Milion mieszkańców naszego wschodniego sąsiada zaatakowanego przez Rosję nie ma prądu – poinformował Energoatom. Infrastruktura energetyczna jest jednym z ważnych celów wojsk Putina, ale też elementem zastraszania – nie tylko Ukraińców. Zwłaszcza, gdy w przekazie pojawia się słowo „atom” – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka „Wprost”.
15 reaktorów w czterech siłowniach, w tym sześć w największej w Europie Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej – tak wygląda spora część wytwarzania energii elektrycznej w Ukrainie (to 44 procent Wytwarzanego w tym kraju prądu). Dlatego Rosja postanowiła uderzyć i tutaj. Najpierw postanowiła postraszyć Czarnobylem (to nieczynna od dwóch dekad elektrownia atomowa, gdzie w kwietniu 1986 roku doszło do katastrofy), potem atakiem na wspomnianą już instalację zaporoską – w Energodarze. Wywoływanie paniki to jeden z elementów wojennej strategii Kremla. I wiele wskazuje na to, że o ile rosyjska armia radzi sobie fatalnie na froncie, tak emocjonalny szantaż i groźby, w tym te związane z energetyką, niekiedy niestety się udają.
Ukraina odłączyła się już od rosyjskiej sieci, ma być przyspieszona jej synchronizacja z europejskim systemem energetycznym.
Sytuacja jest oczywiście napięta, ale nie wolno panikować, bo to może być jeszcze niebezpieczniejsze. Gdy okazało się, że Rosjanie weszli do Czarnobyla rozpętała się dyskusja o wzroście promieniowania. I na nic zdały się informacje o tym, że to efekt wzniesienia się w powietrze radioaktywnego pyłu w zamkniętej strefie po wjeździe tam rosyjskich pojazdów wojskowych. Nie znaczy to, że nikt nie był zagrożony. Owszem. Byli. Obecni tam rosyjscy żołnierze, ale nie jest to znaczący problem w tej dyskusji.
Ich obecność tam do teraz w kontekście odcięcia zasilania (część została już przywrócona) i pracy zapasowych ma również na celu terroryzowanie strachem. A poddawanie w wątpliwość oficjalnych komunikatów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) to mały punkcik na koncie rosyjskich terrorystów.
Kolejnym celem putinowskich wojsk stała się elektrownia zaporoska (Rosatom właśnie ogłosił, że teraz jest jego własnością – oby pozostało to tylko myśleniem życzeniowym). Gdy w nocy 4 marca świat obiegły obrazki pożaru na jej terenie po ataku, z polskich aptek zaczął znikać płyn Lugola. Na nic ponownie zdawały się zapewnienia MAEA, że to nie jest pożar reaktora, że ten nie został uszkodzony, że nie ma też zagrożenia dla systemów chłodzenia. Na nic też zdały się informacje ekspertów tłumaczących, że taki reaktor jest w stanie wytrzymać nawet uderzenie samolotu, a obecna technologia jest tak zaawansowana, że nawet jeśli w ogóle doszłoby do uszkodzenia, to natychmiast dochodzi do jego wyłączenia i że obecnie pracujące reaktory, nie tylko w Ukrainie, technologicznie nie mają NIC wspólnego z Czarnobylem (radziecka technologia RBMK, kanałowa to coś kompletnie innego niż WWR czy PWR, czyli reaktory wodne, ciśnieniowe – tak w dużym skrócie).
Atomowa panika wywołana przez Putina może być szkodliwa dla zdrowia nie tylko psychicznego, ale i fizycznego. Dlaczego?
– Płyn Lugola jest roztworem jodu w roztworze jodku potasu. Używamy go do stosowania zewnętrznego. Ubocznym produktem reakcji termojądrowej w starym typie reaktora w Czarnobylu był m.in. promieniotwórczy izotop jodu. Obawiano się, że wchłonięty do tarczycy, zwłaszcza dzieci i młodzieży, szczególnie dla nich będzie szkodliwy. Wypicie niepromieniotwórczego jodu z płynu Lugola powodowało, że blokował wchłonięcie jodu promieniotwórczego – mówi mi mgr farm. Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej. – Nadmiar jodu może prowadzić do poważnych zaburzeń w pracy tarczycy i serca. Wywołana tym arytmia może doprowadzić do zatoru i udaru niedokrwiennego mózgu, co często kończy się zgonem. Po latach okazało się, że podawanie płynu Lugola nie było konieczne. Wynikało z braku dostępu do informacji utajnionych przez ZSRR. Gdyby jednak pojawiła się konieczność podawania jodu, każde państwo ma zapasy tabletek z jodem. W razie potrzeby byłyby rozdawane. Nie ma sensu profilaktyczne przyjmowanie płynu Lugola lub jakichkolwiek preparatów z jodem, ani ich kupowanie w aptekach na zapas – tłumaczy.
Warto też dodać, że pozostałe ukraińskie elektrownie atomowe (Połudiowoukraińska w Jużnoukraińsku, Rówieńska w Waraszu oraz Chmielnicka w Wytyszynie) są obecnie pod pełną kontrolą Energoatomu i pracują bez zakłóceń. Mimo obecności rosyjskich wojsk w Czarnobylu i Energodarze poziom promieniowania wciąż jest bezpieczny.
Trzeba jednak również podkreślić, że nie tylko elektrownie atomowe mogą się znajdować na liście energetycznych celów Rosji. W Ukrainie ok. 48 procent energii elektrycznej wytwarza się w elektrowniach cieplnych z węgla, gazu i mazutu. Biorąc pod uwagę, że rosyjska agresja, która dawno przestała być wojną, a stała się ludobójstwem z powodu ataków na cywilów, trzeba mieć na uwadze, że i te obiekty mają znaczenie strategiczne.
Kolejna sprawa to elektrownie wodne – Rosjanie chcieli przejąć kontrolę nad tą w Kaniowie (ok. 150 km od Kijowa), ale Ukraińcy patrzą też na swoją dambę (tamę) kijowską czy zaporoską (tę w 1941 roku kazał wysadzić Stalin, by powstrzymać napór wojsk niemieckich). Prawda jest bowiem taka, że zniszczenie takich obiektów oznaczałoby, że ukraińska stolica lub Zaporoże znalazłyby się pod wodą, zginęłyby setki tysięcy ludzi. A to, w przeciwieństwie do wysadzenia którejkolwiek elektrowni atomowej, nie zagroziłoby ani Rosji, ani Białorusi.
Panikującym więc z powodu atomu zamiast płynu Lugola zalecałabym większe dawki myślenia.
Ukraina ostrzega przed groźbą incydentu jądrowego z winy Rosji