icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Lipka: Atom kontra lobbing

Polska energetyka znajduje się na rozdrożu a obecne decyzję będą determinowały jej rozwój na dziesięciolecia. O sukcesie lub porażce zdecyduje charakter i zdecydowanie głównych decydentów, będących pod bardzo silną presją branżowych lobby i grup nacisku, by z energetycznych planów usunąć wszystko, co wydaje się sprzeczne z ich dążeniami i co mogłoby stanowić na rynku energetycznym konkurencję – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Takie działania w przeszłości, a konkretnie w roku 1990 już doprowadziły do zmonopolizowania i zdominowania naszej energetyki przez jeden wyłącznie surowiec – węgiel. Za co dziś płacimy wysoka cenę zarówno zdrowotna, jak i w sensie finansowym, płacąc dodatkowy podatek za emisję CO2. Dziś lobby reprezentujące źródła odnawialne, w szczególności energetykę wiatrową i słoneczną, zdaje się dążyć do podobnego monopolu rozwoju wyłącznie tej branży. Co zresztą miałoby być zagwarantowane decyzjami polityków. Energetyczny monopol jeśli chodzi o sposób wytwarzania prądu jest jednak katastrofalny w skutkach dla społeczeństwa. Dlatego większość krajów dąży do jego zróżnicowania i dywersyfikacji.

W 1990 roku doprowadzono do likwidacji elektrowni jądrowej Żarnowiec w zaawansowanej budowie, gdzie koszty tego nie były tak znów dużo mniejsze niż te w przypadku dokończenia budowy. Elektrowni dodajmy bardzo na Pomorzu potrzebnej, bo w północnej Polsce wyjątkowo energetycznie ubogiej. Grupy interesu związane z energetyką węglową działały wtedy za pośrednictwem Ministra Przemysłu, który jak sam twierdził od początku skłonny był podejmować decyzję dla elektrowni jądrowej negatywną. Nawet zanim jeszcze wykonano pierwsze analizy, zanim powołano zespoły eksperckie do oceny sytuacji. W czasie posiedzenia Rady Ministrów z dnia 4 września 1990 koronnym argumentem Pana Ministra Przemysłu była zbędność Żarnowca dla polskiego systemu energetycznego. Czy miał rację?

Jak widać z wykresu, słowa Pana Ministra znajdują potwierdzenie jedynie w latach 1990 – 2002. Potem zaś zużycie energii w Polsce rosło wraz ze wzrostem PKB. W roku 2016 zapotrzebowanie na energię przekroczyło jej produkcję i trend ten powiększa się. Elektrowni jądrowej nie budujemy na lat 10 czy 12 ale kiedyś budowano na jakie 40 do 50 lat a dziś nawet na 80 lat. Więc jej egzystencja nie powinna być związana z jakąś krótkoterminową tendencja ale z okresem znacznie dłuższym. Ówczesna Rada Ministrów zdawała się o tym nie pamiętać, a może chciała sobie po prostu zapewnić polityczny spokój, za który my, dziś żyjący Anno Domini 2018 zapłacimy słoną cenę w postaci wysokich rachunków i energetycznego zubożenia!

Jak widać z powyższego, słowa Pana Premiera M. Morawieckiego o tym, że Polsce nie pozwolono niegdyś w okresie komunistycznym rozwijać energetykę jądrową nie są prawdą. Nikt nam tego nie zabraniał a jedynie sprzeciwiało się temu wewnętrzne dobrze zorganizowane lobby mające wsparcie polityków oraz mediów. Wróćmy jednak do dzisiejszych czasów.

W niedawno opublikowanym artykule Prof. W. Mielczarskiego, autor przekonuje, że w celu pokrycia zapotrzebowania na energię w przyszłości, trzeba wybudować i 14 bloków węglowych każdy po 900 MW. Skąd jednak zamierza on czerpać węgiel dla tych elektrowni? Tego Profesor wprost nie mówi ale…..!

Przemysłowe zasoby węgla kamiennego dziś w Polsce (dane z 2017 roku według GUS i Państwowego Instytutu Geologicznego) wynoszą .3 201 mln ton. Z czego zasoby operatywne, czyli po odliczeniu strat realnie możliwe do pozyskania to 2 240,6 mln ton. Czyli przy obecnym poziomie wydobycia 65,5 mln ton (2017) wystarczy go najwyżej na 35 lat. Może trochę więcej, jeśli poziom wydobycia będzie spadał, a takie są właśnie tendencje.

