Wojska rosyjskie stacjonują na terenie okupowanej Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, aby zachować bezpieczeństwo przed ostrzałami ukraińskiego ognia kontrbateryjnego. To stwarza zagrożenie na wielu poziomach – pisze Maciej Zaniewicz, ekspert Forum Energii.
Utrzymywanie sprzętu wojskowego na terenie takiego zakładu samo w sobie stwarza ryzyko nieoczekiwanych wypadków, które poważnie mogą naruszać zasady bezpieczeństwa elektrowni. Reaktor jest dobrze chroniony żelbetową kopułą, trzeba by wykorzystać znaczne środki aby ją sforsować. Jednak problem leży gdzie indziej. Przede wszystkim zmęczenie załogi. Pracownicy są utrzymywani w ciągłym stresie, a członkowie rodzin są praktycznie zakładnikami. Nie wyobrażam sobie pracy w takich warunkach – a oni nie mają wyjścia. To zwiększa ryzyko błędu ludzkiego, tak niebezpiecznego przy funkcjonowaniu tego typu zakładu.
Drugi zagrożeniem jest bezmyślność rosyjskich wojskowych. Jednym z takich przykładów jest pomysł osuszenia zbiornika na wypalone paliwo jądrowe, w celu sprawdzenia, czy nie ma tam porzuconej broni. Dalszą realizację tego planu zarzucono, ale nie wiadomo czy nie pojawią się kolejne.
Trzecim elementem są ciągłe ostrzały okoli obiektu. Rosjanie dokonują tego aby zrzucić winę na Ukraińców i budować presję, a także aby odłączyć Ukrainę od otrzymywanej energii z bloków elektrowni. To rodzi kolejne problemy. Pierwszy – jeżeli pocisk spadnie na mniej zabezpieczone przed atakiem składowisko promieniotwórcze, wtedy istnieje duże ryzyko lokalnego skażenia. Odcięcie elektrowni od ukraińskiego systemu elektroenergetycznego z kolei może wpłynąć negatywnie również na funkcjonowanie samej elektrowni. Owszem, pompy wodne chłodzące rdzenie mogą chodzić na energii z silników diesla, ale po co stwarzać kolejne ryzyka?
Rosjanie planują również synchronizację elektrowni ze swoim systemem. Czyli odciąć ją od Ukrainy i przyłączyć siecią do okupowanego Krymu. O ile w warunkach pokoju jest to jak najbardziej do wykonania, to w przypadku wojny jest to pomysł niosący zagrożenia. W normalnych warunkach, inne elektrownie (gazowe, wodne) zostały by dostosowane do pracy w systemie z obecną elektrownią jądrową. Teraz w czasie działań zbrojnych nie jest to zadanie łatwe i być może dlatego elektrownia ta wciąż produkuję energię elektryczną na potrzeby Ukrainy.
Drugi Czarnobyl jednak nam nie grozi. Głupota rosyjskiej armii najwyraźniej jest mitygowana przez specjalistów. Rosatom powinien trafić jednak na listę sankcji, a sam obiekt powinien zostać zdemilitaryzowany.
Opracował Mariusz Marszałkowski