Baca-Pogorzelska: Ratownicy. Pasja zwycięstwa

6 maja 2015, 18:15 Energetyka

KOMENTARZ

Zabytkowa kopalnia węgla kamiennego.

Karolina Baca-Pogorzelska

Górnictwo 2.0

Wczoraj zapowiadałam, że po zakończeniu akcji ratowniczej w kopalni Wujek na ruchu Śląsk napiszę jej podsumowanie, jednak akcja trwa, choć niemal wszyscy liczyli na to, że kamera spuszczona odwiertem 1050 m pod ziemię jednak pokaże nam dwóch poszukiwanych górników. Niestety tak się nie stało, ratownicy walczą dalej, a my czekamy. Czas na podsumowanie jeszcze będzie, jednak już dziś wiadomo, że to niewątpliwie jedna z najbardziej skomplikowanych, żmudnych, wymagających niesamowitej logistyki akcji w polskim górnictwie węgla kamiennego. I na pewno jedna z najdroższych, bo jej koszty na moje oko spokojnie przekroczą 10 mln zł – tylko że to nie ma najmniejszego znaczenia.

Zawsze wypominam koszty górnictwu – ale w takich przypadkach pieniądz jest ostatnią rzeczą, na którą się tu patrzy. Bo konia z rzędem temu, kto odważy się wycenić wartość ludzkiego życia. I tym sposobem chciałabym zamknąć na teraz dyskusję dotyczącą takich aspektów tej akcji. Bo czytając tzw. internety momentami nóż mi się w kieszeni otwiera.

A powód jest bardzo prosty. Za tydzień do drukarni jedzie moja i Tomka Jodłowskiego trzecia książka – „Ratownicy. Pasja zwycięstwa”. Pisząc ją spędziłam mnóstwo czasu z ratownikami – emerytowanymi, czynnymi, kopalnianymi, zawodowymi, mniej doświadczonymi i starymi wyjadaczami, zarówno na powierzchni, jak i pod ziemią. I traf chciał, że pod ziemią akurat w kopalni Wujek, na ruchu Śląsk, 1050 m pod ziemią, niedaleko feralnej ściany z 2009 r. Piotr Obłój i Piotr Dossman – to dwaj ratownicy, którzy „na sucho”, ale pod ziemią pokazywali mi, jak działa CareVent, jak obsługuje się aparat ratowniczy, jak wygląda organizacja pracy w pięcioosobowym zastępie itp.itd.

W kopalni Krupiński poznałam Marka Kumora, który w głośnej akcji z 2011 r. stracił dwóch kolegów ze swojego zastępu – a sam praktycznie został uratowany w ostatniej chwili.

W Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego rozmawiałam z kolei z Waldemarem Figurowiczem, który ma na koncie ponad 100 akcji i z Jackiem Kubicą, świetnym ratownikiem będącym jednocześnie wzorem skromności.

Niezliczone godziny spędziłam z seniorami tego fachu – Walentym Komarkiem (pionier wodnego ratownictwa górniczego – tak, jest takie) i Bogdanem Ćwiękiem, który był m.in. zastępcą kierownika akcji w kopalni Generał Zawadzki w 1969 r. (notabene już tam używano otworów ratowniczych tylko nie na 1050 m, a jedynie na 40).

Mogę tak długo wymieniać i o nich mówić, bo w książce to jednak im oddałam głos (było warto). Dlaczego więc to wszystko piszę? Usłyszałam wczoraj od jednego z kolegów, że po ponad dwóch tygodniach trwającej wciąż akcji mówienie, że poszukiwani górnicy mogą żyć jest drwieniem z ich rodzin.

Zważywszy na to, że na dole jest świeże powietrze, a niewykluczone że może była też woda – nie potrafiłabym wcielić się w rolę Pana Boga i powiedzieć, że oni nie żyją. Oczywiście, że rozum mówi swoje – kleszczowy zacisk górotworu daje do myślenia, czas akcji także. Tylko czy to jest drwienie z rodzin? Żony tych górników wiedzą dużo lepiej niż pół Polski, co oznacza górnicza dziewiątka, czyli siła wstrząsu, z jaka mieliśmy do czynienia 18 kwietnia w rudzkiej części kopalni Wujek. I świetnie zdają sobie sprawę z tego, jak wygląda obecnie akcja ratunkowa (oprócz odwiertu z powierzchni równolegle na dole nowy chodnik drąży kombajn). Pracujący na dole ratownicy z kolei nie są oderwanymi od rzeczywistości romantykami, którzy przylecieli z kosmosu, tylko górnikami z ogromnym doświadczeniem, którzy dużo lepiej, niż my laicy na powierzchni zdają sobie sprawę z panujących tam na dole warunków.

Tylko że ja nie miałabym odwagi stanąć przed jednymi i drugimi i powiedzieć im – dajcie sobie spokój. To bez sensu, bo przecież oni dawno nie żyją. Zabrać nadzieję to jedno. Ale zabrać adrenalinę, która pozwala prowadzić tę akcję i ją przetrwać… Skoro więc w ratownictwie przyjmuje się zasadę „zawsze idziemy po żywego”, a warunki nie uniemożliwiają prowadzenia działań (nie ma np. zagrożenia pożarowego czy wybuchowego, a więc nie narażamy tym samym życia ratowników) – pozwólmy ratownikom pracować, a rodzinom czekać. A z ocenami akcji, jej PR-u (skądinąd tym razem uważam, że w przeciwieństwie do akcji w Mysłowicach-Wesołej przepływ informacji jest teraz o niebo lepszy) etc. zaczekajmy do jej zakończenia.