icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Bobiński: W terminalu LNG nie ma miejsca na rutynę

Najbardziej newralgiczny moment to ten, gdy skroplony gaz przez tzw. kołnierze kolektorów zaczyna płynąć z ładowni metanowca do ramion rozładowczych terminala LNG – mówi PAP dyrektor pionu eksploatacji świnoujskiego gazoportu, Zbigniew Bobiński. W terminalu nie ma miejsca na rutynę – podkreśla.

Zbigniew Bobiński – od marca 2016 r. kierujący pionem eksploatacji – był obecny przy 17 z 19 rozładunków metanowców w gazoporcie im. Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu. Na pytanie, czy dwudziesty, przewidziany na 9 września, będzie już traktowany rutynowo, dyr. Bobiński gwałtownie zaprzecza. „W naszym słowniku nie ma słowa +rutynowy+. W Polskim LNG i w Gaz-Systemie walczymy nie tylko z tym słowem, ale i – skutecznie – z podejściem pracowników do zadań” – podkreśla.

W słowniku pracowników terminala jest za to jedno „święte” słowo: procedura.

Procedury obejmują w zasadzie każdy krok po przejściu bramy gazoportu, którego prawie 50 – hektarowy teren, podzielony jest na trzy strefy. W zielonej – w której znajdują się budynki biurowe, socjalne, sale konferencyjne są one stosunkowo zwyczajne, choć by dostać się również do tej strefy – wyłącznie na specjalne imienne zaproszenie, trzeba przejść wnikliwą kontrolę, w tym również, choć wyrywkową – kontrolę trzeźwości.

Wszyscy goście – jak np. grupa dziennikarzy, którzy po raz pierwszy zostali wpuszczeni na większość instalacji świnoujskiego terminala, muszą przejść kilkudziesięciominutowe szkolenie BHP, następnie przebrać się w specjalne kombinezony i buty. Po strefie tzw. pomarańczowej i czerwonej nie wolno się bez nich poruszać. Wymagane są również kaski i specjalne okulary. Przede wszystkim nie wolno tam wnosić żadnych nieatestowanych urządzeń elektronicznych – smartfonów, tabletów, dyktafonów. Specjalny smartfon, jakim dysponuje m.in. dyr. Bobiński, waży dobre kilkadziesiąt deko i ma ponad dwa centymetry grubości.

Te niezwykłe środki bezpieczeństwa mają zapobiec nawet najdrobniejszej możliwości wzniecenia ognia w strefach zagrożenia wybuchem. Jak wyjaśniają pracownicy terminala, niebezpieczna może być nawet iskra z elektryzującego się ubrania, czy nie do końca sprawna bateria smartfona. Choć o wycieku skroplonego metanu z jakiejkolwiek części instalacji nie ma mowy – lepiej dmuchać na zimne. Nawet drobny wyciek niósłby ogromne ryzyko, bo zawsze istnieje możliwość, że stężenie metanu w powietrzu osiągnęłoby poziom w przedziale 5 – 15 proc., a takie stężenie oznacza wybuch. Dlatego procedury eliminują nawet najdrobniejsze potencjalne zagrożenia.

Jak zapewniają pracownicy terminala, przez cały czas jego funkcjonowania ani razu nie wystąpiło jakiekolwiek zagrożenie wyciekiem. Jak podkreśla Bobiński – na świecie takie przypadki raczej się nie zdarzają. W jednym z włoskich terminali doszło co prawda do rozszczelnienia zbiornika, ale tamtejsze służby szybko się z tym uporały.

W strefie pomarańczowej i czerwonej wszelkie prace odbywają się na podstawie pisemnego polecenia. Specjalne przeszkolenie, zakończone odpowiednią certyfikacją przechodzili nawet pracownicy zewnętrznej firmy sprzątającej.

