Debata prezydencka między Donaldem Trumpem a Kamalą Harris przebiegła pod znakiem braku przełomowości, oryginalności oraz wyrazistości. Kandydaci niespecjalnie przekonali Amerykanów do swoich racji, pozostawiając wrażenie niedosytu. Unikali także odpowiedzi na pytania w kluczowych kwestiach.
Amerykańskie debaty prezydenckie mają tradycję bycia politycznymi widowiskami, z momentami, hasłami bądź ripostami polityków, które wchodzą do kanonu życia publicznego za oceanem. Nie tym razem. 10 września w National Constitution Center w Filadelfii obserwowaliśmy debatę pozbawioną polotu.
Celem wtorkowej debaty było zaprezentowanie Kamali Harris szerszej publiczności. Każdy z kandydatów chciał jednak osiągnąć całkowicie odwrotny efekt. Ostatecznie żadnej ze stron nie udało się postawić na swoim. Ani Trump wystarczająco skutecznie jej nie obrzydził, ani Harris przekonująco nie pokazała się, jako odpowiednia kandydatka do Białego Domu. Powtarzanie uklepanych formułek – i zarzut ten czynię w tej chwili do obu kandydatów – to zdecydowanie za mało.
Kamala Harris, która wciąż boryka się z problemem rozpoznawalności wśród swoich rodaków, niezbyt skutecznie przedstawiła im swoją osobę w trakcie debaty. Przyczyniły się do tego jej wciąż niejasne poglądy na różne tematy czy wymijające odpowiedzi, w których nie odnosiła się do zadanego pytania. A szkoda, bo były to kluczowe zagadnienia, w kwestii których spora część amerykańskiego elektoratu wciąż nie ma przekonania do Kamali Harris. Kandydatka Demokratów zmarnowała zatem dobrą okazję, aby rozwiać ich wątpliwości. Unikanie konkretów w trakcie odpowiadania na niewygodne pytania wychodziło jej skądinąd całkiem sprawnie. Głównie z powodu pobłażliwego, zdaniem wielu konserwatywnych komentatorów, podejścia moderatorów debaty zorganizowanej przez stację ABC. Sprawy nie utrudniał również sam Donald Trump. A szkoda, gdyż w kilku kluczowych momentach, z powodów znanych chyba tylko sobie, nie skorzystał z okazji, aby wywrzeć presję na swojej rywalce. Debata zmarnowanych sznas!
Kamala Harris mówiła, że „najlepsi ekonomiści, w tym Ci z banku Goldman Sachs, twierdzą, że plan Trumpa na gospodarkę jest okropny”, sugerując że to jej propozycje ekonomiczne doceniają eksperci. Zdaniem Demokratki, Donald Trump nie ma dla wyborców żadnego planu gospodarczego, ponieważ ma być zainteresowany jedynie sobą, nie zaś losem przeciętnego Amerykanina. W odpowiedzi Trump kontrował, że Harris jedynie kopiuje pomysły innych. Niby była to jakaś odpowiedź, lecz bardziej przypominała drogę na łatwiznę i rzucanie ogólnikami, niż celne punktowanie słabych stron rywala.
– Ona nie ma planu na ekonomię. Wszystko zerżnęła z planu Bidena. Chciałem wysłać Kamali Harris swoją czapkę „Make America Great Again”, bo zaciąga dużo z mojej filozofii. Ale jak wygra to wszystko się odmieni, zobaczycie. Jej ojciec był profesorem marksistą. Harris jest marksistką – przestrzegał były prezydent USA.
W trakcie debaty Harris często unikała jasnych odpowiedzi, a czasem posługiwała się wręcz nieprawdziwymi stwierdzeniami. Przykładem może być odpowiedź na pytanie moderatorki Linsey Davis o jej wcześniejsze stanowisko dotyczące zakazu szczelinowania hydraulicznego (frackingu). Choć w kampanii wyborczej w 2020 roku Demokratka opowiadała się za zakazem tej metody wydobycia paliw kopalnych, teraz stwierdziła, że wcale nie miała takich zamiarów w tamtym czasie i obecnie również popiera tę metodę wydobycia surowców energetycznych.
Gdy Demokratka odpowiadała na pytanie o warunki opuszczenia Afganistanu przez wojska amerykańskie, stwierdziła, że „ani jeden amerykański żołnierz nie znajduje się obecnie w strefie wojny”. Jest to nieprawdą, gdyż w ogarniętych wojnami Irakiem i Syrią stacjonuje odpowiednio 2500 i 1000 żołnierzy armii USA. Kolejnych kilkuset przebywa w bazie w Jordanii.
Trump natomiast nie wykorzystał odpowiednio pojawiających się okazji na twarde rozliczenie działań Harris z okresu jej urzędowania w administracji Joe Bidena. Kryzys na południowej granicy Stanów Zjednoczonych czy odpowiedzialności za stan amerykańskiej gospodarki i wzrost kosztów życia to na tych polach Republikanin miał największe pole do popisu. Z tej szansy jednak również nie skorzystał.
Zamiast tego w kilku momentach sam dawał się prowokować i wyprowadzać z równowagi Kamali Harris. Ppodobnie jak jego rywalka unikał również zajmowania jasnego stanowiska w niektórych ważnych zagadnieniach, jak na przykład wojna na Ukrainie.
Sondaż telewizji „CNN” przyznał „zwycięstwo” w debacie Kamali Harris, podobnie było z jej „wygraną” w 12-osobowej grupie fokusowej niezdecydowanych wyborców.
W tym samym badaniu Trump zdołał zanotować wśród respondentów przewagę rzędu 20 p.p., gdy Ci byli pytani o to, który z dwójki kandydatów na najwyższy urząd w Ameryce lepiej poradzi sobie z gospodarką tego kraju.
Inne badania sugerują, że debaty między kandydatami na prezydenta USA zwykle nie mają dużego wpływu na wyścig wyborczy, ponieważ większość widzów tych wydarzeń ma już wyrobione poglądy i określone preferencje. Obecnie, według średniej portalu „RealClearPolitics” w skali całej Ameryki Harris prowadzi nad Trumpem różnicą zaledwie 1.1 p.p.
Debaty służą więc bardziej do prezentacji sylwetek polityków przed szeroką opinią publiczną oraz mają za zadanie zmotywować elektorat kandydatów do udziału w wyborach. Z drugiej zaś strony przy tak wyrównanej walce, gdzie o ostatecznym zwycięstwie zadecyduje być może nie więcej niż kilkadziesiąt tysiecy głosów w kilku kluczowych stanach, każdy przekonany podczas debaty wyborca jest na wagę złota.
Tomasz Winiarski
Debata Trump-Harris nie dała Ukrainie jednoznacznej odpowiedzi w sprawie inwazji Rosji