictwo jest polem nieustannych reform i zmian? Zatrudnienie w porównaniu z rokiem 1990 zmniejszyło się z blisko 400 tysięcy osób do ponad 90 tysięcy osób. W tym samym czasie wydobycie spadło ponad dwukrotnie, a wydajność wzrosła o ok. 30 proc. Nie sposób więc powiedzieć, że branża pozostaje w tym samym kształcie, co 25 lat temu. Mimo to straty w polskim górnictwie są bardzo wysokie – tylko w ubiegłym roku górnictwo przyniosło blisko 2 mld zł straty netto. Wydobywamy surowiec, który nie jest konkurencyjny wobec węgla z RPA, Australii czy syberyjskich kopalń. W związku z tym od lat każdej zimy media przynoszą te same informacje: na hałdach piętrzą się miliony ton niesprzedanego surowca; spółki węglowe liczą straty; sytuację ratują kontrakty długoterminowe z sektorem energetycznym; związkowcy protestują przeciwko zamykaniu kopalń, politycy uspokajają, że zamykania kopalń nie będzie. Do tej litanii warto dodać jeszcze jeden element, pokazujący, jaka jest cena istnienia górnictwa węgla kamiennego w obecnym kształcie: każdego roku polskie kopalnie sprzedają ok. 800 tys. ton odpadów węglowych, które powinny trafiać do specjalistycznych instalacji, gdzie byłyby spalane bez szkody dla środowiska. Ze względu na cenę trafiają jednak głównie do domowych pieców, czego efektem są chmury toksycznego smogu nad polskimi wioskami i miastami.

Konieczność utrzymania status quo polskiej energetyki sprawia, że bardziej zrozumiały staje się brak determinacji polskiego rządu w sprawie energetyki odnawialnej. Nie ma w tym  zresztą nic wyjątkowego: podobną niechęć widać było w działaniach poprzedniego rządu. Dla polskich polityków, niezależnie od światopoglądu, odnawialne źródła energii są dzieckiem niechcianym. Podczas gdy na świecie zainteresowanie OZE gwałtownie rośnie, a ceny instalacji spadają, w Polsce utrzymuje się przekonanie, że jest to pomysł szkodliwy, niemiecki (czyli nieprzystający do polskich realiów), obliczony na pognębienie polskiej energetyki. Ten brak determinacji widać na przykład w podejściu rządu do energetyki obywatelskiej – rząd przesunął właśnie wprowadzenie taryf gwarantowanych dla drobnych wytwórców o pół roku. Jeszcze dobitniejszym przykładem jest zamieszanie wokół polskiej energetyki wiatrowej: grupa posłów PiS napisała projekt ustawy, który zakłada, że nowy wiatrak musi znajdować się w odległości nie mniejszej niż 10-krotność jego wysokości od najbliższych zabudowań. Ten sam dystans musi zostać zachowany w przypadku inwestycji w pobliżu rezerwatów, parków narodowych i obszarów NATURA 2000. Branża wiatrowa alarmuje, że w kraju tak gęsto zaludnionym jak Polska oznacza to praktyczne zahamowanie rozwoju tej gałęzi energetyki.

Ta niechęć nie obejmuje jednego obszaru: geotermii. Mimo że znacznie droższa niż energetyka wiatrowa, cieszy się specjalną estymą nowej władzy. Geotermia ma w Polsce wybitny walor polityczny, ponieważ zabiega o nią o. Tadeusz Rydzyk, redemptorysta, właściciel księstwa, na które składają się katolickie radio, telewizja oraz uczelnia. Rydzyk jest zwolennikiem geotermii, ponieważ widzi w niej źródło ogrzewania. PiS zaś widzi w Rydzyku partnera, któremu należy ułatwić działanie w zamian za maksymalną przychylność.

Mówiąc o gordyjskim węźle energetycznym, w jaki zaplątała się Polska, trudno uniknąć porównania historycznego: w XVI wieku Rzeczpospolita budowała swoją potęgę na zbożu. Trafiało ono do portu w Gdańsku, a potem płynęło na zachód, na przykład do Holandii. Polska zmieniła się w europejskie mocarstwo, tyle tylko, że popyt na zboże w końcu zaczął maleć, w końcu niknąc prawie zupełnie.  Kraj nie był na to przygotowany, swoją szansę rozwojową przespał i przejadł.

Podobnie dzieje się z węglem.

Źródło: Heinrich Boell Stiftung

KOMENTARZ

Michał Olszewski

Heinrich Boell Stiftung

Pierwsze miesiące po wyborach w Polsce pokazują, że nowa władza będzie odwlekać trudne decyzje w polskim górnictwie. Cenę za zaniechania może zapłacić energetyka odnawialna.