Jak mówi Bobiński, największe emocje – co zrozumiałe – towarzyszyły pierwszemu rozładunkowi z grudnia 2015 r., kiedy to do świnoujskiego terminala zacumował gazowiec Al Neuman wiozący pierwszą partię LNG z długoterminowego kontraktu z Kataru. Potem były kolejne dostawy z tego kontraktu, a także tzw. spotowe z USA, Norwegii. W 2016 r. import z Kataru wyniósł ok. 1 mld m. sześc. gazu; w 2017 r. tylko z dostawy z kontraktów z Qatargas będzie to ok. 1,3 mld m. sześc.

Ale – jak dodaje Bobiński – przy każdym rozładunku występują jakieś drobne różnice, drobne usterki. „Jesteśmy przygotowani na różne ewentualności. Radzimy sobie i „wyrabiamy” się w ciągu 36 godzin – mówi.

Samo rozładowanie metanowca o pojemności ok. 200 tys. m. kw. trwa ok. 18 godzin (ok. 12 tys. m. sześc. na godzinę), reszta to czas potrzebny na podłączenie ramion rozładowczych do statku, ich schłodzenie, rozkręcenie tzw. raty rozładowczej, a potem zakończenie drenowania ramion, ich przedmuch i wreszcie rozłączenie. Proces musi być przeprowadzony na tyle sprawnie, by zmieścić się w 36 godzinach. Potem naliczane są kary; za 24 godzinny przestoju gazowca – bagatelka – 100 tys. euro.

W samej procedurze łączenia instalacji ze statkiem bierze udział jedynie 5 – 6 pracowników, na czele których stoi kapitan rozładunku. Jak mówi dyr. Bobiński, z zasady uczestniczy w tej procedurze on sam i szef BHP terminala.

Przez świnoujski terminal od 11 grudnia 2015 roku, kiedy to dotarł tam pierwszy metanowiec, do początku sierpnia 2017 br. przeszło ponad 3 mld 640 m sześc. gazu. To jedna piąta polskiego zapotrzebowania na ten surowiec. Teraz roczna moc regazyfikacyjna instalacji wynosi 5 mld m sześc. Operator systemu przesyłu gazu i jednocześnie właściciel gazoportu, spółka Gaz System podjęła niedawno decyzję o zwiększeniu tej mocy do 7,5 mld m. sześc.

Terminal, którego budowie towarzyszyły obawy społeczności Świnoujścia i ekologów (obok znajdują się tereny objęte programem Natura 2000) wpisał się zarówno w krajobraz miasta i okolic. Plaża przy obiekcie jest ogólnodostępna podobnie jak prowadząca do niego droga. Cumujący przy nim gazowce stały się nową atrakcją turystyczną nadmorskiego kurortu.

Samo miasto bogaci się rocznie o 40 mln zł podatku od spółki, wyposażenie – świnoujskiej jednostki straży pożarnej budzi zazdrość nie tylko sąsiednich jednostek. Terminal wspiera m.in. Muzeum Ochrony Wybrzeża, festiwal FAMA czy Festiwal Grechuty.

Wbrew obawom ekologów, terminal nie zagroził miejscowej faunie – przede wszystkim rzadkim gatunkom nietoperzy, które przed jego powstaniem zamieszkiwały znajdujące się w pobliżu poniemieckie fortyfikacje. W jednej z nich zbudowano dla nich specjalny hotelik wyposażony m.in. w specjalne ścianki z otworami. Nietoperze polubiły nowe miejsce, w którym z każdym rokiem przybywa ich coraz więcej – w tym rzadki i cenny gatunek nocka notterera.

Prawie trzykilometrowy falochron gazoportu stał się domem dla tysięcy ptaków – mew, kormoranów i czapli, które wiodą na nim spokojny, niezakłócany przez nikogo żywot. Basen terminala – niedostępny dla nikogo postronnego – zapewnia im duże ilości ryb. Jak mówią pracownicy gazoportu, od czasu do czasu falochron odwiedzają niezwykli goście – majestatyczne orły bieliki.

