Nie wszystkie branże mają problemy. W 2024 roku wystrzelił rynek tak zwanych „chwilówek”. Przy rosnącej inflacji i trudnym kredycie nie powinno to dziwić. Ciekawsze jest jednak to, że zaczyna pojawiać się interpretacja, że to powód do optymizmu. Jak widać, odpowiednia dawka wiary i miłości do władzy, sprawi, że nawet syrena alarmowa na “Titanicu” zamiast straszyć, wzywałaby do dobrej zabawy.
Nieoceniony za swój wkład w polszczyznę Lech Wałęsa poradził kiedyś Jerzemu Turowiczowi: „jak nie chcesz mieć pan gorączki, stłucz pan termometr”. Rada ta działała przez wiele lat, ale dziś, w czasach kreatywnych księgowości i projektów 3.0, rzeczywistość wymaga nowych, bardziej ambitnych rozwiązań. Dziś zamiast tłuc termometr bierze się pacjenta z 40-stopniową gorączką i mówi mu, że wszystko jest ok, a jego stan to wręcz przejaw zdrowia. Organizm walczy, znaczy silny. I tak dalej. Podobnie wygląda tłumaczenie wzrostu ilości branych chwilówek, jako czynnika pozytywnego. Mam wrażenie, że jest to czymś – w polskich, i nie tylko polskich – mediach jednak dość nowatorskie.
Żeby nie być gołosłownym. Portal „Business Insider” tłumaczy. Pensje rosną. Polaków na te kredyty po prostu stać. Całość tekstu, podpartego autorytetem prof. Waldemara Rogowskiego z SGH, utrzymana jest w tonie, z którego wynika, że w sumie ten rosnący rynek chwilówek to nic groźnego, wręcz świadectwo bogacenia się społeczeństwa. Tyle, że kredyt bankowy dla niego trudno dostępny.
Niestety, nawet podparcie tezy, że „wszystko jest świetnie” mocno kłóci się z tym, co do tej pory pisano na temat chwilówek, w raportach, uzasadnieniach rozporządzeń, a także w raportach rozmaitych banków i instytucji międzynarodowych. Chwilówki raczej z rzadka są brane na cele inwestycyjne. Swoją drogą bardzo ciekawe będą dane dotyczące przedświątecznego ruchu w firmach pożyczkowych, czyli kredytów branych dlatego, że nie starczyło na święta. To dopiero będzie wyzwanie dla uzasadnień. Może taka propozycja tytułu? „Polacy świętują jak królowie”.
Gdyż idąc za wspomnianym tokiem myślenia, należy rozumieć, że żyjemy już w takim raju, że nawet biedni mają tyle pieniędzy, iż pożyczają, co najwyżej po to, by żyć w jeszcze większym luksusie. Łatwo to wytłumaczyć. Ot przeciętnej polskiej rodzinie brakuje nieco kawioru na święta. Właściwie mają na kawior, ale przywykli do astrachańskiego, który podrożał ze względu na wojnę na Wschodzie. Idą więc do firmy pożyczkowej i biorą 10 tysięcy, przy realnej rocznej stopie oprocentowania wynoszącej dwieście procent. A co tam. Stać ich. Po miesiącu oddadzą około 11 600. Przecież ich pensje wzrosły.
Co prawda, bez względu na sposób obliczania, pensje rosną, ale też inflacja. To już jednak detale. Zresztą trwają zmiany w GUS, więc może i wyniki się poprawią. W końcu zachwalanie 40-stopniowej temperatury, nie przeszkadza tłuczeniu termometru. W tak szczęśliwym i zasobnym kraju rząd i media nie muszą wybierać między kijem a pałką. Stać je na komplet.
Wiktor Świetlik