icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Salamądry: Porównywanie cen węgla na składach do indeksów światowych to demagogia (ROZMOWA)

Porównywanie przez polityków i komentatorów cen węgla na składach do indeksów światowych albo krajowych kosztów wydobycia to albo ignorancja, albo demagogia. Albo jedno i drugie – mówi ekspert od rynku węgla Dawid Salamądry w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Rząd planuje wprowadzenie dopłat, by wyrównać ceny węgla do poziomu oferowanego przez PGG. Co to oznacza dla rynku?

Dawid Salamądry: Jeżeli odnosi się Pan do wczorajszej wypowiedzi p. minister Moskwy (rozmowa z 8 czerwca 2022 roku – przyp. red.), to obawiam się że będzie ciężko to skomentować, bo otrzymaliśmy raptem jakąś mglistą zapowiedź pewnych planowanych działań, zresztą po raz kolejny zaserwowaną w tej pseudokorporacyjnej nowomowie. Może to wskazywać, że p. minister znowu nie wie o czym mówi; przypomnijmy, że jeszcze w marcu w odniesieniu do 8 mln ton węgla mówiła o „kilku statkach”.

Kiedy jednak spojrzymy na to wszystko w szerszym kontekście, to kolejne zapowiedzi z ostatnich dni rysują dosyć niebezpieczny obraz próby zdominowania rynku przez podmioty państwowe. Rzecznik rządu mówi o „likwidowaniu pośredników”, a jego koledzy i koleżanki odwołują się do niskich emocji przywołując wydumane „wysokie marże” firm handlujących węglem. Zaczyna to trochę przypominać nagonkę sanacyjnego reżimu na „paskarzy”, co w dłuższej perspektywie, z powodu „legislacyjnej biegunki” może spowodować likwidację wielu mniejszych, rozproszonych, prywatnych biznesów i monopolistyczną koncentrację sprzedaży w PGG, co dla końcowych odbiorców będzie się wiązało – w wariancie najbardziej optymistycznym – z gorszą obsługą ich potrzeb. W wariancie mniej przyjemnym, węgla po prostu zabraknie w tych regionach, które PGG uzna za mniej priorytetowe, a ceny i tak albo będą wysokie jak dzisiaj, albo rząd będzie realizował swoje programy dopłat, czyli zapłacą wszyscy podatnicy.

Porównywanie przez polityków i komentatorów cen węgla na składach do indeksów światowych albo krajowych kosztów wydobycia to albo ignorancja, albo demagogia. Albo jedno i drugie.

Polska rezygnuje z importu węgla z Rosji, szuka dostaw z tak odległych krajów jak Kolumbia. Czy jest to według Pana wyjście w krótszej i dłuższej perspektywie?

Nie można powiedzieć, że „Polska szuka węgla w odległej Kolumbii”, bo ten węgiel jest obecny na naszym rynku już od wielu lat, spalają go wszyscy odbiorcy, od energetyki po najmniejsze gospodarstwa domowe, a wiodącym importerem jest państwowa PGE, która za rządów obecnej władzy przejęła ten lukratywny odcinek handlu od francuskiego EDFu. Minister Moskwa uspokajającym tonem mówi o węglu płynącym do Polski z różnych rzekomo egzotycznych kierunków, ale ten węgiel tak samo przypływał do nas w poprzednich latach.

Jeśli mamy traktować ten kierunek jako substytut importu z Rosji, to nie jest to ani rozwiązanie na dłuższą metę, ani nawet na chwilę. Gros polskiego importu trafiało do nas drogą lądową z Rosji albo przez jej terytorium nie tylko dlatego, że to mogło to być bardziej opłacalne, ale głównie dlatego, że nasze porty mają ograniczoną przepustowość. Jeszcze na przełomie kwietnia i maja mieliśmy prognozy IGSPW mówiące o tym, że nawet gdyby porty przestawiłyby się całkowicie na przyjmowanie tylko węgla kosztem innych surowców, to na koniec roku i tak mielibyśmy w Polsce lukę podażową w wysokości nawet 11 mln ton.

Rząd w Warszawie w swoim obłędzie demonstracyjnie wyszedł przed szereg i zablokował import węgla rosyjskiego, żeby – w swoim mniemaniu – zaszkodzić Rosji. Nasz rynek to dla Rosjan mniej niż 4 procent eksportu – dla nas, kierunek rosyjski to do niedawna 80 procent importu. Nasuwa się skojarzenie ze snajperem, strzelającym do swojego celu przez własną głowę.

W związku z kryzysem energetycznym, w Polsce i innych krajach mówi się o „tymczasowym renesansie węgla”. Czy uważa Pan, że takie zjawisko jest faktem, a jeśli tak – jak długo może potrwać?

O tym renesansie mówiło się jeszcze przed wojną, w związku z ogólnoświatowym kryzysem popandemicznym, ale ja jestem umiarkowanym optymistą. Unia Europejska wcale nie zamierza zawracać swojego „zielonego walca”, a chaotyczne ruchy polskiego rządu, zorientowane bardziej na upaństwowienie sektora szybciej doprowadzą do zniszczenia krajowego rynku handlu węglem, niż do jego rozkwitu.

