Nie jest to tak niedorzeczne, jak się wydaje, ale Stany nie mogą wierzyć we wszystko, co powiedzą Rosjanie – tak pomysł stworzenia amerykańsko-rosyjskiej grupy ds. cyberbezpieczeństwa skomentował były wiceszef Agencji Bezpieczeństwa Narodowego Chris Inglis.
Według niego warto powołać taką instytucję choćby po to, by sprawdzić “jak daleko posunie się Rosja”. – Co chcesz położyć na stole? Nie dowiesz się, dopóki nie zapytasz. Ale trzeba mieć bardzo niskie oczekiwania wobec rezultatów – powiedział Inglis.
W lipcu amerykański wywiad opublikował raport, według którego rosyjskie władzy starały się wpływać na przebieg wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, wspierając Donalda Trumpa. Działania miały obejmować m.in. publikowanie materiałów obciążających jego przeciwniczkę Hillary Clinton.
Grupa ds. cyberbezpieczeństwa
W lipcu po spotkaniu z prezydentem Rosji Władimirem Putinem gospodarz Białego Domu zasugerował we wpisie na Twitterze, że Waszyngton i Moskwa mogą powołać grupę, która zajmowałaby się koordynowaniem działań w cyberprzestrzeni. Po krytyce wycofał się z tego pomysłu.
Inglis ocenił, że gdyby taka grupa faktycznie powstała, Ameryka musi bardzo ostrożnie podchodzić do przekazywania informacji. Nie ma bowiem gwarancji, że Rosja zrewanżuje się równie wartościowymi danymi.
– Myślę, że możemy dojść do momentu, w którym nie uda nam się już zrobić postępów (w tworzeniu międzynarodowych reguł cyberbezpieczeństwa – przyp. red.) bez proszenia Rosjan o wsparcie. A wtedy nie będziemy mieli nic do stracenia – powiedział Inglis.
CyberScoop