Cena wolności: Dlaczego rosyjscy biznesmeni muszą się odpłacać

22 lutego 2016, 14:00 Energetyka

KOMENTARZ

Anton Olejnik,

profesor uniwersytetu „Memoriał” (Kanada)

Ile właściwie i kiedy trzeba będzie zapłacić za wejście do interesu? To pytanie, które w Rosji zawsze pozostaje otwarte.

Znaczniejsi posiadacze nigdy nie mogą w Rosji spać spokojnie. Pewnego pięknego dnia może przyjechać po nich samochód policyjny, tak jak swojego czasu po Władimira Jewtuszenkowa, założyciela konglomeratu AFK „Sistiema” (w 2011 roku na 20 miejscu wśród 200 najbogatszych ludzi Rosji, co nie uchroniło go jednak od kilkumiesięcznego aresztu domowego we wrześniu 2014 roku), czy tak jak onegdaj po właściciela lotniska Domodiedowo Dimitrija Kamienszczika. Czym gorzej rysują się perspektywy budżetu rosyjskiego państwa, tym większe prawdopodobieństwo narażenia się organom siłowym.

Posiadacze rosyjscy wiedzą od początku co ich czeka. Cena przepustki do uprawiania dochodowego biznesu w Rosji nie była nigdy do końca określona. Mało kto dotrzymywał dosłownie zasady „zapłać i śpij spokojnie”. W zasadniczej części rosyjskie wielkie fortuny w wymiarze federalnym, jaki i regionalnym powstawały „za pośrednictwem państwa, poprzez kontakty z jego przedstawicielami lub dzięki bezpośredniej fizycznej ochronie państwa”. Ta inspirowana Maxem Weberem definicja kapitalizmu politycznego (Swedberg, Richard, Principles of economic sociology, Princeton University Press, 2003, str. 60) jest pewnie bardziej prawdziwa w stosunku do rosyjskiego biznesu niż do rzeczywistości gospodarczej w jakimkolwiek innym kraju.

Co oczywiste, funkcjonariusze państwowi nie kierują się ciepłym uczuciem wobec każdego z przedsiębiorców z osobna, czy abstrakcyjnie pojmowanym „prawidłami” gospodarki. Słowa ministra gospodarki Rosji Aleksandra Liwszyna z 1990 roku, że „należy się dzielić” były pierwszym memento: za prawo do uzyskiwania  najwyższych zysków na rosyjskim rynku trzeba się zawsze władzy odpłacić. Może wystarczyć banalna łapówka. Lub też prawo udziału w „narodowym projekcie” lub cegiełka dokładana do budowy pałacu dla członka elit, czy wręcz wspomożenie słabowitego budżetu państwa, który w czasach kryzysu, jaki mamy obecnie, trzeszczy w szwach.

Ostatni z tych haraczy jest szczególnie bolesny dla sfer biznesowych. Chcąc nie chcąc, aby podtrzymywać dobrostan osób dzierżących władzę, trzeba się godzić na utratę drogiego sercu majątku. Takiego choćby, jakim był „Basznieft” dla AFK „Sistiema”. Ten „Basznieft”, który przynosił AFK „Sistiema” 43% obrotów ogółem w 2014 roku. Jednakże Jewtuszenkow musiał się pogodzić z utratą „Basznieft” chcąc zachować wolność. Dochodzenie przeciw niemu wstrzymano w styczniu 2015 roku bezpośrednio po zrzeczeniu się pretensji do udziałów w „Basznieft” i ostatecznie AFK „Sistiema” ograniczyć się musiał do działalności przede wszystkim w sektorze bankowym i telekomunikacji.

Szczególnego znaczenia nabiera dziś fakt, że „przywrócony państwu” „Basznieft” wystawiony został na sprzedaż dla załatania dziur w budżecie, jakie powstały w następstwie niskich cen na nośniki energii, sankcji Zachodu wobec Rosji i rosnących wydatków wojennych. We udzielonym wczoraj agencji informacyjnej RBK wywiadzie Jewtuszenkow podkreślał, że „rozumie wszystkie prawidła gry”, nie wyjaśniając niestety, które z nich. O co może chodzić? Wiadomo, że biznesmeni rosyjscy mają wybór – albo sprzeciwiać się nieprzewidywalnym zmianom ceny na „przepustki do biznesu” i stracić wszystko, jak to stało się udziałem Michaiła Chodorkowskiego czy Władimira Gusinskiego, lub też być przygotowanym na składanie rozlicznych ofiar klasie politycznej. Zapewnia to wolność i pozostanie na przyszłość w grze na regularnie „oczyszczanym” rynku. Ogólnie rzecz biorąc, zasady są proste – nie pretendować do roli podmiotu (ta rola jest zastrzeżona dla klasy politycznej), zadowalać się rolą wykonawcy i nie być chciwym.

Te reguły prawdopodobnie znane były również Dimitriemu Kamienszczykowi zatrzymanemu 18 lutego w ramach śledztwa dotyczącego zamachu terrorystycznego sprzed 5 lat. Dla właściciela drugiego po Szeremietiewo rosyjskiego lotniska godzina wybiła dziś, a nie zaraz po zamachu w styczniu 2011 roku. Cóż, najwidoczniej dochody ze sprzedaży „Basznieft” nie będą wystarczające, aby zabezpieczyć dziś finansowo przeżycie elity politycznej. Koniecznym jest więc szukać dalszych „cegiełek” i zdaje się że na Domodiedowo sprawa się jeszcze nie zakończy.

Na co nadzieje może żywić jeszcze właściciel Domodiedowo, biorąc pod uwagę, że w przeciwieństwie do Jewtuszenkowa nie ma rozleglejszego majątku? Chyba tylko na to, że utrzyma pakiet mniejszościowy, albo że choćby pozostanie na wolności. Cena jej jest czasami bardzo wysoka.

Źródło: Media w Rosji