Oczywiście, poprzez wybudowanie kilku nowych jednostek na to paliwo jak Kozienice, Opole, Jaworzno czy Ostrołęka, sprawią, że popyt na węgiel kamienny energetyczny częściowo wzrośnie. Tyle, że jego pokrycie zapewnią głównie dostawy z zagranicy a więc import. W roku 2016 wyniósł on 8,3 mln ton, w 2017 już 13,4 mln ton z tego 9,6 mln ton to był węgiel energetyczny. W 2018 przewidywany import węgla wyniesie ok 18 mln ton, w większości z Rosji.

Co do węgla brunatnego, to co prawda o jego imporcie nie ma mowy, ale bez nowych odkrywek udział jego po roku 2030 znacząco spadnie. Wyczerpią się złoża w Bełchatowie a nieco później i w Turowie. Nowe są usadowione w rejonie Legnicy, Gubina, Złoczewa, także na terenie Wielkopolski. To tereny silnie zaludnione i z wydajnym nowoczesnym rolnictwem które ucierpiało by bardzo w wyniku ich uruchomienia. Dlatego ostro się temu sprzeciwiają lokalne społeczności jak i znaczna część samorządów.

Czy nie jest więc tak, że przeciwnicy Polskiego Atomu, a do takich o ile wiem Pan Profesor należy, chcą nam zafundować dewastacje cennych gospodarczo terenów albo też masowe uzależnienie od surowców sprowadzanych z zagranicy, głównie węgla i gazu? Zarazem finansować będziemy w taki sposób zbrojenia Prez. Putina.

Ktoś powie, no dobrze, ale uran trzeba też do Polski sprowadzić. Owszem, uruchamianie własnych złóż i zakładów wzbogacania uranu opłacalne jest przy bardziej rozbudowanej energetyce jądrowej niż tylko jedna elektrownia. Ale jest i prawdą, że tegoż uranu sprowadzić musielibyśmy do Polski bardzo niewiele. Powiedzmy dla trzech bloków elektrowni na Pomorzu po 1000 MW każdy byłoby to ok 70 ton (ok 4 metrów sześciennych) rocznie. Przy załadunku na początku przy uruchamianiu elektrowni po ok 130 ton paliwa na każdy blok więc 390 ton razem. Owe 70 ton byłoby wymieniane każdego roku.

Złoża uranu są na świecie rozproszone, w tym w krajach politycznie stabilnych jak Australia, Kanada, Kazachstan, USA. W Europie pręty paliwowe gotowe do załadunku do reaktora produkuje Francja. Do momentu rozbudowy naszej energetyki jądrowej moglibyśmy sprowadzać te skromne ilości paliwa uranowego i czerpać korzyści z nowoczesnej i wydajnej technologii. Zamiast tego mamy dziś coraz większy import węgla i gazu ziemnego. By zastąpić elektrownię jądrową o mocy 3000 MW spalaniem węgla bądź gazu trzeba rocznie aż 7,5 mln ton węgla energetycznego kamiennego lub ponad 3 mld metrów sześciennych gazu ziemnego! Przypomnę, że całe polskie zużycie gazu dziś to 16 mld metrów sześciennych. Masowy rozwój rozproszonej energetyki słonecznej i wiatrowej radykalnie zwiększa zużycie gazu ziemnego w Polsce, bo w okresie ciszy wiatrowej i braku słońca energię muszą dostarczyć szczytowe elektrownie na gaz właśnie jako najlepiej przystosowane do zmiennego obciążenia. Najlepiej przystosowane, co nie znaczy że bez konsekwencji, a rezultatem tej zmiennej pracy wyższa emisja CO2 czy tlenków azotu, a w przypadku elektrowni węglowych też tlenków siarki, rtęci, pyłu czy rakotwórczego benzopirenu, niż pracy ze stałą mocą!

Co chce przez to powiedzieć? Ano to, że przy większym udziale tzw OZE w systemie energetycznym i tym samym bardzo niestabilnej pracy bloków węglowych oraz gazowych, nie zmniejszymy w sposób znaczący emisji CO2. Przykład Niemiec jest tu aż nadto dobitny, gdyż to właśnie nasi zachodni sąsiedzi stawiający na OZE, wspierane po cichu energetyką gazową i na węgiel brunatny, nie są w stanie dotrzymać swoich zobowiązań emisyjnych. Likwidując elektrownie jądrowe i wprowadzając na ich miejsce do systemu emisyjne gazowe oraz węglowe doprowadzili właściwie do sytuacji, że jakakolwiek redukcja emisji staje się niemożliwa!

