W Australii maleje poparcie dla energetyki jądrowej, a jej rozwój popiera głównie skrajna prawica.
Australijska scena polityczna jest silnie spolaryzowana, jeśli chodzi o to, jak powinien rozwijać się rodzimy rynek energetyczny. Skrajna prawica popiera budowę atomu i inwestycje węglowe, sprzeciwiając się działaniom prokilmatycznym i rozwojowi OZE.
Poparcie dla budowy elektrowni atomowych spadło gwałtownie po katastrofie w Fukushimie, a także z powodu jej wysokich kosztów i spadającym cenom OZE.
Wiele ekspertów i komentatorów, którzy niegdyś popierali atom dziś ocenia, że z powodów finansowych znacznie lepiej jest inwestować w źródła odnawialne.
W styczniu tego roku australijska Rada Klimatyczna, złożona z czołowych naukowców zajmujących się klimatem wydała oświadczenie, w którym stwierdzono, że elektrownie jądrowe nie są odpowiednie dla Australii i prawdopodobnie nigdy nie będą. Naukowcy zwrócili w nim również uwagę, iż „elektrownie atomowe są bardzo kontrowersyjne i nie mogą powstać ze względu na obowiązujące w Australii prawo, jak również są znacznie droższe od OZE, a ponadto ich funkcjonowanie oznaczałoby zużywanie ogromnych ilości wody”.
W 2006 roku Australijczycy oceniali, że energia wyprodukowana w elektrowni atomowej kosztowałaby średnio od 40 do 65 dolarów australijskich za MWh, dziś byłoby to czterokrotnie więcej. Podobnie jest w przypadku budowy samej elektrowni. W 2009 roku jej koszt wynosiłby od 4 do 6 miliardów dolarów australijskich, podczas gdy dziś byłoby to od 14 do 24 miliardów.
Australijczycy zauważają, że również Stany Zjednoczone odchodzą od atomu. Projekt budowy elektrowni atomowej V.C. Summer w Południowej Karolinie w USA, składający się z dwóch reaktorów został porzucony, po tym jak wydano na niego co najmniej 12,9 miliarda dolarów australijskich, początkowo bowiem oszacowano, że będzie on kosztować 14,1 miliarda, a potem okazało się, że cena wzrosła aż do 36 miliardów.
Koszty kolejnego projektu Vogtle w stanie Georgia w ostatnich latach się podwoiły i jest on realizowany, tylko dlatego, że amerykańska administracja wsparła go multibiliardowymi kredytami.
Podobnie stało się w Wielkiej Brytanii, gdzie porzucono budowę trzech z sześciu planowanych reaktorów: Moorside, Wylfa i Oldbury.
We Francji budowa reaktora EPR w Flamanville opóźnia się już o 7 lat, a jej koszt wzrósł trzykrotnie. Podobnie w Finlandii, gdzie już 10 lat temu miał powstać reaktor tego samego typu, a cena jego budowy również wzrosła niemal trzykrotnie.
Jednakże australijska skrajna prawica pomimo tych przemawiających przeciwko atomowi argumentów, nadal chce go budować, przekonując społeczeństwo, że jego powstanie obniży rachunki za energię. Jest ona w znacznym stopniu zmarginalizowana na australijskiej scenie politycznej, aczkolwiek jej przedstawiciele są obecni w rządzie federalnym i we władzach lokalnych. Według australijskich zielonych, deputowani Partii Narodowej mocno lobbują w senacie, aby ten zdecydował się uchylić prawo zakazujące budowy elektrowni jądrowych w Australii. Australijski premier Scott Morrison deklaruje jednak, że na razie nie zamierza zgodzić się na taki scenariusz.
Budowę atomu w Australii popiera jednak nie tylko i wyłącznie skrajna prawica, ale i również niewielkie grupki działaczy proekologicznych i tzw. ekomodernistów.
Niektórzy komentatorzy uważają, że wszczęcie dyskusji publicznej na temat bodowy atomu ma zniwelować rolę debaty na temat transformacji energetycznej i przejścia z paliw kopalnych na OZE.
Renew Economy/Joanna Kędzierska