Premier Beata Szydło ma nieprzeniknioną twarz i spokojny, jakby nieco nieobecny uśmiech. Również wtedy, kiedy występuje przed górnikami. Ci, wiadomo, chcieliby wiedzieć, jak będzie wyglądała przyszłość polskiego węgla. Lub inaczej, chcieliby wiążących zapewnień, że przyszłość rysuje się w jasnych kolorach. Takie zapewnienia otrzymali. 22 lutego pani premier oznajmiła, że węgiel pozostanie filarem polskiego miksu energetycznego, a zmiany w górnictwie, choć nieuniknione, będą „racjonalne”. Można więc domniemywać, że rząd zrobi wszystko, by problem górnictwa odsuwać w czasie i górniczej żaby nie połykać. Jest to strategia społecznie słuszna, choć dla polskiej energetyki i gospodarki w ogóle zabójcza. Słuszna, ponieważ utrzymuje spokój na Górnym Śląsku. Zabójcza, ponieważ na dłuższą metę pogłębia kłopoty górnictwa, energetyki i całego kraju.

Jak to możliwe, skoro od 1989 polskie górnictwo jest polem nieustannych reform i zmian? Zatrudnienie w porównaniu z rokiem 1990 zmniejszyło się z blisko 400 tysięcy osób do ponad 90 tysięcy osób. W tym samym czasie wydobycie spadło ponad dwukrotnie, a wydajność wzrosła o ok. 30 proc. Nie sposób więc powiedzieć, że branża pozostaje w tym samym kształcie, co 25 lat temu. Mimo to straty w polskim górnictwie są bardzo wysokie – tylko w ubiegłym roku górnictwo przyniosło blisko 2 mld zł straty netto. Wydobywamy surowiec, który nie jest konkurencyjny wobec węgla z RPA, Australii czy syberyjskich kopalń. W związku z tym od lat każdej zimy media przynoszą te same informacje: na hałdach piętrzą się miliony ton niesprzedanego surowca; spółki węglowe liczą straty; sytuację ratują kontrakty długoterminowe z sektorem energetycznym; związkowcy protestują przeciwko zamykaniu kopalń, politycy uspokajają, że zamykania kopalń nie będzie. Do tej litanii warto dodać jeszcze jeden element, pokazujący, jaka jest cena istnienia górnictwa węgla kamiennego w obecnym kształcie: każdego roku polskie kopalnie sprzedają ok. 800 tys. ton odpadów węglowych, które powinny trafiać do specjalistycznych instalacji, gdzie byłyby spalane bez szkody dla środowiska. Ze względu na cenę trafiają jednak głównie do domowych pieców, czego efektem są chmury toksycznego smogu nad polskimi wioskami i miastami.

Konieczność utrzymania status quo polskiej energetyki sprawia, że bardziej zrozumiały staje się brak determinacji polskiego rządu w sprawie energetyki odnawialnej. Nie ma w tym  zresztą nic wyjątkowego: podobną niechęć widać było w działaniach poprzedniego rządu. Dla polskich polityków, niezależnie od światopoglądu, odnawialne źródła energii są dzieckiem niechcianym. Podczas gdy na świecie zainteresowanie OZE gwałtownie rośnie, a ceny instalacji spadają, w Polsce utrzymuje się przekonanie, że jest to pomysł szkodliwy, niemiecki (czyli nieprzystający do polskich realiów), obliczony na pognębienie polskiej energetyki. Ten brak determinacji widać na przykład w podejściu rządu do energetyki obywatelskiej – rząd przesunął właśnie wprowadzenie taryf gwarantowanych dla drobnych wytwórców o pół roku. Jeszcze dobitniejszym przykładem jest zamieszanie wokół polskiej energetyki wiatrowej: grupa posłów PiS napisała projekt ustawy, który zakłada, że nowy wiatrak musi znajdować się w odległości nie mniejszej niż 10-krotność jego wysokości od najbliższych zabudowań. Ten sam dystans musi zostać zachowany w przypadku inwestycji w pobliżu rezerwatów, parków narodowych i obszarów NATURA 2000. Branża wiatrowa alarmuje, że w kraju tak gęsto zaludnionym jak Polska oznacza to praktyczne zahamowanie rozwoju tej gałęzi energetyki.

Ta niechęć nie obejmuje jednego obszaru: geotermii. Mimo że znacznie droższa niż energetyka wiatrowa, cieszy się specjalną estymą nowej władzy. Geotermia ma w Polsce wybitny walor polityczny, ponieważ zabiega o nią o. Tadeusz Rydzyk, redemptorysta, właściciel księstwa, na które składają się katolickie radio, telewizja oraz uczelnia. Rydzyk jest zwolennikiem geotermii, ponieważ widzi w niej źródło ogrzewania. PiS zaś widzi w Rydzyku partnera, któremu należy ułatwić działanie w zamian za maksymalną przychylność.

Mówiąc o gordyjskim węźle energetycznym, w jaki zaplątała się Polska, trudno uniknąć porównania historycznego: w XVI wieku Rzeczpospolita budowała swoją potęgę na zbożu. Trafiało ono do portu w Gdańsku, a potem płynęło na zachód, na przykład do Holandii. Polska zmieniła się w europejskie mocarstwo, tyle tylko, że popyt na zboże w końcu zaczął maleć, w końcu niknąc prawie zupełnie.  Kraj nie był na to przygotowany, swoją szansę rozwojową przespał i przejadł.

Podobnie dzieje się z węglem.

Źródło: Heinrich Boell Stiftung

Najnowsze artykuły