Odwrotnie Francja, stawiając na atom, nie tylko produkuje energię po dużo niższych kosztach niż Niemcy (koszt energii elektrycznej dla indywidualnego odbiorcy w Niemczech to 30 eurocentów/kWh, we Francji 16 eurocentów/kWh), ale i nie ma żadnych problemów z dotrzymaniem swoich emisyjnych zobowiązań. Roczne subsydia które musi płacić niemiecki podatnik na tzw energetykę odnawialną sięgają dziś 30 mld zł. A więc suma jakiej Polska nie ma i długo mieć nie bedzie. To również koszt dostosowania sieci przesyłowej do przenoszenia obciążeń 5 krotnie przekraczających średnią moc uzyskana z wiatraków w ciągu roku. Zwolennicy OZE twierdząc, że energetyka rozproszona czyni rozbudowę sieci przesyłowej zbędną, są w błędzie.

Elektrownia jądrowa to inwestycja nie tania. Owszem to prawda. Ale pamiętać trzeba i o autostradach, które są przecież wielokrotnie droższe niż zwykle drogi. Dlaczego więc je budujemy? Chcemy komfortu jazdy i mniej wypadków na zatłoczonych drogach. A w przypadku elektrowni jądrowej uzyskujemy korzysci, których absolutnie nie da się uzyskać ze spalania węgla, gazu czy mazutu. Ani też z wiatraków i paneli słonecznych. W jednych bowiem energię produkujemy w sposób stabilny ale brudny, w drugich w sposób czysty, ale przy braku sterowalności i ciągłości. Natomiast w elektrowni jądrowej przez 80 lat uzyskiwać będziemy energię w miarę tanio, bez zanieczyszczeń i mogąc całym procesem swobodnie sterować. Żadne inne źródło tego nie spełnia, więc lepiej teraz wyłożyć pieniądze na taką inwestycję, by my sami, nasze dzieci i wnuki miały z tego korzyści.

Polska energetyka znajduje się na rozdrożu a obecne decyzję będą determinowały jej rozwój na dziesięciolecia. O sukcesie lub porażce zdecyduje charakter i zdecydowanie głównych decydentów, będących pod bardzo silną presją branżowych lobby i grup nacisku, by z energetycznych planów usunąć wszystko, co wydaje się sprzeczne z ich dążeniami i co mogłoby stanowić na rynku energetycznym konkurencję – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Takie działania w przeszłości, a konkretnie w roku 1990 już doprowadziły do zmonopolizowania i zdominowania naszej energetyki przez jeden wyłącznie surowiec – węgiel. Za co dziś płacimy wysoka cenę zarówno zdrowotna, jak i w sensie finansowym, płacąc dodatkowy podatek za emisję CO2. Dziś lobby reprezentujące źródła odnawialne, w szczególności energetykę wiatrową i słoneczną, zdaje się dążyć do podobnego monopolu rozwoju wyłącznie tej branży. Co zresztą miałoby być zagwarantowane decyzjami polityków. Energetyczny monopol jeśli chodzi o sposób wytwarzania prądu jest jednak katastrofalny w skutkach dla społeczeństwa. Dlatego większość krajów dąży do jego zróżnicowania i dywersyfikacji.

W 1990 roku doprowadzono do likwidacji elektrowni jądrowej Żarnowiec w zaawansowanej budowie, gdzie koszty tego nie były tak znów dużo mniejsze niż te w przypadku dokończenia budowy. Elektrowni dodajmy bardzo na Pomorzu potrzebnej, bo w północnej Polsce wyjątkowo energetycznie ubogiej. Grupy interesu związane z energetyką węglową działały wtedy za pośrednictwem Ministra Przemysłu, który jak sam twierdził od początku skłonny był podejmować decyzję dla elektrowni jądrowej negatywną. Nawet zanim jeszcze wykonano pierwsze analizy, zanim powołano zespoły eksperckie do oceny sytuacji. W czasie posiedzenia Rady Ministrów z dnia 4 września 1990 koronnym argumentem Pana Ministra Przemysłu była zbędność Żarnowca dla polskiego systemu energetycznego. Czy miał rację?

