(Bloomberg/Reuters/Wojciech Jakóbik)
Saudyjczycy pogrzebali porozumienie naftowe, na które liczyły kraje uzależnione od sprzedaży ropy, jak Rosja i Wenezuela. Na spotkaniu w katarskim Doha nie doszło do podpisania umowy o skoordynowanym zamrożeniu wydobycia, w celu stabilizacji cen.
Jak podaje Bloomberg, decyzja Saudyjczyków oznacza, że od ich polityki będzie zależał teraz los producentów ropy na całym świecie. Ze względu na rosnące napięcie polityczne między Arabią, a Iranem, należy spodziewać się niestabilności na rynku. O ile do tej pory Rijad i Teheran potrafiły wzbić się ponad różnice i koordynować politykę wydobycia w celu stabilizacji cen, obecnie jest na to coraz mniejsza szansa. Porozumienie ze stolicy Kataru nie doszło do skutku, bo Arabia domagała się, aby Iran wziął w nim udział. Teheran nie wysłał swojego przedstawiciela do Doha i wykluczył włączenie się w inicjatywę. Spowodowało to wycofanie poparcia Saudyjczyków dla porozumienia i rozczarowanie ich partnerów z kartelu OPEC. Do tej pory Rijad konsultował swoje decyzje z Kuwejtem, Katarem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Unilateralne działanie może oznaczać rosnącą asertywność polityczną Królestwa po przejęciu sterów przez księcia Mohammeda bin Salmana.
Jedna z tez na temat stanowiska Saudyjczyków sugerowana przez Bloomberga stanowi, że spotkanie w Doha zostało przez nich wykorzystane do wywarcia presji na Rosji, która musiała wybierać między poparciem swego sojusznika – Iranu, a dążeniem do podniesienia cen ropy. Inna teza zakłada, że zwrot Arabii Saudyjskiej był wymierzony bezpośrednio w Iran, który miał stać się kozłem ofiarnym porażki.