Polska Agencja Prasowa
Najbardziej newralgiczny moment to ten, gdy skroplony gaz przez tzw. kołnierze kolektorów zaczyna płynąć z ładowni metanowca do ramion rozładowczych terminala LNG – mówi PAP dyrektor pionu eksploatacji świnoujskiego gazoportu, Zbigniew Bobiński. W terminalu nie ma miejsca na rutynę – podkreśla.

Zbigniew Bobiński – od marca 2016 r. kierujący pionem eksploatacji – był obecny przy 17 z 19 rozładunków metanowców w gazoporcie im. Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu. Na pytanie, czy dwudziesty, przewidziany na 9 września, będzie już traktowany rutynowo, dyr. Bobiński gwałtownie zaprzecza. „W naszym słowniku nie ma słowa +rutynowy+. W Polskim LNG i w Gaz-Systemie walczymy nie tylko z tym słowem, ale i – skutecznie – z podejściem pracowników do zadań” – podkreśla.

W słowniku pracowników terminala jest za to jedno „święte” słowo: procedura.

Procedury obejmują w zasadzie każdy krok po przejściu bramy gazoportu, którego prawie 50 – hektarowy teren, podzielony jest na trzy strefy. W zielonej – w której znajdują się budynki biurowe, socjalne, sale konferencyjne są one stosunkowo zwyczajne, choć by dostać się również do tej strefy – wyłącznie na specjalne imienne zaproszenie, trzeba przejść wnikliwą kontrolę, w tym również, choć wyrywkową – kontrolę trzeźwości.

Wszyscy goście – jak np. grupa dziennikarzy, którzy po raz pierwszy zostali wpuszczeni na większość instalacji świnoujskiego terminala, muszą przejść kilkudziesięciominutowe szkolenie BHP, następnie przebrać się w specjalne kombinezony i buty. Po strefie tzw. pomarańczowej i czerwonej nie wolno się bez nich poruszać. Wymagane są również kaski i specjalne okulary. Przede wszystkim nie wolno tam wnosić żadnych nieatestowanych urządzeń elektronicznych – smartfonów, tabletów, dyktafonów. Specjalny smartfon, jakim dysponuje m.in. dyr. Bobiński, waży dobre kilkadziesiąt deko i ma ponad dwa centymetry grubości.

Te niezwykłe środki bezpieczeństwa mają zapobiec nawet najdrobniejszej możliwości wzniecenia ognia w strefach zagrożenia wybuchem. Jak wyjaśniają pracownicy terminala, niebezpieczna może być nawet iskra z elektryzującego się ubrania, czy nie do końca sprawna bateria smartfona. Choć o wycieku skroplonego metanu z jakiejkolwiek części instalacji nie ma mowy – lepiej dmuchać na zimne. Nawet drobny wyciek niósłby ogromne ryzyko, bo zawsze istnieje możliwość, że stężenie metanu w powietrzu osiągnęłoby poziom w przedziale 5 – 15 proc., a takie stężenie oznacza wybuch. Dlatego procedury eliminują nawet najdrobniejsze potencjalne zagrożenia.

Jak zapewniają pracownicy terminala, przez cały czas jego funkcjonowania ani razu nie wystąpiło jakiekolwiek zagrożenie wyciekiem. Jak podkreśla Bobiński – na świecie takie przypadki raczej się nie zdarzają. W jednym z włoskich terminali doszło co prawda do rozszczelnienia zbiornika, ale tamtejsze służby szybko się z tym uporały.

W strefie pomarańczowej i czerwonej wszelkie prace odbywają się na podstawie pisemnego polecenia. Specjalne przeszkolenie, zakończone odpowiednią certyfikacją przechodzili nawet pracownicy zewnętrznej firmy sprzątającej.

