Pudrowanie rzeczywistości w górnictwie trwa w najlepsze i chyba nikomu poza mną to szczególnie nie przeszkadza. Zastanawiam się tylko, co się stanie, gdy ten cudowny puder się skończy – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Kiedy kilka tygodni temu DGP i Rz ujawniły importowe plany państwowego eksportera węgla, Węglokoksu, zrobiło się niemałe zamieszanie. No bo jak to, Polska węglem stoi, jest jego największym producentem w UE i drugim co do wielkości w Europie, a jej eksporter będzie importował węgiel? Ba, na dodatek możliwe, że węgiel z Rosji. Powód? Spółka ustami rzecznika, Pawła Cyza przekonywała, że import będzie dotyczył wyłącznie węgla niskosiarkowego, którego zużycie w naszym kraju będzie rosło (przede wszystkim w ciepłownictwie), a którego po prostu nie mamy. No i w ten sposób import będzie bardziej kontrolowany etc. Kierunków importu oczywiście nie zdradził, ale w przypadku węgla naprawdę niskosiarkowego mówimy w praktyce o Rosji i Kolumbii. Przy czym kierunek wschodni jest po prostu tańszy.
Po naszych publikacjach nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że kolokwialnie mówiąc „sprawa się rypła” i na razie Węglokoks surowca za granicą kupować nie będzie. Akurat… W środę dowiedziałam się, że Węglokoks sprowadzi ze Stanów Zjednoczonych statek „czarnego złota”. W nieoficjalnych rozmowach przedstawiciele spółki zapewniali mnie, że to nieprawda i znowu ktoś ich chce wrobić w import. Wysłałam więc do spółki oficjalne zapytanie w tej sprawie 16 sierpnia z prośbą o odpowiedź do piątku do godz. 13.00. Odpowiedzi przyszły o godz. 12.45. I wszystko byłoby w porządku, gdybym kilkadziesiąt minut wcześniej nie przeczytała ich w depeszy PAP. Przypadek? Nie sądzę, ale ocenę takich działań pozostawiam innym.
Węglokoks jednak przypomniał sobie, że zamówił statek węgla za granicą. Twierdzi jednak, że zaimportował go po to, by… wyeksportować. – Węglokoks korzystając ze światowej koniunktury, a także wykorzystując swoje doświadczenie i kontakty biznesowe, chce aktywnie zaangażować się w międzynarodowy handel węglem. Spółka sprowadza właśnie próbną partię 75 tys. ton wysokoenergetycznego miału węglowego ze Stanów Zjednoczonych – mówi Paweł Cyz, rzecznik spółki. – Trafi on na składowisko w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie zostanie zmieszany z surowcem polskich producentów, aby stworzyć produkt o parametrach oczekiwanych przez klientów zagranicznych. Przeznaczeniem tej mieszanki jest eksport. Węgiel ten nie będzie więc stanowił konkurencji dla polskich producentów. Wręcz przeciwnie, wzbogaci polski sortyment, na który popyt na światowych rynkach jest znacznie niższy, i dzięki temu pozwoli na jego sprzedaż za granicą – tłumaczy. Jeśli wyślą go za granicę – w porządku. W Polsce przecież nikt nie kupi węgla o 3 proc. zasiarczeniu – a takim surowcem jest właśnie amerykański. Może więc Węglokoks odeśle do USA mniej zasiarczony węgiel? Pytanie tylko za ile. Ale skoro mówił o imporcie wyłącznie niskozasiarczonego węgla, to tego ruchu i tak kompletnie nie rozumiem. Jeśli bowiem weźmiemy pod uwagę koszty frachtu, przeładunku, dowozu koleją do Ostrowa, zmieszania, ponownego załadunku etc. to chyba nie chcę wiedzieć, ile to złoto będzie kosztowało finalnego odbiorcę…
Nie wiem tylko, czy te 75 tys. ton zostanie wliczone do rosnącego importu? Przypomnę, że po pięciu miesiącach tego roku zagraniczne zakupy węgla przez Polskę wzrosły o 600 tys. ton w porównaniu do analogicznego okresu 2016 r., przy czym dostawy z Rosji wzrosły o 300 tys. ton.
Ale ja Węglokoks nawet rozumiem. Skoro są eksporterem węgla, to z czegoś muszą żyć. A skoro Polska Grupa Górnicza zaproponowała im na 2018 r. ceny zaporowe, ok. 30 proc. wyższe niż dla energetyki (ta bowiem chce sobie zagwarantować dostawy surowca, a przy kłopotach wydobywczych PGG jak wiadomo z pustego nawet i Salomon nie naleje), to muszą szukać rozwiązań. Pytanie jednak, czy importowanie węgla na eksport faktycznie jest najlepsze…
A jeśli już przy PGG jesteśmy przypomnę tylko, że matematyka osiągnęła tam najwyższy poziom wtajemniczenia. Mnie wciąż bawią deklaracje o produkcji 32 mln ton węgla w tym roku. Spółka już dziś do produkcji dolicza sobie I kwartał Katowickiego Holdingu Węglowego, którego kopalnie przejęła dopiero 1 kwietnia i nadal sumy się nie zgadzają (PGG podaje półroczne wydobycie z wliczeniem KHW na poziomie 14,5 mln ton). Ale może zdarzy się tam jakiś cud rozmnożenia węgla, o którym jeszcze nie wiem, a nad którym górniczy specjaliści zapewne już pracują.