Ostatnie informacje dotyczące rozbudowy elektrowni Ostrołęka spowodowały bardzo burzliwą dyskusję na temat opłacalności tego przedsięwzięcia i, przede wszystkim, jego uzasadnienia. Opinie na ten temat są bardzo różne i zależą od reprezentowanej instytucji. Po uprzedniemu zapoznaniu się z opinią publiczną, odnoszę wrażenie, że więcej osób zastanawia się skąd taki pomysł, niż uważa, że jest on dobry – pisze Magdalena Kuffel, współpracownik BiznesAlert.pl.
Strzał w kolano?
O czym dokładnie mowa? Elektrownia Ostrołęka ma zostać rozbudowana o dodatkowy, 1000-MW, blok węglowy. Project zostanie zrealizowany przez Energę i firmę Enea, najprawdopodobniej w formie project finance, który „skonsumuje” większość ewentualnego ryzyka związanego z inwestycją. Nie jest to bez znaczenia, ponieważ wygląda na to, że oprócz przedstawicieli zainteresowanych firm, żaden z obserwatorów nie wierzy w rentowność nowego bloku elektrowni.
Skąd ten pesymizm? Obserwując coraz to bardziej spadające ceny prądu, cenę surowców oraz „niepewną” sytuację europejskiego systemu emisyjnego, budowa bloku – który ma zostać podłączony do sieci w 2024 roku, mając na uwadze założenie, że budowa rozpocznie się jeszcze w 2018 roku – to krok w nieznane. Szczególnie biorąc pod uwagę unijne próby penalizacji zbyt wysokich emisji gazów cieplarnianych. Naturalnie, rozwój technologiczny z pewnością pozwala na budowę bardziej „czystych” bloków węglowych, ale czy aby na pewno tak zielonych, aby, przykładowo, uchronić się od konsekwencji 550 EPS? Wiadomo jest również, że dzisiejszy stan systemu ETS zostanie zmieniony i to z pewnością nie na korzyść elektrowni węglowych. A więc nasuwa mi się pytania: czy aby przypadkiem nie jest to strzał w kolano?
Jak sfinansować rozbudowę?
Inne pytanie, które przychodzi mi na myśl to finansowanie samego przedsięwzięcia. Wiele międzynarodowych banków, również z siedzibą w Polsce, nie chce finansować inwestycji związanych z energią konwencjonalną (a bardziej precyzyjnie, z węglem) jak na przykład ING czy Credit Agricole; z jednej strony jako wyraz braku wsparcia technologii, które mają negatywny wpływ na zmiany klimatyczne, z drugiej, gdyż nie wierzą w brak opłacalności takich inwestycji. Jak podaje Onet Biznes, w takiej sytuacji ewentualnym podmiotem do dyskusji były Polski Fundusz Rozwoju lub Bank Gospodarstwa Krajowego, które mogą nie mieć wystarczających funduszy na finansowanie tak kosztownego projektu. Nie wspominając już o, w zasadzie pewnym, zainteresowaniu Unii Europejskiej, która z pewnością będzie chciała zrozumieć jego zasadność. PFR jest finansowany przez rząd, który nie powinien faworyzować żadnej technologii produkcji prądu.
Nie jest to bez znaczenia. Budowa tak dużego bloku najprawdopodobniej wpłynie na zasadność inwestycji w OZE w regionie. Mimo, iż przy sprzyjających warunkach, zielona energia może być tańsza niż energia konwencjonalna, w wielu przypadkach w dalszym ciągu węgiel jest najbardzij stabilnym i najtańszym źródłem prądu. A więc nie tylko „będzie trzeba dokładać” do inwestycji, ale może się okazać, że jej zakończenie wpłynie na kształt systemu energetycznego w regionie.
Czemu nie gaz?
Zaczęłam więc zastanawiać się, w jaki logiczny sposób można wytłumaczyć taką inwestycję, widząc, że w zasadzie wszystko przemawia na jego niekorzyść. Chciałam postawić się w sytuacji tych, którzy zdecydowali o tym projekcie. Moje wnioski są następujące: bezpieczeństwo energetyczne musi więc grać w tym dużą rolę i zapobieganie ewentualnym black outom.
Pozwoliłam więc sobie na moment refleksji i chciałam znaleźć więcej informacji dotyczących zapotrzebowania na moc, którą Polska powinna wypełnić, aby zapewnić systemowi bezpieczeństwo energetyczne. Budowa bloku mogłaby mieć podłoże w nadziei na uzyskanie ewentualnych zysków z rynku mocy (tutaj wracamy do punktu dot. limitów emisji narzuconego przez UE); innym scenariuszem dla elektrowni Ostrołęka mogłoby być zapotrzebowanie na energię szczytową, które może być trudne do pokrycia, jeżeli stare elektrownie zostaną wyłączone z obiegu ( na ten temat wypowiada się Komisji Europejska w sprawozdaniu z końca 2016 roku; „Raport końcowy z badania sektorowego dotyczącego mechanizmów wspierających zdolności wytwórcze”, strona 70). Mogłoby to być całkiem sensowne wytłumaczenie, jednak dlaczego, w takim przypadku, wybranym surowcem jest węgiel? Elektrownia gazowa, szczególnie turbina gazowo-parowa, zdałaby egzamin znakomicie.
Byłby to również dobry scenariusz dla elektrowni, która mogłaby pomóc sieci w korekcji ewentualnych problemów, nie zawsze zależnych od Polski. Wiadomo, że kilka razy nadprodukcja prądu od naszych niemieckich sąsiadów „wylądowała” w naszej sieci, co spowodowało problemy. Elektrownia, która byłaby bardziej elastyczna i szybsza w reakcji, zdałaby tutaj egzamin.
Podsumowując, bardzo trudno jest określić zasadność tej inwestycji, bez uprzedniego zapoznania się z dokładnym modelem rynku, który brano pod uwagę w 2024 roku. Myślę, iż osoby zajmujące się szacowaniem opłacalności tego przedsięzwięcia wzięły pod uwagę bardzo optymistyczny scenariusz, na którym oparły swoje przekonanie o sensowności tej inwestycji. Trudno jest oceniać, czy było to dobre podejście czy złe, bez żadnych dokładnych informacji. Nie sądzę, aby największe firmy energetyczne decydowałyby się na tak duży krok strategiczny, który nie przyniósłby korzyści w długoterminowej perspektywie. Myślę, że inwestycja w energetykę konwencjonalną ma swój sens, jednak obawiam się, że węgiel to nienajlepszy pomysł. Mimo, że Polska ma w dalszym ciągu bogate złoża tego surowca, co jest z pewnością wielką zaletą, może się to nie przełożyć na sukces ze względu na wyraźny sygnał międzynarodowy, że te źródło prądu będzie penalizowane.