Marszałek mawiał, że z racją jest jak z d.. – każdy ma swoją. Sprawa dotyczy także nauki. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Dowodzi tego Donald Trump, który postanowił wysadzić politykę klimatyczną u samych podstaw.
Trump idzie po swoje. Jego administracja rozpoczęła właśnie proces obalenia fundamentu klimatycznej wiary – decyzji EPA (Agencji Ochrony Środowiska) z 2009 roku. To wtedy uznano emisję CO2 za zagrożenie dla zdrowia publicznego. Owszem, wcześniej były rozmaite protokoły, konferencje i akty strzeliste, ale to ta decyzja, podjęta pod światłym przewodnictwem proroka Obamy, sprawiła, że przez ostatnich kilkanaście lat Zachód wprowadzał kolejne regulacje, podatki, limity, zakazy i „zielone” absurdy.
Efekt? Europa dławi się we własnym ESG i ETS-ach, a Polska tonie w opłatach za emisje, których nawet nie miała szansy negocjować. A to nie koniec. Hiszpanie wciąż mają kaca po blackoucie, niemiecka prasa zaczyna robić miazgę z Zielonych, za to my mamy szansę zostać światowym prymusem walki o zeroemisyjność. Tyle że w czasach błyskawicznie zmieniających się mód i wyznań bardzo łatwo uznać, że jest się hipsterem, kiedy w rzeczywistości jest się dinozaurem. Choć trzeba przyznać, że dinozaury to stworzenia bliskie rządzącej formacji, a już szczególnie byłej premier. Tej samej, która dekadę temu z radosną miną przekonywała, że żaden atom nie jest nam potrzebny.
Wracając jednak za Ocean. W ogłoszeniu decyzji Trumpa urzekły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, ogłoszono ją w Indianapolis, w salonie z amerykańskimi ciężarówkami. U nas byłoby trudniej, bo nie mamy salonów z amerykańskimi ciężarówkami, ani nawet z polskimi. Chyba że za takie uznamy montowane w dawnych zakładach Stara niemieckie MAN-y albo autobusy.
Druga sprawa to Lee Zeldin, facet odpowiedzialny za całą akcję. Zaczął używać dokładnie tej samej broni co klimatyści (na co zwrócił uwagę piszący o tych sprawach ekspert – Paweł Przychodzeń). Zeldin nie mówi, że nie ma globalnego ocieplenia. Mówi: “pokażcie dowody na to, jak wpływa na nie człowiek. Pokażcie błędy. Kto to liczył i z jakim błędem statystycznym”. I mówi przede wszystkim: “my też mamy swoich naukowców”. I nie mówi tego, co najważniejsze, ale to wiadomo: “mamy naukowców, bo teraz to my będziemy płacić”.
Bo naukowców ma ten, kto ma kasę. Bo może kiedyś pani Skłodowska i pan Curie tracili zdrowie w jakiejś szopie (choć w jego przypadku okazało się to bez znaczenia, bo wkrótce zabił się w samochodzie). Ale dziś kierunki badań wyznaczają granty, a granty wyznacza polityka. A politykę, także w Europie, w ostatecznym rozrachunku wyznaczają Stany Zjednoczone.
Czy więc doczekamy czasów, gdy ci sami albo bardzo podobni ludzie, którzy dziś gotowi są, jeśli nie zginąć, to przynajmniej zarobić, w imię walki o zeroemisyjność i monopol OZE, zaczną robić dokładnie odwrotne rzeczy? Gwiazdy, jak za Gierka, zaangażują się w promocję węgla i ropy? Wydziały uniwersyteckie gromko potępią denialistów twierdzących, że człowiek ma kluczowy wpływ na zmiany klimatu?
Do tego droga jeszcze daleka. My załapiemy się zapewne na samym końcu, dopiero wtedy, gdy zacznie to już nudzić Niemców. Ale nasz entuzjazm, przynajmniej polityków i celebrytów, jak zawsze będzie największy.
BA