Rozmawiał Michał Perzyński

Birol: Jesteśmy w połowie kryzysu energetycznego. Obawiam się o rynek gazu zimą

Porównywanie przez polityków i komentatorów cen węgla na składach do indeksów światowych albo krajowych kosztów wydobycia to albo ignorancja, albo demagogia. Albo jedno i drugie – mówi ekspert od rynku węgla Dawid Salamądry w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Rząd planuje wprowadzenie dopłat, by wyrównać ceny węgla do poziomu oferowanego przez PGG. Co to oznacza dla rynku?

Dawid Salamądry: Jeżeli odnosi się Pan do wczorajszej wypowiedzi p. minister Moskwy (rozmowa z 8 czerwca 2022 roku – przyp. red.), to obawiam się że będzie ciężko to skomentować, bo otrzymaliśmy raptem jakąś mglistą zapowiedź pewnych planowanych działań, zresztą po raz kolejny zaserwowaną w tej pseudokorporacyjnej nowomowie. Może to wskazywać, że p. minister znowu nie wie o czym mówi; przypomnijmy, że jeszcze w marcu w odniesieniu do 8 mln ton węgla mówiła o „kilku statkach”.

Kiedy jednak spojrzymy na to wszystko w szerszym kontekście, to kolejne zapowiedzi z ostatnich dni rysują dosyć niebezpieczny obraz próby zdominowania rynku przez podmioty państwowe. Rzecznik rządu mówi o „likwidowaniu pośredników”, a jego koledzy i koleżanki odwołują się do niskich emocji przywołując wydumane „wysokie marże” firm handlujących węglem. Zaczyna to trochę przypominać nagonkę sanacyjnego reżimu na „paskarzy”, co w dłuższej perspektywie, z powodu „legislacyjnej biegunki” może spowodować likwidację wielu mniejszych, rozproszonych, prywatnych biznesów i monopolistyczną koncentrację sprzedaży w PGG, co dla końcowych odbiorców będzie się wiązało – w wariancie najbardziej optymistycznym – z gorszą obsługą ich potrzeb. W wariancie mniej przyjemnym, węgla po prostu zabraknie w tych regionach, które PGG uzna za mniej priorytetowe, a ceny i tak albo będą wysokie jak dzisiaj, albo rząd będzie realizował swoje programy dopłat, czyli zapłacą wszyscy podatnicy.

Porównywanie przez polityków i komentatorów cen węgla na składach do indeksów światowych albo krajowych kosztów wydobycia to albo ignorancja, albo demagogia. Albo jedno i drugie.

Polska rezygnuje z importu węgla z Rosji, szuka dostaw z tak odległych krajów jak Kolumbia. Czy jest to według Pana wyjście w krótszej i dłuższej perspektywie?

Nie można powiedzieć, że „Polska szuka węgla w odległej Kolumbii”, bo ten węgiel jest obecny na naszym rynku już od wielu lat, spalają go wszyscy odbiorcy, od energetyki po najmniejsze gospodarstwa domowe, a wiodącym importerem jest państwowa PGE, która za rządów obecnej władzy przejęła ten lukratywny odcinek handlu od francuskiego EDFu. Minister Moskwa uspokajającym tonem mówi o węglu płynącym do Polski z różnych rzekomo egzotycznych kierunków, ale ten węgiel tak samo przypływał do nas w poprzednich latach.

Jeśli mamy traktować ten kierunek jako substytut importu z Rosji, to nie jest to ani rozwiązanie na dłuższą metę, ani nawet na chwilę. Gros polskiego importu trafiało do nas drogą lądową z Rosji albo przez jej terytorium nie tylko dlatego, że to mogło to być bardziej opłacalne, ale głównie dlatego, że nasze porty mają ograniczoną przepustowość. Jeszcze na przełomie kwietnia i maja mieliśmy prognozy IGSPW mówiące o tym, że nawet gdyby porty przestawiłyby się całkowicie na przyjmowanie tylko węgla kosztem innych surowców, to na koniec roku i tak mielibyśmy w Polsce lukę podażową w wysokości nawet 11 mln ton.

Rząd w Warszawie w swoim obłędzie demonstracyjnie wyszedł przed szereg i zablokował import węgla rosyjskiego, żeby – w swoim mniemaniu – zaszkodzić Rosji. Nasz rynek to dla Rosjan mniej niż 4 procent eksportu – dla nas, kierunek rosyjski to do niedawna 80 procent importu. Nasuwa się skojarzenie ze snajperem, strzelającym do swojego celu przez własną głowę.

W związku z kryzysem energetycznym, w Polsce i innych krajach mówi się o „tymczasowym renesansie węgla”. Czy uważa Pan, że takie zjawisko jest faktem, a jeśli tak – jak długo może potrwać?

O tym renesansie mówiło się jeszcze przed wojną, w związku z ogólnoświatowym kryzysem popandemicznym, ale ja jestem umiarkowanym optymistą. Unia Europejska wcale nie zamierza zawracać swojego „zielonego walca”, a chaotyczne ruchy polskiego rządu, zorientowane bardziej na upaństwowienie sektora szybciej doprowadzą do zniszczenia krajowego rynku handlu węglem, niż do jego rozkwitu.

Rozmawiał Michał Perzyński

Birol: Jesteśmy w połowie kryzysu energetycznego. Obawiam się o rynek gazu zimą

Najnowsze artykuły