– Uważam, że intencje GDDKiA, stawiającej nie tylko cenę, jako kryterium rozstrzygania przetargów na dużą inwestycję drogowe – były słuszne. Jednak diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach – podkreśla w komentarzu dla BiznesAlert.pl Marcin Bałdyga członek Stowarzyszenia Inżynierów Doradców i Rzeczoznawców (SIDiR).
Zdaniem Bałdygi jeśli wykonawcom proponuje się aż taki rozrzut możliwości wybrania terminu wykonania (między 20, a 23 miesiące), podobnie – w odniesieniu do terminu gwarancji na wykonane roboty – wiadomo, że wykonawcy wybiorą najkrótsze. – Samo kryterium najniższej ceny także nie byłoby takie złe – rozumiem urzędników, którzy chcą je stosować – ale diabeł znów tkwi w szczegółach – mówi Bałdyga. – Zatem chodzi o jakość i kompleksowość opisu przedmiotu zamówienia. Zaś potem jeśli zajdzie potrzeba udzielenia zamówienia uzupełniającego; ci sami urzędnicy powinni szybko podjąć decyzję, aby jego realizacja mogła sprawnie przebiegać. Widać więc, że zamawiający próbuje coś zmienić. Obawiam się tylko, że to wszystko jeszcze nie wystarczy – stwierdza.
W ocenie Bałdygi kryteria, które GDDKiA uwzględnia w przypadku tego kontraktu są „miękkie”. Chodzi o niewystarczającą jakość opisu przedmiotu zamówienia. – Będą się w nim pojawiały różne nieścisłości, błędy. A potem zamawiający (GDDKiA), próbując odżegnywać się od nich, będzie przerzucał wszystkie ich konsekwencje na wykonawcę. Wówczas nie uniknie sporu o realizacje inwestycji, która może nie zostać ukończona – przypuszcza Bałdyga.
– Ponadto wiadomo, że do tego przetargu zgłosiło się dużo firm. Zastosowano prekwalifikację. Do drugiego etapu z 23. firm przejdzie 20. Z tym, że spojrzawszy na nie – co najmniej połowa z nich jest bardzo egzotycznych, pojawiają się po raz pierwszy na naszym rynku. Być może budowały w innych krajach, ale czy wiedzą, jaka panuje prawno-faktyczna specyfika realizacji kontraktu w polskich realiach? Pytanie jest retoryczne – kończy.