Jak widać z wykresu, słowa Pana Ministra znajdują potwierdzenie jedynie w latach 1990 – 2002. Potem zaś zużycie energii w Polsce rosło wraz ze wzrostem PKB. W roku 2016 zapotrzebowanie na energię przekroczyło jej produkcję i trend ten powiększa się. Elektrowni jądrowej nie budujemy na lat 10 czy 12 ale kiedyś budowano na jakie 40 do 50 lat a dziś nawet na 80 lat. Więc jej egzystencja nie powinna być związana z jakąś krótkoterminową tendencja ale z okresem znacznie dłuższym. Ówczesna Rada Ministrów zdawała się o tym nie pamiętać, a może chciała sobie po prostu zapewnić polityczny spokój, za który my, dziś żyjący Anno Domini 2018 zapłacimy słoną cenę w postaci wysokich rachunków i energetycznego zubożenia!

Jak widać z powyższego, słowa Pana Premiera M. Morawieckiego o tym, że Polsce nie pozwolono niegdyś w okresie komunistycznym rozwijać energetykę jądrową nie są prawdą. Nikt nam tego nie zabraniał a jedynie sprzeciwiało się temu wewnętrzne dobrze zorganizowane lobby mające wsparcie polityków oraz mediów. Wróćmy jednak do dzisiejszych czasów.

W niedawno opublikowanym artykule Prof. W. Mielczarskiego, autor przekonuje, że w celu pokrycia zapotrzebowania na energię w przyszłości, trzeba wybudować i 14 bloków węglowych każdy po 900 MW. Skąd jednak zamierza on czerpać węgiel dla tych elektrowni? Tego Profesor wprost nie mówi ale…..!

Przemysłowe zasoby węgla kamiennego dziś w Polsce (dane z 2017 roku według GUS i Państwowego Instytutu Geologicznego) wynoszą .3 201 mln ton. Z czego zasoby operatywne, czyli po odliczeniu strat realnie możliwe do pozyskania to 2 240,6 mln ton. Czyli przy obecnym poziomie wydobycia 65,5 mln ton (2017) wystarczy go najwyżej na 35 lat. Może trochę więcej, jeśli poziom wydobycia będzie spadał, a takie są właśnie tendencje.

Oczywiście, poprzez wybudowanie kilku nowych jednostek na to paliwo jak Kozienice, Opole, Jaworzno czy Ostrołęka, sprawią, że popyt na węgiel kamienny energetyczny częściowo wzrośnie. Tyle, że jego pokrycie zapewnią głównie dostawy z zagranicy a więc import. W roku 2016 wyniósł on 8,3 mln ton, w 2017 już 13,4 mln ton z tego 9,6 mln ton to był węgiel energetyczny. W 2018 przewidywany import węgla wyniesie ok 18 mln ton, w większości z Rosji.

Co do węgla brunatnego, to co prawda o jego imporcie nie ma mowy, ale bez nowych odkrywek udział jego po roku 2030 znacząco spadnie. Wyczerpią się złoża w Bełchatowie a nieco później i w Turowie. Nowe są usadowione w rejonie Legnicy, Gubina, Złoczewa, także na terenie Wielkopolski. To tereny silnie zaludnione i z wydajnym nowoczesnym rolnictwem które ucierpiało by bardzo w wyniku ich uruchomienia. Dlatego ostro się temu sprzeciwiają lokalne społeczności jak i znaczna część samorządów.

Czy nie jest więc tak, że przeciwnicy Polskiego Atomu, a do takich o ile wiem Pan Profesor należy, chcą nam zafundować dewastacje cennych gospodarczo terenów albo też masowe uzależnienie od surowców sprowadzanych z zagranicy, głównie węgla i gazu? Zarazem finansować będziemy w taki sposób zbrojenia Prez. Putina.

Ktoś powie, no dobrze, ale uran trzeba też do Polski sprowadzić. Owszem, uruchamianie własnych złóż i zakładów wzbogacania uranu opłacalne jest przy bardziej rozbudowanej energetyce jądrowej niż tylko jedna elektrownia. Ale jest i prawdą, że tegoż uranu sprowadzić musielibyśmy do Polski bardzo niewiele. Powiedzmy dla trzech bloków elektrowni na Pomorzu po 1000 MW każdy byłoby to ok 70 ton (ok 4 metrów sześciennych) rocznie. Przy załadunku na początku przy uruchamianiu elektrowni po ok 130 ton paliwa na każdy blok więc 390 ton razem. Owe 70 ton byłoby wymieniane każdego roku.

