– Tematy gazu i wszelkich rur do jego przesyłu nie są może najbliższe memu węglowo-energetycznemu sercu, jednak przez ostatni tydzień, gdy byłam w Niemczech, tematu nie dało się – z przyczyn oczywistych – ominąć – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Nord Stream 2 nie schodzi z ust naszych polityków i przekazów medialnych. W Niemczech, ponieważ nie budzi zbyt wielu emocji, po prostu jest. Jednak nasi zachodni sąsiedzi wydają się być głusi na nasze argumenty. – Dlaczego wcześniej nie wybudowaliście sobie połączenia z Norwegią? – spytał mnie przedstawiciel Bundestagu, gdy wcześniej ja zadałam mu pytanie o zrozumienie naszej argumentacji dotyczącej m.in. rosyjskiego monopolu, cen etc. Nieładnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie, jednak trochę racji miał. Gdyby nie decyzja Leszka Millera, gdy był premierem, Baltic Pipe mógłby już funkcjonować.
Pytałam też, dlaczego budują drugą rurę, skoro Nord Stream 1 wykorzystywany jest w jakichś 50 proc., a według niemieckich deklaracji zużycie gazu w energetyce będzie spadać. No to powiedzieli, że do przemysłu będzie im potrzebny. Jak to bowiem powiedział mi sekretarz stanu w tamtejszym ministerstwie energii, Rainer Baake: „dekarbonizacja Niemiec nie będzie oznaczać przecież deindustrializacji”.
Przy okazji rozmów z niemieckimi oficjelami dowiedziałam się, że niedawny incydent z jakością paliwa dostarczanego przez rosyjski Gazprom nie był tam zbyt mocno popularny. Usłyszałam jednak, że „jakby co” to Niemcy mogą nam w przyszłości sprzedać oczyszczone paliwo, gdybyśmy mieli jakiś problem… Nie, nie powiedzieli za ile. Ale są szczerzy i przewidywalni do bólu.
W mojej grupie podczas „Green Economy”, studyjnego wyjazdu dotyczącego niemieckiej transformacji energetycznej Energiewende, było jeszcze 16 osób, każda z innego kraju (proferorowie, eksperci, doradcy, pracownicy ministerstw – nie tylko dziennikarze). Wiele z nichzupełnie nie znało problemu Nord Stream 2, ale bardzo ich to zainteresowało, w zasadzie już po dwóch – trzech dniach zgodnie stwierdzali, że to w sumie przede wszystkim chyba polityczny problem.
Kanadyjka przyznała, że nie wiedziała, że jesteśmy praktycznie uzależnieni w imporcie gazu od Rosjan. Koleżanka z RPA z kolei powiedziała mi tylko: „tak, macie problem, duży problem”. Z koleżanką z Białorusi spędziłam naprawdę sporo czasu na rozmowie o energetyce, jednak powiedziała mi, że „biznes to biznes”. Kolegi z Egiptu w ogóle to nie interesowało, za to bardzo konstruktywnie o gazie porozmawialiśmy sobie w towarzystwie Libanu i Arabii Saudyjskiej. Niemniej jednak „moją” stronę trzymała w sumie tylko dziennikarka z Rygi. Dla reszty bowiem sprawa Nord Stream 2 czy innych gazowych rur w Europie po prostu nie była istotna.
Ciekawe jest natomiast to, że moi niemieccy rozmówcy byli świetnie przygotowani. Rozmowy z nimi, choć naprawdę bardzo trudne, były konstruktywne, choć oczywiście wszyscy zostaliśmy przy swoim stanowisku. Gdy słuchałam Rainera Baake mówiącego o Energiewende byłam naprawdę pod wrażeniem.
Można się nie zgadzać, ale trzeba mieć konkretne paliwo, by się spierać. Nie wiem, czy aż tak wielu naszych ministrów polityków potrafiłoby się tak „bić” na słowa, nie tylko zresztą w sprawie Nord Stream 2. Ja momentami czułam się jak minister energii, Krzysztof Tchórzewski, minister Piotr Naimski i minister Witold Waszczykowski w jednej osobie. Choć momentami wolałabym naprawdę móc wykonywać tam pracę Joanny Jędrzejczyk….