Jak mówi Bobiński, największe emocje – co zrozumiałe – towarzyszyły pierwszemu rozładunkowi z grudnia 2015 r., kiedy to do świnoujskiego terminala zacumował gazowiec Al Neuman wiozący pierwszą partię LNG z długoterminowego kontraktu z Kataru. Potem były kolejne dostawy z tego kontraktu, a także tzw. spotowe z USA, Norwegii. W 2016 r. import z Kataru wyniósł ok. 1 mld m. sześc. gazu; w 2017 r. tylko z dostawy z kontraktów z Qatargas będzie to ok. 1,3 mld m. sześc.

Ale – jak dodaje Bobiński – przy każdym rozładunku występują jakieś drobne różnice, drobne usterki. „Jesteśmy przygotowani na różne ewentualności. Radzimy sobie i „wyrabiamy” się w ciągu 36 godzin – mówi.

Samo rozładowanie metanowca o pojemności ok. 200 tys. m. kw. trwa ok. 18 godzin (ok. 12 tys. m. sześc. na godzinę), reszta to czas potrzebny na podłączenie ramion rozładowczych do statku, ich schłodzenie, rozkręcenie tzw. raty rozładowczej, a potem zakończenie drenowania ramion, ich przedmuch i wreszcie rozłączenie. Proces musi być przeprowadzony na tyle sprawnie, by zmieścić się w 36 godzinach. Potem naliczane są kary; za 24 godzinny przestoju gazowca – bagatelka – 100 tys. euro.

W samej procedurze łączenia instalacji ze statkiem bierze udział jedynie 5 – 6 pracowników, na czele których stoi kapitan rozładunku. Jak mówi dyr. Bobiński, z zasady uczestniczy w tej procedurze on sam i szef BHP terminala.

Przez świnoujski terminal od 11 grudnia 2015 roku, kiedy to dotarł tam pierwszy metanowiec, do początku sierpnia 2017 br. przeszło ponad 3 mld 640 m sześc. gazu. To jedna piąta polskiego zapotrzebowania na ten surowiec. Teraz roczna moc regazyfikacyjna instalacji wynosi 5 mld m sześc. Operator systemu przesyłu gazu i jednocześnie właściciel gazoportu, spółka Gaz System podjęła niedawno decyzję o zwiększeniu tej mocy do 7,5 mld m. sześc.

Terminal, którego budowie towarzyszyły obawy społeczności Świnoujścia i ekologów (obok znajdują się tereny objęte programem Natura 2000) wpisał się zarówno w krajobraz miasta i okolic. Plaża przy obiekcie jest ogólnodostępna podobnie jak prowadząca do niego droga. Cumujący przy nim gazowce stały się nową atrakcją turystyczną nadmorskiego kurortu.

Samo miasto bogaci się rocznie o 40 mln zł podatku od spółki, wyposażenie – świnoujskiej jednostki straży pożarnej budzi zazdrość nie tylko sąsiednich jednostek. Terminal wspiera m.in. Muzeum Ochrony Wybrzeża, festiwal FAMA czy Festiwal Grechuty.

Wbrew obawom ekologów, terminal nie zagroził miejscowej faunie – przede wszystkim rzadkim gatunkom nietoperzy, które przed jego powstaniem zamieszkiwały znajdujące się w pobliżu poniemieckie fortyfikacje. W jednej z nich zbudowano dla nich specjalny hotelik wyposażony m.in. w specjalne ścianki z otworami. Nietoperze polubiły nowe miejsce, w którym z każdym rokiem przybywa ich coraz więcej – w tym rzadki i cenny gatunek nocka notterera.

Prawie trzykilometrowy falochron gazoportu stał się domem dla tysięcy ptaków – mew, kormoranów i czapli, które wiodą na nim spokojny, niezakłócany przez nikogo żywot. Basen terminala – niedostępny dla nikogo postronnego – zapewnia im duże ilości ryb. Jak mówią pracownicy gazoportu, od czasu do czasu falochron odwiedzają niezwykli goście – majestatyczne orły bieliki.

Polska Agencja Prasowa

Najnowsze artykuły