Złoża uranu są na świecie rozproszone, w tym w krajach politycznie stabilnych jak Australia, Kanada, Kazachstan, USA. W Europie pręty paliwowe gotowe do załadunku do reaktora produkuje Francja. Do momentu rozbudowy naszej energetyki jądrowej moglibyśmy sprowadzać te skromne ilości paliwa uranowego i czerpać korzyści z nowoczesnej i wydajnej technologii. Zamiast tego mamy dziś coraz większy import węgla i gazu ziemnego. By zastąpić elektrownię jądrową o mocy 3000 MW spalaniem węgla bądź gazu trzeba rocznie aż 7,5 mln ton węgla energetycznego kamiennego lub ponad 3 mld metrów sześciennych gazu ziemnego! Przypomnę, że całe polskie zużycie gazu dziś to 16 mld metrów sześciennych. Masowy rozwój rozproszonej energetyki słonecznej i wiatrowej radykalnie zwiększa zużycie gazu ziemnego w Polsce, bo w okresie ciszy wiatrowej i braku słońca energię muszą dostarczyć szczytowe elektrownie na gaz właśnie jako najlepiej przystosowane do zmiennego obciążenia. Najlepiej przystosowane, co nie znaczy że bez konsekwencji, a rezultatem tej zmiennej pracy wyższa emisja CO2 czy tlenków azotu, a w przypadku elektrowni węglowych też tlenków siarki, rtęci, pyłu czy rakotwórczego benzopirenu, niż pracy ze stałą mocą!

Co chce przez to powiedzieć? Ano to, że przy większym udziale tzw OZE w systemie energetycznym i tym samym bardzo niestabilnej pracy bloków węglowych oraz gazowych, nie zmniejszymy w sposób znaczący emisji CO2. Przykład Niemiec jest tu aż nadto dobitny, gdyż to właśnie nasi zachodni sąsiedzi stawiający na OZE, wspierane po cichu energetyką gazową i na węgiel brunatny, nie są w stanie dotrzymać swoich zobowiązań emisyjnych. Likwidując elektrownie jądrowe i wprowadzając na ich miejsce do systemu emisyjne gazowe oraz węglowe doprowadzili właściwie do sytuacji, że jakakolwiek redukcja emisji staje się niemożliwa!

Odwrotnie Francja, stawiając na atom, nie tylko produkuje energię po dużo niższych kosztach niż Niemcy (koszt energii elektrycznej dla indywidualnego odbiorcy w Niemczech to 30 eurocentów/kWh, we Francji 16 eurocentów/kWh), ale i nie ma żadnych problemów z dotrzymaniem swoich emisyjnych zobowiązań. Roczne subsydia które musi płacić niemiecki podatnik na tzw energetykę odnawialną sięgają dziś 30 mld zł. A więc suma jakiej Polska nie ma i długo mieć nie bedzie. To również koszt dostosowania sieci przesyłowej do przenoszenia obciążeń 5 krotnie przekraczających średnią moc uzyskana z wiatraków w ciągu roku. Zwolennicy OZE twierdząc, że energetyka rozproszona czyni rozbudowę sieci przesyłowej zbędną, są w błędzie.

Elektrownia jądrowa to inwestycja nie tania. Owszem to prawda. Ale pamiętać trzeba i o autostradach, które są przecież wielokrotnie droższe niż zwykle drogi. Dlaczego więc je budujemy? Chcemy komfortu jazdy i mniej wypadków na zatłoczonych drogach. A w przypadku elektrowni jądrowej uzyskujemy korzysci, których absolutnie nie da się uzyskać ze spalania węgla, gazu czy mazutu. Ani też z wiatraków i paneli słonecznych. W jednych bowiem energię produkujemy w sposób stabilny ale brudny, w drugich w sposób czysty, ale przy braku sterowalności i ciągłości. Natomiast w elektrowni jądrowej przez 80 lat uzyskiwać będziemy energię w miarę tanio, bez zanieczyszczeń i mogąc całym procesem swobodnie sterować. Żadne inne źródło tego nie spełnia, więc lepiej teraz wyłożyć pieniądze na taką inwestycję, by my sami, nasze dzieci i wnuki miały z tego korzyści.

Najnowsze artykuły